Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Dziękuję. W sumie nie potrafię określić etapu na którym jesteśmy z mężem. I co jest potrzebne, co nie jest. Na razie wiem już więcej o tym, czego nie robić. Stwierdziłam, że tu mniej znaczy więcej. Więc raczej się powstrzymuję, niż działam i mówię.

Staram się jednak, aby moja postawa była zgodna z tym co czuję. Reaguję na to, na co się nie zgadzam, ogólnie jestem życzliwa, ale nie nadskakuję mężowi. Eliminuję dalej wszystkie moje działania, które wspierają w jakikolwiek sposób nałóg. Może nawet już wszystkie wyeliminowałam, te które zauważyłam na pewno.

Chyba pomału przynosi to efekty. Mąż sam się wycofuje, gdy jest nietrzeźwy. Kręci przy tym, ile da radę, ale w końcu odpuszcza. Gdy jest trzeźwy przychodzi do dziecka, ale także wobec mnie jest spokojniejszy. Choć próbuje mnie ranić różnymi drobiazgami i złośliwościami, różnymi uwagami, wiedząc, że przy dziecku nie zaprotestuję. Ignoruję to tak, jakbym ignorowała złośliwe dziecko. Nie wiem czy to dobrze, założyłam, że jak nie będę reagować to mu się znudzi. Nie daję się prowokować, nie odpowiadam złośliwościami. Czasem najwyżej sobie popłaczę, gdy jestem sama, żeby gdzieś że mnie to schodziło...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Kochani, przechodzę kryzys.

Górę wzięły we mnie trudne emocje, przytłloczenie obowiązkami, żal do męża, że mnie z tym wszystkim zostawił. Jest mi trudno. Czuję się samotna. Nie chodzi o to, że dopuszczam te mniej przyjemne emocje względem męża. Robię to, ale to akurat dobrze, bo idealizowanie męża nie wychodzi mi na dobre. Realne patrzenie na to, co robi teraz, pomaga mi realnie reagować na to co się dzieje. Dopóki widzę męża jako pogubionego misia, którego jednak trochę trzeba ratować, dotąd nie widzę w nim mężczyzny, który zwolnił się z odpowiedzialności za rodzinę i dziecko i nie widzi powodu by do tej odpowiedzialności wracać. I który ma za nic małżeństwo, przysięgę, wiarę, miłość - bo priorytetem są przyjemności. Więc to zdrowo przyjrzeć się temu co realnie dzieje się i w związku z czym moje uczucia się pojawiają. I są one uzasadnione. I zacząć widzieć w mężu mężczyznę, nie chłopca. Może i postępującego nieodpowiedzialnie, ale jednak mężczyznę. Wydaje mi się że w takiej postawie jest mimo wszystko więcej szacunku.
Rzecz w tym, że kiedy mi to wszystko puściło, to moje myśli coraz częściej biegną w kierunku tego, czy moje małżeństwo jest ważne. Nie, nie poznałam nikogo, choć nachodzą mnie myśli, że jeśli nie rozważę kwestii ważności małżeństwa, które być może ważne nie jest, będę poświęcać się dla idei.
Gdy przeczytałam artykuł podlinkowany w wątku Małgosi zrobiło mi się ciężej, choć czytałam go z nadzieją, że rozwieje moje wątpliwości.
Staram się sama w sobie wzbudzić obrońcę małżeństwa. Na pewno mój mąż był świadomy czym jest małżeństwo sakramentalne. Po prostu dwa lata temu postanowił, że przestaje wierzyć. Z drugiej strony mąż wchodził w małżeństwo z nałogami. Których jednak nie był świadomy, więc ich nie zatajał i które nie były tak rozwinięte, aby odebrały mu możliwość decydowania w sposób wolny. Jest też kwestia zależności emocjonalnej męża od matki, związana z jej współuzależnieniem i czymś jeszcze, czego nawet nie umiem nazwać. I na pewno mąż od matki oddzielony zupełnie nie jest, a raczej jest z nią związany w taki sposób, że ona nadal nim w wielu sprawach kieruje, a na pewno potrafi kierować jego emocjami. To trudno wyjaśnić, ale jest tak jakby miała do niego jakiś tajny klucz, a raczej przycisk, który może wciskać, gdy mąż się zrywa. Ale jednak były okresy, gdy mąż był samodzielny.
Jeszcze niedawno na samą sugestię, że moje małżeństwo mogłoby być nieważne, czułam się oburzona. I byłam mocno przekonana o ważności sakramentu, którym się związaliśmy. Nie chcę zakopywać swoich wątpliwości, bo wtedy mogą wypłynąć w znacznie większym kryzysie, np. gdy będę czuć pokusę związania się z inną niż mąż osobą. A nie wątpię, że taki czas przyjdzie.
Mam jednak wrażenie, że to kolejny podstęp czy jak pisali niektórzy atak. W wielu wątkach pojawiały się podobne przejścia dziewczyn, od ataku dawnych miłostek, chłopców, którzy pojawiali się znikąd, po atak przeszłości czy przyszłości. Czuję że w tych moich myślach tak naprawdę jest zachęta do złego - ty się tu będziesz męczyć, może żyć samotnie do końca życia, a w imię czego? Narkomana, który nie chce się leczyć i nie umie uwolnić się od matki, który już cię zastąpił i układa sobie życie... A tak można unieważnić i dać sobie szansę na znalezienie kogoś zdolnego do miłości, bla bla bla. Tak naprawdę nie widzę męża w taki sposób, nie widzę tak mojego małżeństwa. Więc wiem, że to minie. Ale jest to męczące. Czy ktoś w was miał kryzys na podobnym tle i sobie z nim poradził?
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1283
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: cukierek »

Ruto kochana, podobnie jak ty tkwię po uszy w kryzysie i miotają mną różne emocje. Jednak jeśli chodzi o sprawę sakramentu małżeństwa ...

u mnie gdy pojawiły się trudności taki poważny kryzys po wielu latach złego pierwszy zryw to było : "No biorę rozwód, z tym chłopem to nie da się żyć". Potem "od razu rozwód, może najpierw separację". I trwa u mnie w moim wnętrzu taka niewyobrażalna wichura, tornado uczuć. Raz przypływają lepsze (tego faceta trzeba miłością uratować, jeszcze nie zrobiłam wszystkiego, jeszcze raz spróbuję) innym razem gorsze (no nie ma co życie mi zniszczył i jeszcze się z nim jak z jajkiem mam obchodzić). Grupa wsparcia dała mi szansę na analizę różnych możliwości. Najwięcej poznałam kobiet po rozwodzie, kilka po stwierdzeniu nieważności małżeństwa. Na grupie mogę zdradzić więcej szczegółów i po wysłuchaniu mojej opowieści kobiety stwierdziły że bez problemu stwierdzono by u mnie nieważność małżeństwa. By nie było niedomówień powiedziałam otwarcie że nie chcę. Mam dzieci, męża też mam. Przysięgę złożyłam po b.długim zastanowieniu. To był mój wybór. Jak ktokolwiek może mi teraz powiedzieć że małżeństwo było nie ważne, że to nie prawda. Że mąż nie jest już mężem, a dzieci? A kim jest? Czy cofnę czas? Nie. Mogę się jedynie oszukiwać, ale po co?
Mój mąż nie jest ideałem, ma wiele wad, egoizm, uzależnienia i nie kocha mnie tylko siebie ale wiesz, to ja go wybrałam. To ja otworzyłam mu swoje serce i choć pociął je na drobne kawałeczki, to nic nie zmieni. Na tym świecie to jest mój mąż, jedyny. Ten albo żaden. Kochana Ruto wiem że i u ciebie szaleją emocje. Dajmy sobie czas.

Ruto jest taki post: Obrączka (podobnie myślę o tym stwierdzeniu nieważności)
jacek-sychar pisze: 25 kwie 2018, 10:59 Jeżeli ja wypowiadałem słowa:
...przyjmij tę obrączkę, jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego..
to obrączka jest znakiem mojej miłości i wierności. Czy odejście mojej niewiernej żony coś tu zmienia?
Idąc tym tokiem rozumowania (że mogę zdjąć obrączkę), to odejście żony również uprawnia mnie do wielu innych rzeczy, o których aż boję się tutaj pisać. :oops:

Czy małżeństwo jest ważne?
Pozwól jeszcze że coś ci opowiem, historię o krzyżu. Być może znasz.
Bóg dał człowiekowi krzyż, by ten niósł go przez życie. Lecz był on tak ciężki że człowiek ten zaczął prosić Boga by mu go wymienił. Najpierw poprosił o mniejszy krzyż, ale gdy napotkał przepaść poprosił Boga o większy krzyż by mógł go wykorzystać jako kładkę i przejść po nim na drugi brzeg. Potem w miarę spotykania różnych przeszkód na swojej drodze życia prosił jeszcze o krzyż cieńszy, grubszy, jaśniejszy, ciemniejszy, drewniany, plastikowy, metalowy, lekki i na samym końcu zrozumiał człowiek że najlepszy dla niego krzyż wybrał mu Bóg. To był ten pierwszy krzyż. Choć był ciężki, to na tyle że człowik dał radę go udźwignąć, ale był na tyle duży by pokonać przepaść i inne niebezpieczeństwa na drodze. Człowiek poprosił więc Boga by zwrócił mu jego krzyż i tym razem z uśmiechem pomaszerował dalej. Bo docenił prawdziwą wartość krzyża.

Ja podobnie myślę o małżeństwie. Dla mnie to krzyż. Ale dał mi go Bóg. Mogę go zmieniać, zmniejszać, pozbyć się go. Ale tam na końcu mojej drogi życia to do mnie wróci. To że niosę nie mój krzyż i zatęsknię za tym który dostałam od Boga. Dlatego choć jest bardzo ciężki dla mnie i niewygodny, to nie chcę go zostawić.

Pewnie że nie raz chciałabym być kochana przez męża, rodzinę, chciałabym mieć udane pożycie, albo chociaż jakiekolwiek, chciałabym zeby mąż nie wstydzil sie iść ze mną za rękę, nie miał problemów z uzależnieniami, lubił spędzać ze mną czas i szanował mnie, żeby nie traktował mnie jak śmiecia. Ale ... nikt nie powiedział że życie będzie łatwe. Jezus też tego nie powiedział. Powiedział że w raju będzie pięknie, ale nie na Ziemi.

Dlatego Ruta pisz kiedy ci źle, a jeśli będę mogła służę pomocą i wsparciem :) i weź swój krzyż, a on ci pomoże w każdej sytuacji. :D
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Ruto nie daj się...
Jeżeli Bóg z Tobą, to któż przeciwko Tobie?
Nie daj się "wkręcić" w prawniczo-filozoficzne rozważania, mówię to z własnego doświadczenia, wiesz co przeżywam.
To jest prawdziwy rollercoaster, ważne? nieważne? jest niedojrzały emocjonalnie? a może to ja jestem niedojrzała? W tym artykule jest to, w tamtym tamto. Nieważność względna, czy bezwzględna?
Bo zaznaczam, że ja ściągałam sobie przede wszystkim publikacje naukowe z zakresu prawa kanonicznego, np. pracę doktorską na temat kanonu 1095 n.2.
Można wpaść w pułapkę.
Trzymaj się Boga. Takie chwile załamania będą się zdarzać, tak jak mówię i ja to miałam. Zresztą w takim stanie zaczynałam moją obecność tutaj na forum.
Bóg jednak mnie umocnił w decyzji trwania w wierności MOJEJ przysiędze. Traktuję to jako krzyż, przyznaję. I kiedy przyjęłam ten krzyż jest mi dużo lżej. Przestałam się miotać. Wydaje mi się, że to widać w moim wątku.
My nie mamy dzieci, Ty masz syna. Pomyśl też o nim: stwierdzona nieważność, małżeństwo moich rodziców nigdy nie istniało. Nie wiem, ale mam wrażenie, że to dużo gorzej niż rozwód cywilny.
Wiesz, moje dzisiejsze cierpienie związane z odpowiadaniem na pozew o stwierdzenie nieważności ofiaruję w Twojej intencji.
Niech Bóg pocieszy Twoje serce i umocni Cię tak jak zrobił to ze mną.
Przytulam mocno.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

Ruto myślę że przed sobą masz jeszcze wiele takich momentów lepszych i gorszych i że to normalne. Napewno rozwazanie na temat czy małżeństwo ważne czy nie może doprowadzić do zamętu w głowie, ale nie wiem czy jest sens żebyś o tym myślała akurat w tym momencie. Tak naprawdę jeśli kiedyś będziesz chciała bądź będziesz gotowa to wizyta w kurii która jest bezpłatna może wiele wyjaśnić. Ja długo nie myślałam o składaniu pozwu, jak wiele tu osób myślałam że to takie pojęcie na łatwiznę, ale w momencie kiedy ta sprawa już się toczy naprawdę zmieniłam zdanie. Wbrew pozorom nie jest łatwe ani przyjemne, sama nie wiem jaki będzie wyrok, czasem wracam do tego myślami ale zostawiam to Kosciolowi do którego należę i uszanuje jego wyrok. Poza tym myślę że wiele osób po prostu boi się że takie malzenstwo może okazać sie nieważne i nie będzie można już tak kurczowo trzymać się faktu że to jest mój mąż, on wtedy też będzie wolny. Po drugie jesteś dopiero na początku swojego rozwodu z mężem, i faktycznie może wydarzyć się cud przemiana twojego męża, ale może się też okazać że cud się nie wydarzył a twój mąż nie będzie utrzymywał z tobą kontaktu a wtedy łatwiej spojrzeć i ocenić sytuację bez emocji kiedy minie kilka lat nie bycia razem. No i jeszcze zastanawiam się czy faktycznie według Boga zamiaru nasze małżeństwa to krzyże które nam daje Bóg. Czy Bóg sobie pomyślał a teraz Rutę zwiąże z tym panem który będzie uzależniony i odejdzie od niej żeby mogła nieść krzyż do końca życia. Ja myślę że kryzys często oczyszcza, zbliża do Boga, że Bóg z każdego z każdego zła wyciąga dobro ale nie uważam że to jest plan Boży. To jest plan człowieka który skorzystał z wolnej woli. Dla mnie w tym momencie moj proces o zbadanie nieważności jest stanięciem w prawdzie. Moja koleżanka jest po stwierdzeniu nieważności i mimo to z nikim się nie związała, jest otwarta ale nie jest to celem jej życia więc wcale taki proces nie jest tylko furtką do życia z kimś innym, może być ale nie musi.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

I jeszcze jedno odnośnie krzyża. Zamieńmy małżeństwo na chorobę. Zarówno ja jak i wszystkie kobiety z mojej najbliższej rodziny cierpimy na przewlekle choroby autoimmunologiczne. Słyszałam wiele razy że mamy krzyż od Boga, być może.. ale czy to znaczy że mam nic nie robić, chorować i nieść krzyż? Czy korzystanie z medycyny i próba zmniejszenia wpływu choroby w moim zyciu jest próbą zmniejszenia bądź odrzuceniem krzyża? A może niekorzystanie z łodzi ratunkowych, które daje nam Bóg jest właśnie odrzuceniem jego miłości do mnie.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Myślę, że Ewuryca ma dużo racji. To po prostu jest bardzo trudny temat i uważam, że lepiej nie "wchodzić" w to w trakcie rozwodu. Co do krzyża: wszystko zależy od podejścia, na pewno nie jest prawidłowe i tego Bóg nie chce, żebyśmy wlekli za sobą z zaciśniętymi zębami ten krzyż.
Ja mówię o spokojnej zgodzie na takie a nie inne cierpienie (tak jak zgodziłam się na bycie z mężem, z którym nie mogę mieć dzieci, mimo, że pragnę). Krzyż rozumiem jako mój wybór takiej drogi do Boga, nie jak kulę u nogi.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
Al la
Posty: 2751
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Al la »

Ruto, proponuję Ci wysłuchanie konferencji ks. Zbyszka Wądrzyka z zeszłorocznych, wiosennych rekolekcji Sycharu
https://www.youtube.com/playlist?list=P ... pBEzM-hE59
o tym, jaka jest prawda Twojego serca, co masz pochowane na jego dnie,
jaka Ty jesteś prawdziwa, czy znasz prawdę o sobie?
Co Twoje serce mówi o tym, czego tak naprawdę pragniesz?
Dla mnie to był czas wielu pytań, na które odpowiedź była na wyciągnięcie ręki, w obliczu Tego, do kogo należy moje serce.
Dalej pytam i błądzę i niedowierzam, ale wiem, gdzie się zwrócić.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1283
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: cukierek »

No cóż, każdy ma prawo do swojego zdania i swoich refleksji, czy to w związku z krzyżem czy w związku z małżeństwem. Mi takie myślenie pomaga przetrwać ciężki czas dlatego chciałam się nim podzielić. Krzyż zdecydowanie nie jest kulą u nogi. Jeśli tak ma być traktowany to faktycznie lepiej go nie brać.

Cierpliwa miłość, twarda miłość ... nie jestem expertem od miłości sama mam mnóstwo problemów na tej płaszczyźnie. Wiem tylko że łatwiej się burzy a trudniej coś zbudować. A już wogóle ciężko się buduje na starych, poniszczonych fundamentach. Ale nie jest to niemożliwe.

Kiedy ja pojawiłam się tu na forum spory czas temu byłam gotowa tylko burzyć, nawet niedawno moje myśli zaprzątało tylko jak uciec z tego chorego związku, ja chcę żyć, ja tez chcę być szczęśliwa, ja mam prawo być szczęśliwa przecież tego chce dla mnie Bóg, dlaczego on może wszystko a ja nic nie mogę, on może się uzależniać a ja mam być trzeźwa, on może mną gardzić a ja powinnam wiernie mu służyć i z miłością do niego. Szarpały mną tak sprzeczne uczucia, takiej krzywdy, poczucia niesprawiedliwości. Często nawet teraz tak mam. Dlaczego to ja musze pierwsza wyciągać rękę i szukać sposobu zeby tego alkoholika obudzić z letargu, żeby go zmusić do myślenia. Prędzej kilo soli zjem niż go przekonam. Lepiej się rozstać i życia sobie nie marnować. Tak myślałam.
Teraz też chcę być szczęśliwa. Ale zaczęłam się zastanawiać czy oby na pewno zrobiłam wszystko co mogę jako człowiek, kobieta, żona by naprawić relację. Tak, zeby niczego potem nie żałować.
Chodzi mi o to, że chcę zrobić wszystko co po ludzku mogę zrobić (oczywiście nie umniejszając swojej godności, nie akceptując przekraczania granic, nie pozwalając się krzywdzić) i jeśli to na nic to ok. Bo sama modlitwa nie wystarczy. Jest ważna, bardzo ale oprócz modlitwy i zawierzenia Bogu swoich problemów ważne też to co ja robię i w jaki spoób robie. A nauczyłam się tego właśnie tu. I jeśli to wszystko na nic to wtedy mam prawo a nawet obowiązek skierować myśli w stronę separacji.

A rozwód czy nieważność małżeństwa dla mnie osobiście nie ma sensu.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

cukierek pisze: 20 sty 2020, 1:57 Ruto kochana, podobnie jak ty tkwię po uszy w kryzysie i miotają mną różne emocje. Jednak jeśli chodzi o sprawę sakramentu małżeństwa ...

u mnie gdy pojawiły się trudności taki poważny kryzys po wielu latach złego pierwszy zryw to było : "No biorę rozwód, z tym chłopem to nie da się żyć". Potem "od razu rozwód, może najpierw separację". I trwa u mnie w moim wnętrzu taka niewyobrażalna wichura, tornado uczuć. Raz przypływają lepsze (tego faceta trzeba miłością uratować, jeszcze nie zrobiłam wszystkiego, jeszcze raz spróbuję) innym razem gorsze (no nie ma co życie mi zniszczył i jeszcze się z nim jak z jajkiem mam obchodzić). Grupa wsparcia dała mi szansę na analizę różnych możliwości. Najwięcej poznałam kobiet po rozwodzie, kilka po stwierdzeniu nieważności małżeństwa. Na grupie mogę zdradzić więcej szczegółów i po wysłuchaniu mojej opowieści kobiety stwierdziły że bez problemu stwierdzono by u mnie nieważność małżeństwa. By nie było niedomówień powiedziałam otwarcie że nie chcę. Mam dzieci, męża też mam. Przysięgę złożyłam po b.długim zastanowieniu. To był mój wybór. Jak ktokolwiek może mi teraz powiedzieć że małżeństwo było nie ważne, że to nie prawda. Że mąż nie jest już mężem, a dzieci? A kim jest? Czy cofnę czas? Nie. Mogę się jedynie oszukiwać, ale po co?
Mój mąż nie jest ideałem, ma wiele wad, egoizm, uzależnienia i nie kocha mnie tylko siebie ale wiesz, to ja go wybrałam. To ja otworzyłam mu swoje serce i choć pociął je na drobne kawałeczki, to nic nie zmieni. Na tym świecie to jest mój mąż, jedyny. Ten albo żaden. Kochana Ruto wiem że i u ciebie szaleją emocje. Dajmy sobie czas.

Ruto jest taki post: Obrączka (podobnie myślę o tym stwierdzeniu nieważności)
jacek-sychar pisze: 25 kwie 2018, 10:59 Jeżeli ja wypowiadałem słowa:
...przyjmij tę obrączkę, jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego..
to obrączka jest znakiem mojej miłości i wierności. Czy odejście mojej niewiernej żony coś tu zmienia?
Idąc tym tokiem rozumowania (że mogę zdjąć obrączkę), to odejście żony również uprawnia mnie do wielu innych rzeczy, o których aż boję się tutaj pisać. :oops:

Czy małżeństwo jest ważne?
Pozwól jeszcze że coś ci opowiem, historię o krzyżu. Być może znasz.
Bóg dał człowiekowi krzyż, by ten niósł go przez życie. Lecz był on tak ciężki że człowiek ten zaczął prosić Boga by mu go wymienił. Najpierw poprosił o mniejszy krzyż, ale gdy napotkał przepaść poprosił Boga o większy krzyż by mógł go wykorzystać jako kładkę i przejść po nim na drugi brzeg. Potem w miarę spotykania różnych przeszkód na swojej drodze życia prosił jeszcze o krzyż cieńszy, grubszy, jaśniejszy, ciemniejszy, drewniany, plastikowy, metalowy, lekki i na samym końcu zrozumiał człowiek że najlepszy dla niego krzyż wybrał mu Bóg. To był ten pierwszy krzyż. Choć był ciężki, to na tyle że człowik dał radę go udźwignąć, ale był na tyle duży by pokonać przepaść i inne niebezpieczeństwa na drodze. Człowiek poprosił więc Boga by zwrócił mu jego krzyż i tym razem z uśmiechem pomaszerował dalej. Bo docenił prawdziwą wartość krzyża.

Ja podobnie myślę o małżeństwie. Dla mnie to krzyż. Ale dał mi go Bóg. Mogę go zmieniać, zmniejszać, pozbyć się go. Ale tam na końcu mojej drogi życia to do mnie wróci. To że niosę nie mój krzyż i zatęsknię za tym który dostałam od Boga. Dlatego choć jest bardzo ciężki dla mnie i niewygodny, to nie chcę go zostawić.

Pewnie że nie raz chciałabym być kochana przez męża, rodzinę, chciałabym mieć udane pożycie, albo chociaż jakiekolwiek, chciałabym zeby mąż nie wstydzil sie iść ze mną za rękę, nie miał problemów z uzależnieniami, lubił spędzać ze mną czas i szanował mnie, żeby nie traktował mnie jak śmiecia. Ale ... nikt nie powiedział że życie będzie łatwe. Jezus też tego nie powiedział. Powiedział że w raju będzie pięknie, ale nie na Ziemi.

Dlatego Ruta pisz kiedy ci źle, a jeśli będę mogła służę pomocą i wsparciem :) i weź swój krzyż, a on ci pomoże w każdej sytuacji. :D
To o czym piszesz jest mi dość bliskie. Był moment, kiedy myślałam o rozwodzie. Tylko, że gdy weszłam w to głębiej, zrozumiałam, że wcale nie chce rozwodu, nie chcę tylko dalej być krzywdzona.
Tak czy inaczej moja obrona i postawione granice doprowadziły do tego, że teraz mąż chce rozwodu, o który wystąpił.
Myślę, że moje rozterki biorą się z tego, że pracuję nad urealnieniem tego, co aktualnie dzieje się w moim małżeństwie, jaki jest obecny stosunek męża do mnie do dziecka. Oraz co działo się w naszej relacji dotąd. Oraz co mnie czeka w przyszłości. I takie myśli są ucieczkowe. Bo dociera do mnie, że mogę liczyć tylko na siebie, że mąż zabrał wszystko co miało jakąś wartość, a ja spłacam długi, że w wychowaniu i utrzymaniu dziecka mogę liczyć na siebie. Z jednej strony radzę sobie. Z drugiej perspektywa, że tak już będzie trochę mnie jednak przeraża. I wtedy wchodzą myśli o nieważności małżeństwa, chęć uwolnienia się z takiej trudnej relacji. Oraz myśli, czy mój mąż był taki zawsze, czy ja się, aż tak oszukiwałam?
Jednak urealniając, nie - nie był. Jemu się odwiedziło ostatnio, ale w małżeństwo wchodził z zupełnie innym nastawieniem. Nikt inny mi męża nie wybierał, nikt inny z nim nie żył, nikt inny nie zgadzał się latami na odurzanie się, upijanie i inne rzeczy. To ja w tym uczestniczyłam - i ja ponoszę konsekwencje. Z ważnością sakramentu nie ma to nic wspólnego. Wiem o tym od dawna, dlatego te myśli wydały mi się takie jakby obce, nie moje, męczące. To mój osobisty kryzys - z którego nie pozostaje nic innego, niż się podnieść.
Jakoś najłatwiej mi jest, gdy trzymam się tego, że dotrzymuję danego słowa. Świat byłby o wiele lepszy, gdyby tak było. Świata nie zmienię, ale mogę go nie pogarszać, odstępując od elementarnej przyzwoitości.
Co do krzyży, tu mam wątpliwość... Mam wrażenie, że to co nazywamy krzyżami, nie pochodzi od Boga. Od Niego pochodzi dobro i miłość. Które pomagają mierzyć się z cierpieniem. I myślę, że opierając się na Bogu, będę w stanie zmierzyć się i z samotnością w małżeństwie, opuszczeniem, cierpieniem mojego męża w nałogu, cierpieniem dziecka, któremu brakuje taty i nawet z codziennością w której tyle odpowiedzialności będzie na mnie...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Małgorzata Małgosia pisze: 20 sty 2020, 9:04 Ruto nie daj się...
Jeżeli Bóg z Tobą, to któż przeciwko Tobie?
Nie daj się "wkręcić" w prawniczo-filozoficzne rozważania, mówię to z własnego doświadczenia, wiesz co przeżywam.
To jest prawdziwy rollercoaster, ważne? nieważne? jest niedojrzały emocjonalnie? a może to ja jestem niedojrzała? W tym artykule jest to, w tamtym tamto. Nieważność względna, czy bezwzględna?
Bo zaznaczam, że ja ściągałam sobie przede wszystkim publikacje naukowe z zakresu prawa kanonicznego, np. pracę doktorską na temat kanonu 1095 n.2.
Można wpaść w pułapkę.
Trzymaj się Boga. Takie chwile załamania będą się zdarzać, tak jak mówię i ja to miałam. Zresztą w takim stanie zaczynałam moją obecność tutaj na forum.
Bóg jednak mnie umocnił w decyzji trwania w wierności MOJEJ przysiędze. Traktuję to jako krzyż, przyznaję. I kiedy przyjęłam ten krzyż jest mi dużo lżej. Przestałam się miotać. Wydaje mi się, że to widać w moim wątku.
My nie mamy dzieci, Ty masz syna. Pomyśl też o nim: stwierdzona nieważność, małżeństwo moich rodziców nigdy nie istniało. Nie wiem, ale mam wrażenie, że to dużo gorzej niż rozwód cywilny.
Wiesz, moje dzisiejsze cierpienie związane z odpowiadaniem na pozew o stwierdzenie nieważności ofiaruję w Twojej intencji.
Niech Bóg pocieszy Twoje serce i umocni Cię tak jak zrobił to ze mną.
Przytulam mocno.
Małgosiu, bardzo Ci dziękuję.
Na razie staram się wyrzucać z głowy myśli o nieważności. Masz rację, że tu łatwo się zaplątać. Z drugiej strony trochę powspominałam sobie i jestem pewna, że oboje i ja i mąż zawieraliśmy małżeństwo świadomie, wiedząc z czym się wiąże, co oznacza, na co się decydujemy. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Dzięki temu, że mąż mówił, że nie uznaje rozwodów, że kryzysy trzeba pokonywać, że cokolwiek się stanie, mąż dotrzyma danego mi słowa czułam się bezpiecznie. Bo dokładnie to samo chciałam ofiarować mężowi. I nadal chcę. Czasem dopadają mnie myśli, czy on już wtedy mnie oszukiwał, czy mówił to co ja chciałam usłyszeć? Ale kiedy patrzę na nas, zakochanych, pełnych nadziei, radości, planujących dziecko, rodzinę - jednak mam przekonanie, że nie. Cokolwiek się zmieniło w moim mężu, zmieniło się potem. Martwi mnie ta przemiana, smuci i trochę przeraża. Mąż powiedział mi, że stracił wiarę. Czasem myślę jednak, że się od niej odwrócił, bo nie pasowała do tego co chciał zrobić, co było wygodne, przyjemne. Za czym chce teraz iść.
Wciąż mam nadzieję, że mój mąż się nawróci. Ale pojawia się we mnie obawa, że jednak nie. Że tak jak jest będzie już zawsze. I tak zwyczajnie po ludzku się boję, jak sobie dam radę. Ale jak kiedyś napisalaś, w przyszłości i przeszłości może czaić się zło. Moje teraz nie jest wcale takie złe, tylko od paru dni odczuwam samotność. Spędziłam trochę czasu z rodzinami, dobrymi, ciepłymi. To było miłe i przyjemnie było patrzeć na ich radość. Nie ma we mnie zazdrości, ale smutek, tak.
Spróbuję zwrócić się dziś do Boga o to, żeby pocieszył moje serce. Bardzo ładnie to ujęłaś i chyba tego właśnie potrzebuję.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 20 sty 2020, 11:13 Ruto myślę że przed sobą masz jeszcze wiele takich momentów lepszych i gorszych i że to normalne. Napewno rozwazanie na temat czy małżeństwo ważne czy nie może doprowadzić do zamętu w głowie, ale nie wiem czy jest sens żebyś o tym myślała akurat w tym momencie. Tak naprawdę jeśli kiedyś będziesz chciała bądź będziesz gotowa to wizyta w kurii która jest bezpłatna może wiele wyjaśnić. Ja długo nie myślałam o składaniu pozwu, jak wiele tu osób myślałam że to takie pojęcie na łatwiznę, ale w momencie kiedy ta sprawa już się toczy naprawdę zmieniłam zdanie. Wbrew pozorom nie jest łatwe ani przyjemne, sama nie wiem jaki będzie wyrok, czasem wracam do tego myślami ale zostawiam to Kosciolowi do którego należę i uszanuje jego wyrok. Poza tym myślę że wiele osób po prostu boi się że takie malzenstwo może okazać sie nieważne i nie będzie można już tak kurczowo trzymać się faktu że to jest mój mąż, on wtedy też będzie wolny. Po drugie jesteś dopiero na początku swojego rozwodu z mężem, i faktycznie może wydarzyć się cud przemiana twojego męża, ale może się też okazać że cud się nie wydarzył a twój mąż nie będzie utrzymywał z tobą kontaktu a wtedy łatwiej spojrzeć i ocenić sytuację bez emocji kiedy minie kilka lat nie bycia razem. No i jeszcze zastanawiam się czy faktycznie według Boga zamiaru nasze małżeństwa to krzyże które nam daje Bóg. Czy Bóg sobie pomyślał a teraz Rutę zwiąże z tym panem który będzie uzależniony i odejdzie od niej żeby mogła nieść krzyż do końca życia. Ja myślę że kryzys często oczyszcza, zbliża do Boga, że Bóg z każdego z każdego zła wyciąga dobro ale nie uważam że to jest plan Boży. To jest plan człowieka który skorzystał z wolnej woli. Dla mnie w tym momencie moj proces o zbadanie nieważności jest stanięciem w prawdzie. Moja koleżanka jest po stwierdzeniu nieważności i mimo to z nikim się nie związała, jest otwarta ale nie jest to celem jej życia więc wcale taki proces nie jest tylko furtką do życia z kimś innym, może być ale nie musi.
Tak, zdecydowanie to wszystko idzie falami. Chwilowo jestem w kryzysie, emocjonalnie nieco w rozsypce. Im bardziej się sobie przyglądam, tym bardziej myślę, że myśli o nieważności są próbą ucieczki, bo nagle zaczęłam się bać. Do mnie chyba z opóźnieniem dociera, że mój mąż naprawdę chce mnie zostawić. Do tej pory chyba jednak gdzieś tam myślałam, że jest na mnie zły, że coś udowadnia, że ma złych doradców, że goni za ułudą. Nie potrafię w moim mężu zobaczyć człowieka, który naprawdę podejmuje taką decyzję. Nie umiem tak na to spojrzeć. Nawet, gdy dostałam pozew, to nie myślałam o tym w ten sposób. Na takie rozważania chyba nie jestem gotowa...

Zaczęłam układać się na nowo w tym życiu bez męża, bo trochę nie miałam wyjścia. Dużo obowiązków, odpowiedzialnosxi, jakoś to trzeba było składać. Chyba dopiero teraz, gdy już jakoś się ułożyłam na tyle, by móc powiedzieć daję radę, złapałam stabilność, mam czas by zapytać, czy to jest to czego chcę. I wiem, że nie. Bo to czego chcę, to wspólne życie z mężem. Na to się zdecydowałam zawierając małżeństwo. I myślę sobie trochę, że jak się nie poukładam, jak o sobie nie zatroszczę, to już zawsze w moim życiu pozostanie ten brak. I smutek. Są chwile, gdy jestem całkiem szczęśliwa. I takie gdzie płaczę z tęsknoty. I tak chyba już będzie.

Jola w jednym ze swoich postów napisała też o uzależnieniu od tego, że coś się dzieje, od przemocy. Im jestem mocniejsza, tym większy spokój jest w moim życiu. Ostatnie lata żyłam na adrenalinie. I przyglądam się sobie, co się we mnie pojawia i myślę sobie, że to co dzieje się ze mną teraz jest też trochę o tym. Że ten spokój jest taki trochę... nudny. Że nie bardzo wiem, co z nim zrobić. Mąż odpuścił grożenie, awantury - nie ma już we mnie partnerki do takich akcji, coraz lepiej umiem się obronić, skutecznie przeciwstawić, zamiast w to wkręcać. Coraz mniej myślę o tym, co on zrobi tym razem, bo coraz bardziej jest tak, że czego by nie zrobił, nie będzie mnie to dotyczyć.

Przyglądam się sobie, temu co czuję, co się we mnie pojawia. W sumie nie muszę się spieszyć i z tymi trudnymi myślami i emocjami też mogę sobie trochę pobyć. Dość długo przed takimi stanami uciekałam, nie miałam odwagi się z nimi mierzyć.

Co do małżeństwa, myślę podobnie jak ty. Nie sądzę, aby Bóg nakładał na nas krzyże w postaci pokręconych małżonków. Męża wybrałam sobie ja i ja zwróciłam się do Boga, aby mnie z nim połączył, aby nam błogosławił i aby nas wspierał. Dlatego wierzę, że i w tym moim kryzysie i kolejnych które na pewno nadejdą, dostanę wsparcie i pomoc. We właściwym czasie, kiedy będę wewnętrznie gotowa je przyjąć. Gdzieś się na razie znowu zapętlam. Ale też wiem już, że da się odpętlić i wyjść na prostą.

Pomaga mi trzymanie raz obranego kursu, modlę się za męża, choć z tym jest mi teraz trudno, za nasze małżeństwo, za pomoc dla innych małżeństw w kryzysie. Myślę o tym, że niezależnie od okoliczności zamierzam dotrzymać danego słowa - z szacunku do siebie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

cukierek pisze: 20 sty 2020, 14:52 No cóż, każdy ma prawo do swojego zdania i swoich refleksji, czy to w związku z krzyżem czy w związku z małżeństwem. Mi takie myślenie pomaga przetrwać ciężki czas dlatego chciałam się nim podzielić. Krzyż zdecydowanie nie jest kulą u nogi. Jeśli tak ma być traktowany to faktycznie lepiej gonie brać.
Myślę, że to o czym piszesz jest zgodą na cierpienie. W takim pozytywnym sensie, w którym akceptujemy, że cierpienie jest częścią tego świata, i tam gdzie nie możemy go zmniejszyć, zmienić, tam się z nim godzimy. Nie wszystko możemy zmienić, nie na wszystko możemy wpłynąć. Wtedy możemy dostać pomoc, i Bóg może nam pomóc, by to cierpienie znosić. W tym sensie możemy nieść swój krzyż razem z Bogiem, mając do Niego pełne zaufanie.

Bo gdy walczymy, miotamy się, pytamy za co, dlaczego - wtedy nie ma w nas zgody na przyjęcie pomocy. Zwłaszcza, że za takim miotaniem się, często skrywa się bunt wobec Boga i oskarżenie wobec Niego. Jestem przekonana, że żadne zło i żadne cierpienie od Boga nie pochodzi. Bóg jest miłością i ofiarowuje miłość.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Al la pisze: 20 sty 2020, 12:51 Ruto, proponuję Ci wysłuchanie konferencji ks. Zbyszka Wądrzyka z zeszłorocznych, wiosennych rekolekcji Sycharu
https://www.youtube.com/playlist?list=P ... pBEzM-hE59
o tym, jaka jest prawda Twojego serca, co masz pochowane na jego dnie,
jaka Ty jesteś prawdziwa, czy znasz prawdę o sobie?
Co Twoje serce mówi o tym, czego tak naprawdę pragniesz?
Dla mnie to był czas wielu pytań, na które odpowiedź była na wyciągnięcie ręki, w obliczu Tego, do kogo należy moje serce.
Dalej pytam i błądzę i niedowierzam, ale wiem, gdzie się zwrócić.
Dziękuję. Obejrzę jeszcze dziś. Napisane przez Ciebie pytania są takie z głębi. Odkąd odszedł mój mąż musiałam odpowiadać sobie na wiele pytań, od tych przyziemnych, jak sobie poradzić, po to jak zacząć naprawę siebie, jak się wzmocnić, jak układać relację z mężem, jak dbać o synka i go wspierać. Ale o siebie prawdziwą dotąd nie zapytałam. Także już za same pytania jestem Ci bardzo wdzięczna.
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1283
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: cukierek »

Ahh ... chodzi o to że napisałam "Bóg dał człowiekowi krzyż..." ?

krzyż<=>cierpienie ==> konkluzja: Bóg nie daje człowiekowi cierpienia.

Nawet nie zwróciłam uwagi na to bo to tylko opowiastka a moim zamierzeniem było przekazać coś zupełnie innego. Nie chcę tego prostować bo widocznie nie umiem swoich myśli odpowiednio ubierać w słowa. No nie każdy potrafi. Faktem jest że nie o to mi chodziło, dlatego prostuję :D
ODPOWIEDZ