Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys » 13 sty 2022, 7:46

Kobr,
A jaki tytuł książki proponujesz? :-)
(chyba wiele osób w różnych wątkach zauważyło talent Ruty do pisania, ja też myślę, że Ruta ma ogromny talent)

Ruta,
Ja też dziękuję, że jesteś.

Zwyklaosoba
Posty: 475
Rejestracja: 22 gru 2020, 11:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Zwyklaosoba » 13 sty 2022, 10:38

:idea: A talenty trzeba rozwijać :idea:

elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: elena » 13 sty 2022, 11:14

Zwyklaosoba pisze:
13 sty 2022, 10:38
:idea: A talenty trzeba rozwijać :idea:
Zgadzam się.
Ja dzięki książce p. Anny Jednej poznałam Sychar i zmieniłam swoje myślenie i życie, więc jestem pewna, ze ktoś mógłby skorzystać również dzięki książce Ruty :)
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 » 13 sty 2022, 20:09

Nie mam problemu Ruto z tym, by wierzyć w to, co piszesz. Bo jest to wiarygodne i logiczne.
Myślę, że ten brak zaufania do tego, co piszesz, może wynikać z tego, że długo pisałaś o swoim mężu tylko dobrze, za dobrze. I sama zagmatwałaś jego opis. Wiem, że to wynikało z dobrych pobudek, ale było mocno mylące.
Jednak ostatnio piszesz bardziej realistycznie. Chociaż to czarno-białe widzenie nadal jakoś tam jest.
Ale przecież balansujesz na linie.
Z jednej strony postawa dobrego chrześcijanina, który zapałkę w swoim oku uwypukla i nie mówi/pisze o innych źle. No i ta miłość, lojalność małżeńska i to programowanie się na miłość do męża, i dążenie do świętości.
Z drugiej strony stosowanie twardej miłości, nauka obrony przed agresorem. Rozumowo to Ty wiele wiesz, ale emocje chyba za tym rozumem nie nadążają. Wymaga dużo czasu jakieś wypośrodkowanie tego. I uważam, że nieźle Ci idzie. Jak pozwoliłaś sobie na opisywanie zachowań złych/strasznych męża, to ten obraz stal się bardziej realny.
Sytuacja, w której jesteś jest bardzo trudna, bo jednak jest to pole minowe. I na tym polu ciągle krążysz.
Jak wyleczyć się ze współuzależnienia, skoro w głębi serca nie dajesz sobie prawa do odcięcia się?
Ja żyłam w toksycznym związku i byłam współuzależniona. I mimo, że chodziłam na Al-Anon i to dużo mi dawało, to jednak ciągle kręciłam się mniej czy więcej jak chomik. Niby lepiej, ale jednak ciągle w mało zdrowy sposób. Dopiero jak mąż się wyprowadził, i to dopiero po długim czasie, zauważałam u siebie zmiany. Jestem gdzieś, dzieje się jakaś sytuacja i .... najpierw reakcja psa Pawłowa. A za chwilę ... ulga i myśl, że to mnie już nie dotyczy. I spokój, że już nie muszę, że mogę się rozluźnić, bo spinka mnie już nie dotyczy.

Dopóki nie będziesz mogła odciąć się od uzależnionego męża, dopóty jakiś element współuzależnienia będzie. Bo wyzwalacz stale jest obok. Ale może Tobie się uda, bo Ty jesteś typowym dzieckiem - bohater rodzinny.
A puścić tego męża nie umiesz/nie chcesz. Przyjdzie czas, przekroczy granicę - to to zrobisz. Jakaś klepka w głowie się odblokuje i ... pójdzie. Ty także musisz odbić się od dna/zachowania męża. Trudne to bardzo.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".

mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: mare1966 » 13 sty 2022, 23:18

Ruta
ja mam wrażenie, że ty za poważnie traktujesz sąd.
Sąd raczej nie za bardzo jest zainteresowany wnikaniem w waszą sytuację.
Sąd jak najszybciej chce wydać wyrok i nie przejmuje się szczegółami
( a często nawet zasadniczymi kwestiami ).
Sąd za nic nie odpowiada i sam nie ponosi żadnej odpowiedzialności.
Może wydawać nawet najgłupsze wyroki bo jest niezależny ( od rozumu chyba też )
i niezawisły.
Ty natomiast stawiasz dobre imię i wszechwiedzę "wysokiego sadu" pod wątpliwość
i ośmielasz się polemizować.
Sąd nie czyta pism procesowych a często mylą mu się sprawy.

I jeszcze jedna rzecz.
Sędziowie podchodzą dwojako do samej zasady procesu.
- jedni "dociekają prawdy"
- drudzy są tylko sędziami w meczu stron i odgwizdują wynik po 90 minutach

Ja mam wrażenie, że ty oczekujesz od sądu jakiegoś wybitnego zaangażowania,
szczegółowego badania każdego słowa i faktu.
===========================================
Powyższe, to nie zarzuty, raczej subiekty ogląd.
Czy i na ile taka świadomość jest pomocna trudno jednoznacznie mi powiedzieć.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 13 sty 2022, 23:44

Dziękuję za wasze ciepłe słowa i zachętę. Książki chciałam pisać od dziecka, moja praca zawodowa od zawsze obejmuje pisanie, ale swojej własnej książki dotąd nie napisałam. Choć jest ona w coraz bardziej realnych planach.

***
Mój mąż zamilkł. My się pochorowaliśmy. Głównie śpimy...

Powoli przepracowuję, jakie zmiany wprowadzić w naszym życiu. Wiem już, że dalsze funkcjonowanie w rytm ciągów męża nie pomaga ani mi, ani synowi. Nie jest też pomocne dla męża. Powracające sytuacje, gdy żyjemy w obawie przed agresją męża też nam nie służą. Czuję, że czas na kolejny etap i czuję, że zmiany będą duże. Wcześniej takiej gotowości w sobie nie miałam. Jednego jestem pewna, kocham mocno mojego męża. Nie boję się już, że skrzywdzę go swoimi decyzjami, bo nie ma we mnie złości na niego, jest spokój i wybaczenie, współczucie, zrozumienie. Nie będę więc działać z poziomu zranienia, a dla mnie jest to ważne. Rozeznaję, modlę się... Dużo w tym rozeznaniu jest o pokorze... I ten temat wraca do mnie i wraca... ciągle słyszę słowo pokora...

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 14 sty 2022, 18:50

mare1966 pisze:
13 sty 2022, 23:18
Ruta
ja mam wrażenie, że ty za poważnie traktujesz sąd.
Sąd raczej nie za bardzo jest zainteresowany wnikaniem w waszą sytuację.
Sąd jak najszybciej chce wydać wyrok i nie przejmuje się szczegółami
( a często nawet zasadniczymi kwestiami ).
Sąd za nic nie odpowiada i sam nie ponosi żadnej odpowiedzialności.
Może wydawać nawet najgłupsze wyroki bo jest niezależny ( od rozumu chyba też )
i niezawisły.
Ty natomiast stawiasz dobre imię i wszechwiedzę "wysokiego sadu" pod wątpliwość
i ośmielasz się polemizować.
Sąd nie czyta pism procesowych a często mylą mu się sprawy.

I jeszcze jedna rzecz.
Sędziowie podchodzą dwojako do samej zasady procesu.
- jedni "dociekają prawdy"
- drudzy są tylko sędziami w meczu stron i odgwizdują wynik po 90 minutach

Ja mam wrażenie, że ty oczekujesz od sądu jakiegoś wybitnego zaangażowania,
szczegółowego badania każdego słowa i faktu.
===========================================
Powyższe, to nie zarzuty, raczej subiekty ogląd.
Czy i na ile taka świadomość jest pomocna trudno jednoznacznie mi powiedzieć.
Mare,
nie tyle poważnie traktuję sąd, co decyzje sądu dotyczące władzy rodzicielskiej i kontaktów męża z synem realnie wpływają na moją sytuację. I na sytuację syna. Więc bardzo zależy mi na tym, by sąd podszedł poważnie. Z marnym skutkiem jak dotąd.
Aczkolwiek masz rację, że na sąd za bardzo liczyć nie mogę.

Póki co na mocy decyzji sądu trzeci rok jestem strażniczką trzeźwości męża, do niedawna cztery razy w tygodniu, teraz dwa razy w tygodniu. Męża w czynnym nałogu. Póki co też, mój syn na mocy decyzji sądu żyje w cyklach trzeźwości i nietrzeźwości swojego taty. Ja także. Jest oczywiste, że mój mąż ma gorsze okresy, ciągi i wtedy jesteśmy narażeni na przemoc. Nawet opinia biegłych i ich zalecenia nie przekonały sądu, że coś jest tu nie tak. Jestem osobą współuzależnioną i taka rola mi bardzo nie służy.

Mogę nie wykonywać decyzji sądu. Ale naraża mnie to na kary, łamałabym też w ten sposób prawo. Nie chcę także zostać oskarżona o alienację. Ja nie mam żadnych dowodów na stan w jakim mąż przychodzi na kontakty. Jest słowo na słowo.Teraz dopiero, po trzech latach jest opinia biegłych. Jest też dokumentacja medyczna męża, diagnozy, ale sąd jej nie pozyskał mimo moich wniosków. A tylko sąd może to zrobić. Wiadomo, że mąż jej nie doniesie...

Jest mi też trudno, bo zgodnie z decyzją sądu mogę odwołać kontakt tylko, gdy mąż jest pod bezpośrednim wpływem substancji odurzającej. Sąd najwyraźniej nie widział trzeźwej uzależnionej osoby na głodzie, albo w czasie, gdy wchodzi w stan trzeźwości i w jej organizmie nie ma już substancji, a psychika siada... Szczerze mówiąc z perspektywy dziecka już bezpieczniejsze byłyby kontakty z tatą pod wpływem narkotyku niż na głodzie, a na pewno spokojniejsze. Trzeźwość u osoby uzależnionej nie jest najlepszym z możliwych stanów. Choć dzieci zwykle nie lubią nagłych entuzjastycznych wybuchów i planów i obietnic, gdy uzależniony wraca do do uzależnionych zachowań, używek. Mój mąż jakiś czas temu naobiecywał synowi wycieczek i tego co też będą razem robić. Nigdy takich rzeczy z synem nie robi. Przegapiłam, że już zakończył przerwę w braniu. No bo właśnie był w bardzo dobrej kondycji. Chwilę potem wpadł w ciąg, a syn został z ogromem zawiedzionych nadziei. Bo tyle zrobili wspólnych planów i syn we wszystkie wierzył i na zamek mieli jechać i do zoo... Z tatą. W tym wieku dla chłopca to największa radość. To spotyka naszego syna raz po raz. Plus ataki agresji, wybuchy taty, zachowania, których syn się wstydzi przed kolegami. I nic z tego nie daje się przewidzieć.

Do mnie, jako do osoby dorosłej, w terapii, edukującej się, dopiero od niedawna zaczyna docierać, że ten mój "fajny" mąż z którym się nawet miło przebywa to także po części produkt oddziaływania różnych substancji chemicznych. I że choć nie czuję wtedy zagrożenia, jest nawet przyjemnie, to jest to równie zakłamany obraz jak to, co się dzieje z moim mężem, gdy jest w ciągu. To dwa bieguny tego samego zjawiska - nałogu. Jeśli ja jako dorosła osoba mam z tym problem, dla syna tym bardziej może być to nie do udźwignięcia. Rozmawiałam sobie o tym z Bogiem. Gdzie w takim razie jest w tym mój mąż jest i czy ja go w ogóle znam? Odpowiedź jest dla mnie zaskakująca. I zarazem zabawna. Potrzebuję ją jeszcze przemyśleć.

Widzisz, teraz sąd dokonał bardzo specyficznego uregulowania władzy rodzicielskiej. Uznał, za biegłymi, że ojciec w czynnym nałogu nie powinien mieć pełnej władzy rodzicielskiej. Z czym akurat się nie zgadzam. Na chwilę orzekania takiej potrzeby nie było, mąż w ostatnim roku współpracował ze mną dla dobra syna i były widoki, że tak już zostanie. Władzę ogranicza się gdy jest taka potrzeba, a nie na zapas. Taka decyzja przerywa tylko to, co udało się nam zbudować w kryzysie, czyli współpracę dla dobra dziecka przy ważnych decyzjach. I mąż, który najpierw blokował decyzje, terapie, kwestie edukacji, przestał tak robić i jego decyzje były ostatnio zgodne z tym, czego potrzebował nasz syn.

Niemniej jednak sąd pozostawił kluczowe decyzje w gestii męża. Zmiana placówki szkolnej lub przychodni syna wymaga zgody mojego męża. Podobnie jak każdy mój dłuższy wyjazd zagraniczny z dzieckiem. Więc choć pobyt dziecka jest zabezpieczony każdorazowo przy mnie, bo mąż nie występował o opiekę, ani o wspólną opiekę, to nie mogę się z synem bez zgody męża na przykład wyprowadzić dalej niż poza obręb szkoły syna. Danie mojemu uzależnionemu mężowi takiej władzy nade mną natychmiast zmieniło jego postawę wobec mnie. Ale nie przesądzam że tak zostanie, poczekam aż mąż wytrzeźwieje. Na razie odreagowuje rozwód, tak jak potrafi.

Kontakty nadal są zasądzane w godzinach mojej pracy, bo takie godziny wskazuje mąż. Mój mąż na połowę z nich nie przychodzi, ale ja nigdy nie wiem czy przyjdzie i w jakim stanie. Więc powinnam być obecna zawsze. Bardzo wpływa to na moje możliwości zarobkowe, trudno podjąć pracę na pełny etat, gdy dwa razy w tygodniu musiałabym kończyć ją o 14.00i pędem do domu. Mąż nie jest zobowiązany do odrabiania lekcji z synem i nigdy tego nie robi. A lekcje są zadawane z dnia na dzień i potrzebujemy je zrobić przed kontaktem. I tak w te dni mamy na to za mało czasu i często uczymy się po kontakcie, gdy syn jest zmęczony, także emocjonalnie. Syn wymaga wsparcia w nauce, szczególnie gdy jest materiał pamięciowy. Czyli na tym etapie edukacji w zasadzie zawsze. Sądu to nie przekonuje. Więc nawet i pracę na mocy decyzji sądu mam mieć dostosowaną do zaburzonego rytmu pracy męża, który sam zeznaje w sądzie, że wykonuje jedynie sezonowe prace dorywcze.

Co zresztą jest powodem, by mąż płacił bardzo niskie alimenty. Ja płacę "resztę". Jestem bardzo ciekawa jak sąd uzasadni wysokość alimentów. Bo jeśli sąd napisze, że dał po połowie, i alimenty męża pokrywają połowę kosztów utrzymania dziecka, to będzie znaczyło, że utrzymanie naszego dziecka kosztuje tyle co utrzymanie psa, nie za droga karma plus weterynarz. Zdaje mi się, że syn ma więcej potrzeb. A jeśli sąd podziela, że więcej, to znaczy, że zdaniem sądu ja z jakiś powodów jako samotna mama mam płacić 3/4 kosztów utrzymania syna. Jestem więc ciekawa i tego, czym podyktowana była decyzja sądu.

Zależy mi więc zdecydowanie na tym, by sąd poważnie podszedł do sprawy i uregulował naszą sytuację tak, by pozostawała ona w zgodzie z dobrem naszego syna. Ja się z sądem zgadzam, że dziecko potrzebuje ojca. Trzeźwego ojca. W przypadku ojca destrukcyjnego dziecko potrzebuje ochrony przed ojcem. Ja nawet sąd rozumiem. Trzeba po prostu przy tym być i widzieć, co się dzieje z dzieckiem, gdy ma stały kontakt z uzależnionym tatą. Ja widzę. Rozmowa z biegłymi, choć najpierw się wściekłam, pozwoliła mi zobaczyć jeszcze więcej.

Prawda jest też taka, że na początku procesu było dla mnie oczywiste, że syn dostanie ochronę. No to się zdziwiłam. Nie wnosiłam przy tym o nic, czego już po trzech latach nie potwierdzili biegli, jako rozwiązania optymalnego. Jak choćby uwarunkowanie kontaktów uzależnionego ojca z synem od podjęcia przez ojca terapii. I poddanie kontaktów nadzorowi kuratora do rozważenia. Przy tym biegli nie byli jakoś specjalnie przychylni mi osobiście i mojej postawie, więc nie wydali takich zaleceń z sympatii do mnie. Czym kieruje się sąd nie wiem. Wiem, że nie obowiązującymi przepisami prawa. Ani nie dobrem dziecka.

Ponieważ jednak nie liczę już specjalnie na sąd, uczę się jak chronić siebie i dziecko samodzielnie. Zaczynałam od tego, że mąż przychodził jak chciał, zabierał syna w jakim stanie chciał, a ja się na wszystko zgadzałam, "bo nie miałam dowodu". No nie miałam. Stale żyłam w strachu, czy mąż się nie rozbije z synem samochodem. Jeden samochód naćpany rozbił. Wtedy kupiłam mu nowy. Ale syna sobie nie kupię. Znosiłam też agresje, awantury, ukrywałam się, gdy mąż miał psychozę. Teraz awantur i agresji nie ma, bo wzywam policję. I mniej jest sytuacji, gdy syn przebywa z nietrzeźwym mężem. Jestem też zawsze w pobliżu i gdy syn mi zgłasza problem, wracam i w razie potrzeby kończę wcześniej kontakt. To nie jest sytuacja dobra, ale powoli ta trudna sytuacja zrobiła się choć trochę mniej trudna i mniej niebezpieczna. Więc tak, Mare. W tym kontekście - nie ma co za bardzo liczyć na sąd.

Myślę, co dalej i jak lepiej chronić syna... Na moje siły za dużo, gdy myślę o tym sama, czuję się w pułapce. Ale wierzę i ufam Bogu i wierzę, że ma optymalny plan dla nas. I że to co widzę ja, nie jest tym co widzi Bóg. Ja widzę stopę słonia, wielką i ciężką i nie do ruszenia, a Bóg słonia, który zaraz sobie pójdzie. I jeszcze zadba o to, by słoń nas nie zdeptał. Bo i mnie widzi przy tej stopie i całą naszą rodzinę. Męża też. Co nie znaczy, że mam nic nie robić, choć czasem dokładnie tak. Najlepiej czasem chwilę postać w miejscu. Bóg ruszy słoniem :) Jak to rozeznać? Tego się uczę...na błędach...

mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: mare1966 » 14 sty 2022, 23:06

Zakładając, że syn ma powiedzmy 10 lat, to za lat 2-4 kwestia "ochrony dziecka"
sama się rozwiąże. Ojciec przestanie być ważny, a światem syna będą koledzy albo internet.

Syna nie ochronisz przed niczym, bo doświadczenie z domu rozbitej rodziny
już w nim zostanie. A poradzić sobie z tym może uważam tylko sam, z ewentualną pomocą
aby to sobie poukładał, ale to on musi sobie poukładać.
Jedyną ochronę widzę wtedy kiedy mąż jest pod wpływem i np. prowadzi samochód.
Pewnie trudno to jednak kontrolować.

Dziwne, że nie wiesz czy maż kogoś ma.
Jeśli ma , to dziwne , że ta kobieta toleruje te uzależnienia męża.

Nasz obraz rzeczywistości malowany emocjonalnymi wspomnieniami
może się bardzo różnić od podobnego obrazu malowanego przez drugą osobę.

Myślę , że upływający czas rozwiąże sytuację.

3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: 3letniaMężatka » 14 sty 2022, 23:08

Ruto, zadam krótkie pytanie. A ograniczenie władzy rodzicielskiej? Dotyczy to współdecydowania w sprawach edukacji, zdrowia czy miejsca zamieszkania. Te ograniczenia można później znieść, kiedy mąż zakończy leczenie. Twój syn jest bardzo dzielny jak na jego młody wiek. Odnoszę wrażenie, że spotyka się z tatą nie tyle co dla siebie a co dla Ciebie - czyli swojej mamy. Czy dziecko powinno bronić siebie i mamy? Czy to mama powinna bronić siebie i dziecko? Czy mama powinna uczyć obrony przed własnym tatą?
Wybacz, że tak ostro ale w swoim otoczeniu spotkałam już kilka rodzin, gdzie nie zrobiono tak mocnego kroku co do ochrony dziecka/dzieci, i ja sama jestem zmęczona patrząc na ten emocjonalny rollercoaster. Zobacz jak tobie, w twoim wieku jest ciężko "bronić się" przed uzależnionym mężem a co dopiero dziecku. Powtórzę się, twój syn jest bardzo dzielny, ale dajmy dziecku być dzieckiem a nie superbohaterem. Jeszcze na to przyjdzie czas.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 15 sty 2022, 1:46

renta11 pisze:
13 sty 2022, 20:09
(...)
Sytuacja, w której jesteś jest bardzo trudna, bo jednak jest to pole minowe. I na tym polu ciągle krążysz.
Jak wyleczyć się ze współuzależnienia, skoro w głębi serca nie dajesz sobie prawa do odcięcia się?
Ja żyłam w toksycznym związku i byłam współuzależniona. I mimo, że chodziłam na Al-Anon i to dużo mi dawało, to jednak ciągle kręciłam się mniej czy więcej jak chomik. Niby lepiej, ale jednak ciągle w mało zdrowy sposób. Dopiero jak mąż się wyprowadził, i to dopiero po długim czasie, zauważałam u siebie zmiany. Jestem gdzieś, dzieje się jakaś sytuacja i .... najpierw reakcja psa Pawłowa. A za chwilę ... ulga i myśl, że to mnie już nie dotyczy. I spokój, że już nie muszę, że mogę się rozluźnić, bo spinka mnie już nie dotyczy.

Dopóki nie będziesz mogła odciąć się od uzależnionego męża, dopóty jakiś element współuzależnienia będzie. Bo wyzwalacz stale jest obok. Ale może Tobie się uda, bo Ty jesteś typowym dzieckiem - bohater rodzinny.
A puścić tego męża nie umiesz/nie chcesz. Przyjdzie czas, przekroczy granicę - to to zrobisz. Jakaś klepka w głowie się odblokuje i ... pójdzie. Ty także musisz odbić się od dna/zachowania męża. Trudne to bardzo.
Dziękuję Rento, w dużej mierze to tak właśnie wygląda.

Jestem bohater rodzinny. Zdecydowanie i od bardzo wczesnych lat życia. Wzięłam-otrzymałam odpowiedzialność za siebie, za siostrę, potem za inne dzieci z rodziny w stopniu zdecydowanie nieodpowiednim dla małego dziecka. Przy tym i tak byłam gotowa bronić mojej mamy i starać się zasłużyć na jaj akceptację. Gdy usłyszałam, że panny mądre nie podzieliły się swoją oliwą byłam pewna, że zaraz spotka je kara i gdy tak się nie stało, zostałam w ogromnej konsternacji. Moja rodzinna "ewangelia" była zupełnie inna. To był grunt rodzinny pod moje współuzależnienie. Ale jak to bywa w rolach, są zmienne w czasie. W okresie dorastania zostałam czarną owcą. Był to ciężki okres w moim życiu i pełen bólu, ale przeżyłam.

Obie te role, choć całkiem sprzeczne, mają na mnie wpływ do dzisiaj i duży potencjał destrukcji. Staram się jednak nie patrzeć deterministycznie. Każdy z nas jest naznaczony swoją historią. Myślę, że wybór małżonka naznaczony traumą rodzinną nie jest efektem błędnego wyboru. Możliwe, że wybieramy sobie małżonka odpowiedniego dla siebie, by swoje problemy przepracować. Ostatnio usłyszałam bardzo ładny opis tego zjawiska. W małżeństwie spotykają się dwie traumy rodzinne i tworzą one trzecią traumę, o jeszcze większym polu rażenia, traumę relacyjną. I to jest szansa by wszystkie te historie rodzinne zatrzymać, przepracować. Sami nie jesteśmy do tego zdolni. Dlatego do naszej historii przychodzi Bóg. I z Nim to uzdrowienie jest możliwe. W takim moim osobistym rozeznaniu i rozmowie z Bogiem, gdy rozpaczliwie prosiłam o uzdrowienie męża, usłyszałam jasne i wyraźne "najpierw ty". No to zajęłam się sobą. Powoli odwieszając się od męża. Bardzo powoli.

Myślę, że największym problemem jest to, że ja wciąż jestem na straży trzeźwości męża. I na razie na to wpływu nie mam. Z drugiej strony paradoksalnie, gdyby sąd zadziałał w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem, czyli nakazał mojemu mężowi terapię, jako warunek osobistych spotkań z synem i dał spotkania z kuratorem do czasu, aż mąż by się ogarnął, to ja wielu rzeczy bym nie przepracowała. Mąż miałby wtedy szansę zacząć zdrowieć, ja niekoniecznie.

Paradoksalnie zdrowiejąc "przy mężu" potrzebowałam się nauczyć konfrontować z agresją, komunikować swoje emocje, stawiać granice, stawać za sobą, za synem, przepracować głęboki wpisany we mnie lęk i poczucie winy. Gdybym przy pomocy sądu uzyskała możliwość odizolowania się od męża, nie miałabym potrzeby pracy nad tymi obszarami. Gdy nic trudnego się nie dzieje, funkcjonuję całkiem zdrowo, dopiero w odpowiedzi na przekraczanie moich granic, agresję, obwinianie reaguję przez wyuczone mechanizmy przystosowania.Choć ostatnio widzę, jak bardzo ten wzorzec się zmienił, jak spokojnie i rozważnie potrafię reagować, bez rozkręcania emocji i mając taką wewnętrzną pewność co do siebie.

Masz też rację co do dna zachowania mojego męża. Mam takie poczucie, że to dno przyszło z chwilą, gdy mąż złamał ostatnio ustanowione przez nas reguły i odurzył się na spotkaniu z synem i był wobec syna agresywny, wybuchowy. Nie winię męża, jest uzależniony. Gdy odpada coś, co go dyscyplinuje, a sądy i takie rzeczy go dyscyplinowały, kończy się motywacja. W ocenie mojego męża jesteśmy rozwiedzeni. Niby wie o odwołaniach i uprawomocnieniach, i że sprawa się nie zakończyła, że jest kurator wprawdzie nie do kontaktów, ale do nadzoru, ale też i nie wie, bo jest przywiązany do swojej wizji upragnionej wolności, więc mu się to w jego świecie nie gryzie. I teraz już "wolno" mu wrócić do starych zachowań, a mi już nic do jego relacji z synem (i w domyśle jego stanu). Mam wydawać dziecko na kontakty i potem je odbierać. To mniej więcej mi pisał. Tylko znacznie bardziej chaotycznie. I równocześnie nie mam prawa się od niego odcinać i separować, bo to oznacza, że "żyję w grzechu, pysze i zawiści" :shock: Cokolwiek to zdaniem mojego męża znaczy. Może tyle, że lubi święta rodzinne... Inna sprawa, że na razie mąż świętuje rozwód... po swojemu, więc jego pisanie średnio ma sens.
Tyle, że ja nie mam ochoty męża wiedzieć, nawet jak skończy ciąg. I syn też. Dawno nie przeżywaliśmy w obecności męża/taty strachu. I chyba właśnie to sprawiło, że coś tam we mnie pękło... i w naszym synu też. Na ile to u dziecka przejściowa reakcja, na ile trwała? Nie wiem. Zdarzało się już, że syn odmawiał kategorycznie spotkań z tatą, zasadnie, zawsze wtedy gdy mąż go ranił, był agresywny, nietrzeźwy, albo gdy nas zastraszał. Tylko ja wtedy za każdym razem, gdy mąż trzeźwiał powoli pracowałam i z mężem i z synem, by spotkania przywrócić. A teraz syn powiedział kategorycznie, że mam się nie wtrącać, nie namawiać, nie zachęcać. Inna sprawa, że mąż w każdej chwili może sam do syna napisać, zadzwonić, wysłać zdjęcie, umówić się z synem na wspólną grę w sieci, albo obejrzenie filmu, cokolwiek. Ma mnóstwo możliwości kontaktu. Trudno więc mówić o odcinaniu. Zwłaszcza, że nadal konsekwentnie nie mówię źle o mężu, słucham syna, przyjmuję jego uczucia, ale nie komentuję. Więc też syna nie nastawiam przeciwko tacie. Zraniłabym syna bardziej każdym słowem krytyki lub usprawiedliwienia męża.

Czy to już jest to dno? Nie wiem... Ale czuję sama w sobie zmianę. Widzę też zmianę w synu. Sądzę, że trzy lata temu nagłe zniknięcie taty i izolacja, nie byłyby dla niego dobre. Obecnie syn mówi, że nie chce przebywać pod opieka taty. W naszym chłopcu też się wiele rzeczy przepracowuje. W jakimś sensie każda osoba z naszej rodziny dojrzała do izolacji. Mąż jest na etapie zachwytu nowym porozwodowym życiem i tym, że nas nie potrzebuje, więc jest szansa, że łatwiej nas "puści". Zdaje się, że nowe życie męża obejmuje mnóstwo wolności, także całkowite niepłacenie alimentów... Na pierwsze moje sygnały o mojej i syna potrzebie izolacji mąż zareagował agresją...Mąż się ma izolować, nie my... Syn jest na etapie zmęczenia huśtawkami taty i mówi o potrzebie spokoju, stabilizacji, że jak nic się nie zmieni to tak już będzie zawsze. I że ma dość i sam pójdzie do sądu powiedzieć co mu się dzieje, co tata robi. Ja nie mam już w sobie panicznego strachu, że coś się mojemu mężowi stanie. Ani poczucia odpowiedzialności za sytuację, gdyby coś mu się stało. A to mnie bardzo mocno paraliżowało.
Dotąd przy każdym takim kroku milowym czułam się na skraju przepaści. Teraz jest inaczej, wiszę na cienkiej linie. Mam w ręku nóż i mogę się odciąć. Ale jeśli tego nie zrobię to lina i tak pęknie. Tylko nie wiem jeszcze, czy ja mam na tej linie wytrzymać, czy jednak zlecieć. Nie mam paniki, ani potrzeby natychmiastowego działania, mogę tak jeszcze tak na tej lince pobyć. Jak ma pęknąć, w porządku. Jak Bóg uzna że trzeba ją wzmocnić, też okej. A może to znaczy: sama zdecyduj?

Kołacze mi się ksiądz Marek Dziewiecki, który mówi o prawie do izolacji od uzależnionego i o tym, że żadne znaki miłości tu nie pomogą. Za to izolacja tak. I moja przysięga małżeńska mi kołacze. Jest jeszcze przykaz stosowania prawa, nawet uciążliwego, granicą jest dopiero sprzeczność z Prawem Bożym. Na razie, choć wbrew zaleceniom biegłych, kontakty są przez sąd nakazane. Nie wyobrażam sobie jednak zostawić syna w domu z tatą wbrew jego woli, bez rozmowy z mężem, by ocenić na ile mogę, jego stan i tak po prostu wyjść. Więc izolacji i tak nie będzie, jeśli będą kontakty. Syn by mi tego nie wybaczył i ja sobie też nie. Rozmawiać z mężem też nie chcę. Wkurza mnie też decyzja sądu, że ja mam wychodzić ze swojego własnego domu, bo sąd uważa, że zabieranie syna przez tatę może być niebezpieczne. A parę godzin sam na sam z ojcem na głodzie już nie. Czy w naszej konkretnej sytuacji rodzinnej, małżeńskiej mądrze kochać to się odizolować? Nie jest tak, że mam w sobie pewność. Mam tylko uczucie, że już mam dość... Ale samo uczucie to za mało do takiej decyzji. No i tak dyndam na tej linie.

Nowiutka

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nowiutka » 15 sty 2022, 11:24

Ruto 2 sprawy: a mediacje? Koszty alimentów ustala się m.in na nich niekoniecznie w sądzie.
Druga sprawa ograniczenie praw rodzicielskich ale tu trzeba się przyjrzeć prawnie bo mi np powiedziano na terapii grupowej że mi nic to nie da bo i tak będzie współdecydować. Więc jak ktoś przerabiał to to chętnie posłucham, nie widzi mi się ciągle biegać z papierami w zębach i zastanawiać się czy mąż się łaskawie zgodzi i podpisze.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 15 sty 2022, 11:41

mare1966 pisze:
14 sty 2022, 23:06
Zakładając, że syn ma powiedzmy 10 lat, to za lat 2-4 kwestia "ochrony dziecka"
sama się rozwiąże. Ojciec przestanie być ważny, a światem syna będą koledzy albo internet.

Syna nie ochronisz przed niczym, bo doświadczenie z domu rozbitej rodziny
już w nim zostanie. A poradzić sobie z tym może uważam tylko sam, z ewentualną pomocą
aby to sobie poukładał, ale to on musi sobie poukładać.
Jedyną ochronę widzę wtedy kiedy mąż jest pod wpływem i np. prowadzi samochód.
Pewnie trudno to jednak kontrolować.

Dziwne, że nie wiesz czy maż kogoś ma.
Jeśli ma , to dziwne , że ta kobieta toleruje te uzależnienia męża.

Nasz obraz rzeczywistości malowany emocjonalnymi wspomnieniami
może się bardzo różnić od podobnego obrazu malowanego przez drugą osobę.

Myślę , że upływający czas rozwiąże sytuację.
Wiesz za te 2-4 lata, jeśli syn przez ten czas stale będzie raniony przez męża i stale będzie żył w napięciu, w jakim stanie tata przyjdzie, to światem syna staną się nie koledzy, tylko narkotyki, alkohol i papierosy. Dlatego jednak myślę o tym, jak zapewnić synowi bezpieczeństwo emocjonalne teraz.

Doświadczenie rozbitej rodziny można już teraz przerabiać, wspierając syna w terapii i codziennym dobrym życiem. Nasze codzienne życie jednak jest stale naznaczone obecnością nieprawidłowo funkcjonującego męża i ojca. I siłą rzeczy funkcjonujemy w cyklu przemocy, od miesięcy miodowych, gdy mamy ulgę, bo nic nam bezpośrednio nie zagraża, po ciągi, gdy czujemy lęk i napięcie, bo zachowania męża stają się nieprzewidywalne. Teraz zamiast cztery razy w tygodniu dwa razy w tygodniu.

Jasne, że jest znacznie lepiej niż było kiedyś. Rzecz w tym, że gdy czasem na krótko doświadczamy normy, spokoju, to pojawia się tęsknota za tym, by po prostu mieć takie życie. Czyli się odizolować. I nie doświadczać więcej traum. Jasne i ja i syn lepiej już się przed mężem bronimy, terapia bardzo nam pomogła. Tylko ja zaczynam tęsknić za sytuacją w której nie muszę się bronić. To też jest stres i napięcie, gdy jest to stałym elementem życia. Syn najwyraźniej też ma dość. Ja go rozumiem. Jedyna osoba, która nie ma na razie dość to mój mąż. Myślę, że biegli słusznie napisali, że on zwyczajnie nie dostrzega że rani dziecko, i że wszystkie reakcje syna uważa za wywołane przeze mnie. Tak sobie racjonalizuje i strach dziecka, i niechęć syna do spotkań. Jest uzależniony, to zrozumiałe, że postrzega świat tak jak mu wygodnie, by nie widzieć skutków nałogu.

Samochód przepracowałam już dawno. Mąż zabierał syna tylko w okresach gdy miałam pewność, że jest w okresie przerwy. Czyli niezwykle rzadko. Ale też sam się dostosował, przestał proponować zabieranie syna samochodem, gdy konsekwentnie w razie podejrzeń wzywałam drogówkę. Nigdy nie było okazji sprawdzić jego stanu, bo za każdym uciekał. Zwykle zanim zdążyłam się dodzwonić. Teraz mąż ma tak zasądzone kontakty, że nie może syna wozić.

Wiem, że mój mąż kogoś ma. Po prostu się nie interesuję jak i z kim mój mąż żyje. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Wręcz przeciwnie, zrobiłam wszystko, by był to problem wyłącznie mojego męża, ani nie mój, ani nie dziecka. Syn niestety przez jakiś czas był na to narażony. I bardzo to przeżył. Na szczęście do męża dotarło w tym przypadku co robi, syn reagował bardzo mocno, i mąż sam przestał organizować spotkania z synem w których uczestniczy męża kochanka.

Natomiast jak znosi to wszystko kochanka? Jest współuzależniona. Zaczęła relację z moim mężem od biegania za nim by nie wsiadał pijany do samochodu i nocowania go, gdy był pijany i naćpany jak szpadel i nie mógł wrócić do domu. Ich pierwsze spotkania były w knajpach, gdzie mój mąż się upijał na ostro i poprawiał swój stan marihuaną. Opłaciła mu rozwodowy pozew sądowy i złożyła fałszywe pisemne oświadczenie, że wynajmuje mu pokój, żeby mu podbić koszty utrzymania. Mam to w aktach sądowych. Mój mąż wmawia wszystkim znajomym, jej więc pewnie też, że nie ma pieniędzy, bo ma wysokie alimenty, tak też uzasadnia pożyczki. Że jeśli mi nie zapłaci, to ja mu zrobię sprawę karną. "Na alimenty" wszyscy mu pożyczają. W końcu przestaną. Bo mąż nie oddaje. Ja się nie wypowiadam. Ja się w to wtrącać nie chcę. Ich decyzje. Jak mąż uzasadnia kolejne utraty pracy? Nie wiem... Pewnie niesprawiedliwością :lol: Nawet sąd nie miał problemu ze słuchaniem trzy lata o "pracach sezonowych" i braku pieniędzy, słuchał z ogromnym współczuciem. Co się dziwić kowalskiej, czy znajomym. Uzależnieni manipulują i robią to sprawnie.

Był krótki czas gdy kowalska korespondowała ze mną udając mojego męża, jako rzecznik mojego męża. Wygląda na to, że jest przekonana, że stan mojego męża wynika z przepracowania, mój mąż pracuje na czarno, bo gdybym tak wrednie nie domagała się alimentów mąż mógłby pracować oficjalnie i w lepszej, lżejszej pracy. A tak jako alimenciarz jest skazany na ukrywanie dochodów. Oraz, że wykańczam męża sprawą sądową zamiast się zgodzić na rozwód. Więc wygląda na to, że kowalska żyje wizją świetlanej przyszłości, jak będzie wspaniale, gdy mąż mój uzyska rozwód i niskie alimenty. Mąż miał też zmienić zawód, podejmując jakieś kursy... Sam też mi o tym entuzjastycznie opowiadał. Ja wiedziałam, że nic z tego nie będzie, inna sprawa, że i zawód nie był trafiony... No ale misją kowalskiej jest uratować męża przede mną, przebudować mu i poukładać życie. Jak zniknę, mąż wytrzeźwieje. Na razie pije i odurza się, bo musi. Na trzeźwo by misio nie dał rady... Rozumiem ją, ja także różnymi głupimi nadziejami żyłam. Mój mąż w okresach przerw regeneracyjnych i potem jeszcze powolnego powrotu do nałogu potrafi być wspaniały. Sama się nadal na to nabieram... Co mam powiedzieć...współczuję jej. Ja związałam się z mężem, gdy funkcjonował znacznie lepiej, pracował, miał zainteresowania, był wierzący, kochał, miał relacje z ludźmi, mieliśmy randki, wspólne wyjazdy i nasza znajomość rozwijała się na trzeźwo, mieliśmy narzeczeństwo, no i mąż był stanu wolnego. Wybrałam trudnego męża z powodu mojej wbudowanej traumy. Trauma tej kobiety jest więc zapewne o wiele większa od mojej.

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys » 15 sty 2022, 12:11

Ruta,
Co do Twojego opisu wybierania męża i spotkania dwóch traum rodzinnych…
Dzieje się to w wyniku początkowo nie miłości a zakochania. Do mnie najbardziej przemawia opis procesu „zakochania” polegający na zakochaniu się w swoich własnych dysfunkcjach i zaniedbaniach. Chcemy niejako podziwiać siebie w drugim człowieku. Podziwiając coś u kogoś mamy poczucie, że sami mamy w tym udział.Zakochanie czyli fascynacja uzależnia nas od drugiego człowieka. Miłość czyni wolnym.
Ruta, czy dotknięcie tego dna, o którym piszesz spowodowało urzeczywistnienie w Tobie samej tego wszystkiego co jest przedmiotem fascynacji w Twoim mężu? Czy Twoje podejście do bycia zakochaną w Nim zmieniło się?


I druga rzecz to czytałam też „bohater rodzinny” wybiera partnera który jest wewnętrznie słaby. I ten bohater jest tak zafascynowany własną umiejętnością niesienia pomocy, że pociąga go właśnie słabość drugiego człowieka. Ta słabość daje bohaterowi poczucie siły.
To mi się skojarzyło z tym co pisałaś o Twojej ciągłej gotowości niesienia pomocy mężowi i o tej linie i o tym, że teraz masz już do tego zupełnie inne podejście -nie boisz się się tak o męża i już nie musisz go ciągle ratować. To jest bardzo dużo.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 15 sty 2022, 13:15

3letniaMężatka pisze:
14 sty 2022, 23:08
Ruto, zadam krótkie pytanie. A ograniczenie władzy rodzicielskiej? Dotyczy to współdecydowania w sprawach edukacji, zdrowia czy miejsca zamieszkania. Te ograniczenia można później znieść, kiedy mąż zakończy leczenie. Twój syn jest bardzo dzielny jak na jego młody wiek. Odnoszę wrażenie, że spotyka się z tatą nie tyle co dla siebie a co dla Ciebie - czyli swojej mamy. Czy dziecko powinno bronić siebie i mamy? Czy to mama powinna bronić siebie i dziecko? Czy mama powinna uczyć obrony przed własnym tatą?
Wybacz, że tak ostro ale w swoim otoczeniu spotkałam już kilka rodzin, gdzie nie zrobiono tak mocnego kroku co do ochrony dziecka/dzieci, i ja sama jestem zmęczona patrząc na ten emocjonalny rollercoaster. Zobacz jak tobie, w twoim wieku jest ciężko "bronić się" przed uzależnionym mężem a co dopiero dziecku. Powtórzę się, twój syn jest bardzo dzielny, ale dajmy dziecku być dzieckiem a nie superbohaterem. Jeszcze na to przyjdzie czas.
Sąd ograniczył mojemu mężowi władzę rodzicielską na sugestię biegłych. Ja wnosiłam o to na początku procesu. Ale sąd zrobił to w taki sposób, że to nic nie daje. Mąż ma prawo decydowania o edukacji syna, także o zmianie szkoły, ważnych decyzjach medycznych, i o moich wyjazdach zagranicznych z synem.

Takie orzeczenie pogarsza naszą sytuację, bo od około roku mąż ze mną współpracował, nie blokował żadnych decyzji, jak wcześniej. Teraz mąż dostał od sądu władzę na najważniejszych polach i nie ma potrzeby już nic ze mną współpracować. To ja muszę, bo ponownie ja i syn zależymy od decyzji męża. Takie to "ograniczenie władzy".

Mój syn nie spotyka się z tatą dla mnie. Spotyka się, bo są orzeczone kontakty. Ja na początku sprawy, gdy mąż był w bardzo ale to bardzo złym stanie i doświadczaliśmy z synem ogromnej przemocy, wnosiłam o uzależnienie kontaktów osobistych od podjęcia przez męża terapii. I caly proces ten wniosek podtrzymywałam. Po trzech latach procesu biegli zalecili to samo.

Cała moja praca nad kontaktami, to tak naprawdę redukcja szkód i staranie o to, by wykonywać postanowienie sądu z jak najmniejszą szkodą dla syna. Obejmuje to terapie moje i syna, naukę stawiania granic, obrony przed agresją. Z drugiej strony nawiązywanie współpracy z mężem, angażowanie go, tłumaczenie, znaczne ustępstwa, także w sprawie alimentów. Po trzech latach takich manewrów i tańca jestem ogromnie zmęczona. I prawdę mówiąc nie czuję sił, by robić to dłużej. Zrobilam wszystko, by kontakty syna z uzależnionym tatą się odbywały, by nie były dla syna trudne, by wykonywać co sąd kazał. I mam jedno przekonanie po tym wszystkim. Nie da się. Kontakt dziecka sam na sam z uzależnionym czynnie ojcem krzywdzi dziecko. Nie tylko gdy mąż jest nietrzeźwy, lub agresywny, także gdy jest w przerwach i gdy nie jest agresywny, tylko lata pod chmury. To mi uświadomiły biegłe. Mój mąż jest w czynnym nałogu i nigdy nie jest trzeźwy, a dokąd nie będzie, kontakt z nim zawsze będzie dla dziecka związany z napięciem. Tylko jak przekonać sąd, skoro biegli też nie dali rady?

Sąd zdecydował inaczej. Kontakty są podtrzymane, tylko jest ich mniej i są poddane mojemu "nadzorowi". Dwa razy w tygodniu mąż ma przychodzić do domu, ja mam wychodzić. Ja mam sprawdzać, czy mąż jest trzeźwy (nadal sąd nie wskazał jak) i jak już swoją magiczną kulą ustalę, że jest i zobaczę w magicznej kuli, że mąż nie ma przy sobie narkotyków i zamiaru odurzenia się po moim wyjściu, to wtedy mam wyjść na parę godzin. Mężowi nie wolno zabierać syna z domu. To idealne warunki dla męża, by wrócić do odurzania się na kontaktach, odsypiania i wszystkiego co miało miejsce wcześniej. Nie będzie też świadków, jak teraz, gdy mąż czasem wychodził z synem na boisko, na podwórko. Sąd zrobił wszystko, by problem jak najbardziej schować.
Inna sprawa, że kontakty w podobny sposób odbywały się od dawna. Mimo że orzeczone były poza domem, bez wskazywania miejsca, i bez mojej obecności. W czasie ciągów mąż się nie pojawiał. Tak to wypracowaliśmy z mężem. Tylko ja w razie wątpliwości co do stanu męża zostawałam. Także gdy syn o to prosił. Lub wracałam.

Mąż po orzeczeniu od razu wszystko co wypracowaliśmy zakwestionował. I na pierwszym "nowym" kontakcie się odurzył. Zapomniałam już tego strachu jaki czuję w obecności odurzonego męża na granicy wybuchu. Ale szybko mi się przypomniał. Synowi też.

Będę się od tego wszystkiego odwoływać. Na razie po incydencie z odurzeniem się męża kontakty odwołałam. Zapowiedziałam, że jeśli mąż przyjdzie odurzony, wezwę policję i zrobię wszystko co robiłam dotąd. Mąż nie przychodzi.

Mąż każde zdarzenie w życiu i każde emocje odreagowuje alkoholem, narkotykami. "Odreagowuje się" w nałogu nie tylko trudne emocje, ale przyjemne też. Nie rozumiałam tego, dokąd nie przeanalizowałam swojego palenia. Paliłam nie tylko "dlatego" bo się zdenerwowałam, ale też "bo" odniosłam sukces, bo skończyłam jakąś pracę, bo spotkałam się z przyjaciółką. Mąż póki co zapewne więc "odreagowuje" rozwód. Czyli wmawia sobie, że jego sytuacja usprawiedliwia odurzanie się.

Dla męża to oznacza pewny ciąg. Dla mnie i dla syna brak pewności co mąż zrobi, bo orzeczenie sądu połamało wszystkie wypracowane schematy. Schematy to podstawa w rodzinie dotkniętej uzależnieniem. Trzymam gardę, tak jak się nauczyłam. Nie mogę niestety napisać, że spokojnie. Jest we mnie sporo napięcia.

Swoją drogą połamanie schematów jest rozwojowe. Więc głupie decyzje sądu choć ponownie przysparzają nam cierpienia zamiast ochrony, na którą zasługujemy, na którą zasługuje nasz syn, tworzą też szansę. Mam nadzieję, że to co przechodzimy i co ja przechodzę, to ból rozwojowy. Na razie głównie boli. Chorujemy z synem kolejny dzień. To jeszcze jedna rzecz którą sobie uświadomiłam. My z synem znowu ciągle chorujemy, infekcja za infekcją. Młodego nie ma więcej w szkole, niż jest. Gdy sytuacja z mężem była spokojniejsza nie zachorowaliśmy przez długi czas ani razu. Stres obniża odporność.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 15 sty 2022, 13:27

Nowiutka pisze:
15 sty 2022, 11:24
Ruto 2 sprawy: a mediacje? Koszty alimentów ustala się m.in na nich niekoniecznie w sądzie.
Druga sprawa ograniczenie praw rodzicielskich ale tu trzeba się przyjrzeć prawnie bo mi np powiedziano na terapii grupowej że mi nic to nie da bo i tak będzie współdecydować. Więc jak ktoś przerabiał to to chętnie posłucham, nie widzi mi się ciągle biegać z papierami w zębach i zastanawiać się czy mąż się łaskawie zgodzi i podpisze.
Na mediacje mąż nie wyraża zgody. Łatwiej mu jęczeć przed sądem, że biedny, że bez pracy. I to działa.
Ograniczenie praw rodzicielskich sąd orzekł. Ja na ostatniej rozprawie wnosiłam, że takiej potrzeby nie ma. No i jest gorzej niż było. Przy wspólnej władzy rodzicielskiej zgoda drugiego rodzica często jest dorozumiana. Przy zmianie szkoły, lekarza, przychodni zwykle wystarcza jeden podpis. Mój mąż nigdy takich spraw nie załatwiał. Zawsze wystarczał mój podpis. Inaczej było przy terapii i nauczaniu domowym. Teraz na to wszystko potrzebuję podpisu męża, bo sąd tak ją "ograniczył", że powierzył mu władzę we wszystkich tych sprawach.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Samon41, Sara i 54 gości