Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Zmiany, które nadchodzą są jak dla mnie ogromne. Nie czuję się jeszcze gotowa, by o nich napisać. Dawna ja robiłaby wszystko, by te zmiany zatrzymać i bardzo by panikowała. Dobrze jest nie walczyć. I nie panikować.

Układam się powoli z Bogiem. Ale też mam poczucie, że powoli właśnie do tych zmian, które nadchodzą byłam przygotowywana. Całkiem niedawno tak właśnie się modliłam, że jestem gotowa na przyśpieszenie. To, co powoli oddawałam, przerabiałam, teraz będę mogła oddać w całości. Hurtem. Mam poczucie Bożego prowadzenia w tym wszystkim. Ale też poprzeczkę mam zawsze ciut ponad to, co aktualnie zdaje mi się, że mogę.

Zawierzyłam dziś, czy w zasadzie wczoraj moje dzieci Matce Bożej. Zawierzyłam też męża i siebie. Oddawanie moich spraw Matce Bożej, zawierzanie bliskich, zawsze mnie wycisza, koi. Jej ufność pośród wszystkich trudnych zdarzeń jest dla mnie dobrą lekcją.

W moich wędrówkach, gdy układałam się wewnętrznie, znalazłam wstawiennika dla mojej sprawy, dla mojej rodziny. I zarazem nauczyciela dla siebie. I zaraz kolejnego dnia dostałam od Boga jasne potwierdzenie, że to wstawiennik dla mnie. I nauczyciel na ten właśnie czas mojego życia. Bardzo konkretny znak, po tym jak rozmawiałam z Bogiem o tym, że ja jestem trochę tępa i trzeba mnie dla pewności czasem zdzielić łomem, żebym nic nie przegapiła i żebym nie wdała się w swoje rozważania czy to na pewno znak, czy ja czegoś źle nie interpretuję, czy nie szukam prawidłowości w przypadkach i takie tam moje...Łomem nie dostałam, ale znak nie byłby bardziej wyraźny nawet gdyby miał na sobie neonowy różowy napis: znak. Ale napisy objaśniające dla mnie są :)

Poznajemy się teraz z moim nowym nauczycielem. I odkryłam, że chociaż dopiero co go poznałam, jest ze mną być może od bardzo dawna. Znam także doskonale dzieło jego życia, od niemal roku sama je wspieram, na ile mogę. To z kolei dzięki patronce dnia naszej ostatniej rozprawy, którą pytałam, co mogę dla niej zrobić, co sprawiłoby jej przyjemność. I tak mną pokierowała. Bóg ma poczucie humoru. A mój nowy wstawiennik jest tak skromną osobą, że jest za swoim dziełem, a w zasadzie dziełami, których w życiu dokonał, doskonale ukryty. Jestem dość dociekliwa, a dotąd się o nim nie doczytałam. Gdyby nie mój dzień modlitwy i podjęta wędrówka, mogłabym go jeszcze długo nie spotkać. Ale cieszę się, że się spotkaliśmy. Czuję się ciepło przyjęta, to bardzo serdeczny wstawiennik.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Jeszcze trudno mi mówić, ale może dam radę napisać. Czeka mnie bardzo dużo trudnych dla mnie zmian.

Od przyszłego poniedziałku młodszy syn ma zamieszkać z tatą u dziadków. Jest to dla mnie trudne, ale syn bardzo tego chce. Mąż od długiego czasu utrzymuje abstynencję, stara się, widzę że mu zależy. Myślę, że zasługuje na szansę, jest rodzicem tak samo jak ja. Ostatnie lata dorastania naszego syna przegapił. Mogłabym się czepiać, że ze swojej winy. Tylko, że niewiele to przecież zmienia. A syn ma ogromny głód ojca.

Jednak dla mnie jako dla mamy jest to ogromny ból, nie być na co dzień z dzieckiem.
Sytuacja nie będzie prosta, mąż nie jest obecnie do mnie nastawiony zbyt przyjaźnie. Do teściów póki co nie mam wstępu. Od jakiegoś czasu modlę się w intencji pojednania z teściami. Teraz to będzie bardzo potrzebne, skoro mój syn będzie u nich mieszkał.

Uprzedzając pytania, nie wiem od bardzo dawna jak wygląda sytuacja osobista mojego męża. Nie pytam. Pozostaję przy tym, ze jest to jego prywatna sprawa. Odczuwam, ze w jakimś sensie mąż dalej nawykowo wini mnie za swoją sytuację, jednak jakoś tak w moim odczuciu bez dawnego entuzjazmu i bez przekonania. Trochę stawia się też w pozycji ofiary, która nagle ma zostać samotnym rodzicem, z mojego powodu. To dość abstrakcyjne dla mnie, zważywszy na okoliczności. Nie wiem, moze mój mąż liczył, ze ja będę oponować i nie zgodzę się, na to by syn z nim zamieszkał? A moją zgodę odbiera jako porzucenie dziecka? Nie mam pojęcia no i pewnie i tak się nie domyślę...

Ale w sumie nie mam potrzeby polemizowania z tym, jak mój mąż sobie manipuluje sobą i sytuacją. Jesli ma ochotę byc w roli porzuconego samotnego ojca samotnego porzuconego dziecka, to w zasadzie nic mi do tego. Skoro tak lubi...

Pytałam męża, jak zorganizujemy moje kontakty z synem. Odpowiedź nie była zbyt uprzejma. Mąż mnie spytał napastliwie, czy ja go pytałam kiedykolwiek, gdzie on ma mieć kontakty. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że nie. Młyn zaczął się rozkręcać, ale mąż ucichł, gdy dodałam, że właśnie dlatego, że był to problem, umożliwiłam mu kontakty z synem w domu. Usłyszałam tylko ciche: No tak... Z faktami trudno dyskutować.

Mąż chce alimentów nie w takiej wysokości jak płacił, bo "to nie wystarczy", tylko jak są zasądzone od niego :) A on "nie płacił na swoją odpowiedzialność", i to "nie ma nic wspólnego". Nie jestem mściwa. Chcę być odpowiedzialnym rodzicem. Więc będę płacić, ile potrzeba.

To nie koniec zmian. Mam bardzo bliską uzależnioną osobę. Czasem wspominam o tym tak ogólnie tylko, bo nie życzy sobie być opisywaną przeze mnie osobą, co szanuję. Obecnie jest znów w ciężkim nawrocie. Przeżywam dużo lęku. O tą osobę. Tym bardziej, że mamy za sobą dobry czas, gdy nasza relacja się odbudowywała, gdy bliski mi czlowiek szedł do góry. Bezsilność wobec uzależnienia bliskiej, kochanej osoby bywa druzgocąca. I boli.

Tracę też mieszkanie. Wiele lat temu weszłam w ustną umowę z moją rodziną. W ramach tej umowy przez lata wydałam bardzo dużo pieniędzy, także jako małżenstwo poczyniliśmy duże nakłady. Mając otrzymać mieszkanie. Które już a konto najpierw ja spłacałam, a potem razem spłacalismy. Remontowalismy. Zamienialiśmy na większe. Ogrom pracy i nakładów finansowych, kosztem wyrzeczeń i oszczędności. Teraz jednak okazuje się, że umowa z dnia na dzień nie obowiązuje.
Koniec końców ląduję bez mieszkania i do tego z nie swoim kredytem mieszkaniowym na sobie. Zdecydowałam się nie dochodzić żadnych pieniędzy w procesach sądowych. Rozmawiałam z mężem. Zdecydował tak samo. Wcale nie jest łatwo odpuścić tyle lat mojej i potem naszej pracy. Odzyskanie tych pieniędzy w sumie pozwoliłoby myśleć o zakupie jakiejś niedużej nieruchomosci na początek. Ale tak to rozeznałam już jakiś czas temu. Że nie będę nic dla siebie chciała i po prostu zostawię to wszystko. Nie chcę sądzić się z najbliższą rodziną. To już wolę stratę.

Nie wiem jeszcze, gdzie się podzieję. Ani jak będzie wyglądać moje życie w najbliższym czasie. Z mojego miasta chcę się wyprowadzić. Z wielu powodów. Stoję przed ogromną niewiadomą. Uczę się ufać. Bogu.

Zawierzyłam siebie, dzieci, męża i całą tą sytuację Matce Bożej.

Mam też swojego nowego nauczyciela i wstawiennika, jest mi bardzo potrzebna ta relacja teraz. Wierzę, że dostałam ją od Boga na ten trudny czas. Bo po ludzku jest mi bardzo trudno. A moje dzieci w tej trudnej dla nas wszystkich sytuacji potrzebują mojego spokoju. I mimo bólu i niepewności ja tą łaskę spokoju otrzymuję.

Wcale nie jest łatwo ogłaszać bezsilność w takiej sytuacji. Mój duch walki "poradzę sobie" wciąż podnosi głowę. Ale chyba lepiej powiedzieć: Jezu, Ty się tym zajmij! I Ty mnie prowadź tą ciemną doliną. Jesteś ze mną. Z dziećmi. Z mężem. I kochasz nas wszystkich.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Ruto. Myślałam, że masz jedynaka :) Nie czytam forum regularnie, więc wiele mi umyka..Poza tym, nie jesteśmy zobowiązani, aby opisywać nasze życie w szczegółach. Moderatorzy polecają rozwagę w tym względzie.
Z tego co zrozumiałam, Twój młodszy synek zamieszka teraz u dziadków, a Ty ze starszym dzieckiem utracicie lada moment mieszkanie...
To bardzo trudna sytuacja. Bardzo stresowa. Pomodlę się za Was.
Utwierdziłaś mnie, aby odpuścić szarpanie się z rodziną o pieniądze. Też mam taką sytuację, w której zostaliśmy z mężem wystrychnięci na dudka przez najbliższych, by jednak nie zrywać relacji, sprawa została na długie lata zamieciona przez nas pod dywan, bo próby rozmowy kończyły się przedsmakiem wybuchu konfliktu.
Mąż już odpuścił, ale we mnie utrzymuje się poczucie żalu i złości z tego powodu. Również zmierzam w kierunku pogodzenia się ze stratą, jednak - mimo wszystko - chciałabym ten żal przed bliskimi wyartykułować. Bez lęku.
Pogody ducha!
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Ruto, współczuję Ci tej całej sytuacji. Jednocześnie podziwiam spokój, który bije z Twoich postów, mimo lęku, który jest jak najbardziej zrozumiały. To piękny owoc autentycznego zawierzenia Bogu.
Co do dziecka - szanuję to, że uwzględniasz potrzeby syna i prawa ojca, choć mogłabyś to zablokować, tym bardziej w przypadku uzależnienia.
Wspomnę w modlitwie.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nino, Monti dziękuję wam, szczególnie za modlitwę.

Ninko, staram się pisząc ochronić nie tylko swoją prywatność, ale też innych osób obecnych w moim życiu, stąd ograniczam swoje wpisy do siebie, męża i najmłodszego potomka. No i jestem zobowiązana uszanować wolę osób, które nie chcą być opisywane.

Co do szarpania się o pieniądze, myślę, że powinniśmy byli odpuścić z mężem lata temu, a najlepiej w całą tą historię się nie wdawać. Po części cała ta mieszkaniowo-finansowa sytuacja przyczyniła się do pogłębienia naszego kryzysu. Na forum znalazłam kilka podobnych historii o mieszkaniu lub domu, które młode małżeństwa spłacały i które miały w przyszłości otrzymać. I po zainwestowaniu dużych nakładów, to jednak nic nie otrzymały...
Ale też właśnie nasze zaangażowanie, duże pieniądze jakie wyłożyliśmy, nasze wyrzeczenia, aby sprostać postawionym nam warunkom, spłatom i to, że robiliśmy to wszystko w całkowitym w zaufaniu, nie żądając żadnych umów, potwierdzeń, sprawiały, że brnęliśmy w to wszystko dalej, wierząc, że zostaniemy koniec końców potraktowani uczciwie. I ufając kolejnym obietnicom. Myślę więc, że czas to przeciąć i po prostu odpuścić. Godząc się na stratę.
Natomiast podoba mi się postawa nie zamiatania sytuacji pod dywan. I otwartego powiedzenia i nazwania sytuacji. Nie widzę tu sprzeczności. Ale pewnie do takiej rozmowy potrzebuję jeszcze dorosnąć. Już wewnętrznie odpuściłam, ale emocje jeszcze za tym nie nadążają. Jest we mnie jeszcze dużo oburzenia, poczucia niesprawiedliwości, żalu. Więc na taką rozmowę jeszcze nie czas.

Odpuszczając widzę też, że po części taki stan napięcia, niewyjaśnienia, jakiś takich powiązań, czy nawet uwiązań, manipulacji wzajemnych dla części osób zaangażowanych był, czy nawet jest, w jakimś sensie pożądany. I moje wycofanie się bez walki i bez roszczeń jest im nie na rękę, bo wolałyby pozostać w sytuacji cichego nierozwiązanego konfliktu. Tym bardziej utwierdza mnie to w mojej decyzji.

Monti, co do męża, zdaję sobie sprawę z jego uzależnienia, to jest choroba trwająca całe życie, ale widzę też, że od dłuższego czasu się stara, żyje w abstynencji, zabiega o relację ojcowską. Nie wiem tego na pewno, ale widząc niektóre zmiany i słuchając, od paru miesięcy podejrzewam, że mąż jest w terapii, a na pewno nad sobą obecnie pracuje. Syn jest też już starszy. To już nie kompletnie bezradny maluch, jak kiedyś. W razie sytuacji awaryjnej, gdyby do takiej doszło, nie będzie zdany na siebie, będzie mieć na miejscu kochających dziadków, więc nie mam obawy, że zostanie bez opieki. Ale też nie ma decyzji, których nie da się zmienić. Jeśli okaże się, że mąż mimo chęci nie będzie w stanie sprostać opiece albo utrzymaniu abstynencji, lub też, że syn się nie zaadaptuje do nowych warunków i będzie inaczej, niż sobie to wyobraża, sytuację można zmienić. I syn może wrócić pod moją opiekę. Może nie będzie to łatwe, szczególnie w środku roku szkolnego, ale zawsze jest to możliwe.

Trochę też zastanawiam się, czy mąż się nie wycofa w ostatniej chwili. Ale podobnie zastanawiałam się, gdy miał przejąć opiekę rodzicielską w domu. A jednak mąż wtedy przyszedł i przejął.

Widzę u syna coraz większą potrzebę relacji z ojcem, bliskości z nim. Myślę, że to także kwestia wieku, w którym mama schodzi na drugi plan. No i też słucham syna, poruszyły mnie jego słowa, że kiedy mieszka ze mną jest bez taty, a kiedy będzie mieszkał z tatą, będzie beze mnie, więc dla niego zawsze jest to sytuacja braku, a dla jednego z nas zawsze tego braku nie ma, bo mamy go ze sobą, albo ja albo tata. Myślę, że to prawo syna, by teraz mieć czas z tatą. Zasługują na szansę.

Po części ta sytuacja jest efektem moich starań przez ostatnie lata, ciężko pracowałam na to, by nie doszło do destrukcji więzi ojcowsko-synowskich w naszej rodzinie. Czasem koszty były duże, a ten, który poniosę teraz pewnie jest jednym z większych. Boli. Ale nadal nie żałuję, że taki kurs w kryzysie obrałam.

Sporą pomoc i dużo wskazówek na tej wyboistej drodze dostałam od forumowych kolegów, za co jestem wdzięczna.

Dostaję jednak teraz dużo spokoju. Piękna łaska. Wierzę, że Jezus jest przy nas w całej tej sytuacji i we wszystkich komplikacjach moich, męża, dzieci i przeprowadzi nas przez to wszystko ku dobru, ku wzrostowi. Także do bliższych i zdrowszych relacji między nami. Wiem, że On chce je uzdrowić. Jak wiele matek w takich trudnych sytuacjach, zawierzam moje dzieci Matce Bożej. Wiem, że będzie przy nich zawsze, gdy ja nie będę mogła. Męża i siebie też zawierzam. Też jesteśmy Jej dziećmi.
Już teraz mam takie poczucie, że niebo się nieco przejaśnia nad nami. Choć tak z zewnątrz może to jeszcze tak nie wyglądać.

***
Całe moje życie, od najmłodszych lat zawsze miałam pod opieką kogoś, jakąś osobę zależną. Nie wiem jak wygląda życie bez takiej codziennej odpowiedzialności. Wydaje mi się to trochę dziwne i wręcz niewiarygodne na razie. Ale też nie będzie szokiem. W ostatnich latach miałam takie małe próby po kilka dni. Z początku trudne, a potem coraz łatwiej mi przychodziło być tu i teraz i nie mieć wyrzutów sumienia i lęków, co się dzieje, gdy mnie nie ma.

Widzę też teraz, jak w ostatnich latach kryzysu zapełniły się moje dzbany, znikła taka wewnętrzna pustka, znikły skłonności autodestrukcyjne, skłonność do reagowania kompulsywnego oraz uciekania od problemów, trudnych emocji. Mimo stresu i napięcia nie ma we mnie potrzeby znalezienia natychmiastowej ulgi. Moja pojemność na doświadczenia i emocje trudne bardzo wzrosła.

Trochę opanowałam też swoją skłonności do katastroficznych scenariuszy i nakręcania sobie lęków, reagowania na to, co ma się zdarzyć, zamiast na to, co się dzieje. I nieco sprawniej wydobywam się znad krawędzi współuzależnionych reakcji, umiem złapać już momenty, gdy się w nie osuwam. Trochę dojrzałam. Wiem też, że żadnej z tych rzeczy nie dokonałam sama. Bardzo się cieszę, że zaufałam w swoim kryzysie Maryi i poprosiłam Moją Najukochańszą Mamę o prowadzenie.

Pisząc o kompulsjach uświadomiłam sobie, że w ostatnim czasie mimo kumulacji stresu, nie pojawiła się we mnie myśl: zapalę. A jeszcze w czerwcu w sytuacjach stresowych i napięcia staczałam ciężkie, nieraz parodniowe walki. Nie zawsze wygrane. Teraz zapalenie papierosa wydałoby mi się raczej dziwne...i jakieś takie nieadekwatne...
Sefie
Posty: 630
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sefie »

Ruta,

jest mi niezmiernie przykro czytając Twoją historię, która od pierwszych stron uczy pokory.

Niestety często jest tak, że z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu i często jest to niestety prawda. Osoby obce bywają godniejsze zaufania.

Przemyśl z tym wyciąganiem konsekwencji. Odpuszczenie wkładu, w który się włożyło sporo pieniędzy czytam jako przyzwolenie na krzywdzenie ale sama to rozsądź.

Sytuacja wyrzucenia samotnej matki z dzieckiem/dziećmi podchodzi pod grzech wołający o pomstę do nieba.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Sefie pisze: 18 sie 2022, 20:47 Ruta,

jest mi niezmiernie przykro czytając Twoją historię, która od pierwszych stron uczy pokory.

Niestety często jest tak, że z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu i często jest to niestety prawda. Osoby obce bywają godniejsze zaufania.

Przemyśl z tym wyciąganiem konsekwencji. Odpuszczenie wkładu, w który się włożyło sporo pieniędzy czytam jako przyzwolenie na krzywdzenie ale sama to rozsądź.

Sytuacja wyrzucenia samotnej matki z dzieckiem/dziećmi podchodzi pod grzech wołający o pomstę do nieba.
Małe sprostowanie. Nie jestem wyrzucana z domu. Sama rezygnuję.

Jeśli coś woła o pomstę, to sytuacja w której zostałam sama z dziećmi, gdy mój mąż był w najgłębszym kryzysie i bardzo nas wtedy krzywdził, a moja rodzina, mimo wszystkich moich trudności, także finansowych domagała się ode mnie spłaty kredytu w zamian za prawo do mieszkania w mieszkaniu w którym miałam prawo mieszkać, w którym byłam zameldowana i na które bardzo dużo wydałam, choć na nazwisko innej osoby. A ja byłam szalona, że się na to godziłam.

Atmosfera stała się obecnie bardzo niezdrowa. A ja nie chcę już dalej inwestować ogromnych nakładów, nie uzyskując nic w zamian i żyjąc w stałym napięciu i konflikcie. Każda prośba do rodziny o sformalizowanie tej sytuacji kończy się napiętą atmosferą, groźbami, manipulacjami, wciąganiem w sytuację osób z dalszej rodziny, oczernianiem mnie i mojego męża, także przed dziećmi, włącznie z najmłodszym synem. Oczywiście bez naszej obecności, za naszymi plecami. Ja potem od dzieci dowiaduję się o tym w formie ich nagłych wybuchów, gdy zbierają się pretensje, napięcie. Słyszę też od własnych dzieci, że to nie moje mieszkanie, więc nie mam prawa do decyzji. Ma to bardzo zły wpływ na poczucie bezpieczeństwa dzieci, na ich relacje ze mną, z moim mężem.

Co mam powiedzieć? Byłam bardzo naiwna. A potem taką samą naiwność okazaliśmy jako małżeństwo. Zdrowe osoby na takie sytuacje się nie godzą. Ale my nie byliśmy zdrowi. Byliśmy dwójką osób z różnymi trudnościami i parą uzależniony-współuzależniona. Żadne z nas nie potrafiło dbać o siebie, żadne z nas nie miało pojęcia, co to granice. Nadmierna ufność to także deficyt. I ma to swoje konsekwencje, także dla sfery naszych finansów, mieszkania, zabezpieczenia rodziny. A z czasem w naszym małżeństwie pojawił się taki rozłam, w którym straciliśmy zdolność do współpracy w wyjściu z tej sytuacji i odzyskaniu wyłożonych przez nas pieniędzy. A to było jedyne zdrowe rozwiązanie, jakie widzę patrząc już nieco z dystansu.

Szukając jakiejś pociechy w tym wszystkim, widzę jedną. Mimo deficytów i trudności, ani ja ani mąż nigdy nie sądziliśmy, że możemy zostać wyzyskani finansowo i zostać z niczym, po tylu latach pracy i wysiłku. Z jednego powodu. Ani ja, ani mąż nigdy nie bylibyśmy w stanie wyzyskać w taki sposób innej osoby. I w sumie mnie cieszy, mimo naiwności i ma dla mnie wartość.
Widzę też potencjał jaki mamy wspólnie z mężem. Był czas, gdy byliśmy bardzo mocno obciążeni finansowo, spłacając i kredyt i bardzo duże koszty związane z zamianą mieszkania na większe. I dawaliśmy radę. Byliśmy całkiem dobrym i sprawnym teamem.

Pozostaje mi przyjąć, że przez te lata dokonywałam, a potem dokonywaliśmy, a potem znów ja dokonywałam, najmu mieszkania.

Nie do końca to tak, bo wychodząc z najmu nie ląduje się z cudzym kredytem hipotecznym na karku. A osoba wynajmująca nie dysponuje większą i spłaconą już w całości nieruchomością niż ta, którą miała na początku najmu.

To mój błąd, bo zgadzając się obciążyć kredytem, powinnam była zażądać zostania współwłaścicielką kupowanej z tego kredytu nieruchomości. A w zaufaniu do osoby z którą do kredytu przystąpiłam, zgodziłam się, że mieszkanie będzie od początku wyłącznie jej własnością. Trzeba dużej naiwności, by wziąć na siebie czyjś kredyt i latami go spłacać, w zamian za obietnicę, że kiedyś w przyszłości dostanę inną nieruchomość, w której tymczasem mogę łaskawie mieszkać. Także sama kwota ustalona wtedy do spłaty przyszłej obiecanej mi darowizny i dokonane wyceny nieruchomości były bardzo na moja niekorzyść. Wiedziałam o tym, ale chciałam wtedy tylko spokoju, czułam się bezradna i byłam gotowa zgodzić się na wiele, byleby sytuacja w rodzinie się uspokoiła. I byłam gotowa przystać na takie warunki byle uzyskać spokój. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że byłam wtedy młodą osobą i bardzo ufną, bez doświadczenia życiowego i nie miałam żadnego doradcy, który by mnie wsparł. I zależną emocjonalnie, szukającą akceptacji, uznania, miłości.

Trzeba także naiwności by inwestować w nie swoją nieruchomość, remontować ją, zamieniać na większą, cały czas w czasie, gdy jest ona nie moją własnością, nie na swoje nazwisko, bez dokumentowania kosztów i bez formalnej umowy. To już błędne decyzje moje i męża. W takich sytuacjach spisuje się umowę, a nie wierzy, że "już teraz traktujcie to wszystko jak wasze"... Naiwność nie jest dobrym sposobem na życie.

***

To jest też trochę tak, że właśnie ciążący na mnie kredyt nie na moje mieszkanie rozzuchwala pozostałe osoby. Bo zdają sobie sprawę, że jeszcze na ponad dekadę mam zablokowaną zdolność kredytową i wobec tego przez wiele najbliższych lat niczego nie kupię. I dotąd stawiało mnie to w sytuacji przymusu. Ale ja ten przymus właśnie przestałam odczuwać. Od paru miesięcy nie płacę nic i zbieram siły do zakończenia tych niezdrowych zależności. Przemadlam także temat. I bardzo mocno czuję, żeby to zostawić wszystko bez żadnych roszczeń. Ufam, że to dobre rozwiązanie. Mam na nie pokój. Na inne nie.

Przejęcie przez męża opieki nad młodszym synem daje mi większą elastyczność. Wyjście z takiej sytuacji z dzieckiem pod moją bezpośrednią opieką było dla mnie zbyt karkołomnym zadaniem. Bałam się go podjąć. Zamierzam więc z tej okazji skorzystać. Syn bardzo się cieszy, że zamieszka z tatą i z dziadkami, których bardzo kocha, jest szczęśliwy. Więc i tu mam pokój.

***

Z opisanych względów postanowiłam opuścić całą tą niezdrową sytuację nie zgłaszając żadnych roszczeń. Tak to rozeznałam, przemodliłam. I tak zrobię. Oddaję tą całą sprawę Bogu. I siebie w tej niepewnej sytuacji też Jemu zawierzam. I całą moją rodzinę.

Mimo obaw czuję też ulgę, bo w ten sposób przecina się kolejna niezdrowa sytuacja, która ciążyła na moim małżeństwie i na mojej rodzinie. Może radykalnie, ze stratami, i z trudem na początek, ale jednak ku wolności.

***
Swoją drogą, otrzymuję właśnie wiadomości od mojej rodziny jaką jestem straszną matką, informacje, że z konsultacji z psychiatrą wynika, że jestem osobą zaburzoną i chorą i tworzę pętle bez wyjścia i mam się zastanowić, i wszystkich zostawiam z długami. I stosuję przemoc wobec dzieci. Ale oczywiście mam się tymi dziećmi zajmować. Mimo moich ciężkich zaburzeń. Tu gdzie mieszkam i nigdzie indziej. Jest też straszenie mnie kuratorem do dziecka, tym, że działam na szkodę dzieci, niszczę ich życie i to będzie wszystko sprawdzone i zgłoszone i wieloma innymi sprawami, nikogo nie szanuję, własnej rodziny nie szanuję i tak dalej. Żadnego z moich dzieci nie zostawiam, każde może liczyć na moje wsparcie. Zawsze.
Kiedyś takie sytuacje wytrącały mnie z równowagi. Teraz wiem co zdecydowałam, wiem dlaczego. Wiem, że nikogo finansowo nie krzywdzę. Nie boję się kuratorów, sądów i zgłoszeń, przeszłam to już wszystko z mężem i jego rodziną. Wiem, że jestem w porządku i nic mi nie grozi. Mam to ułożone i przemyślane. I jakoś mnie te wszystkie wiadomości nie dotykają.

Owszem ponoszę duże koszty tej decyzji. I moja rodzina także. Ale znacznie większe koszty ponieślibyśmy pozwalając na to, by ta sytuacja trwała nadal. I tak trwało to o wiele lat za długo.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

Ciężko mi na sercu kiedy to czytam. Ale widzę także, ze ten temat finansowy już przerobiłaś, doszłaś do ściany. Więc odpuszczasz.
Tylko dla uporządkowania.
Domyślam się, że jesteś współkredytobiorcą kredytu wraz z właścicielem formalnym mieszkania? I że to mieszkanie jest obciążone hipoteką związana z tym kredytem? I konsekwencją zaprzestania spłacania tego kredytu przez Ciebie (bo sama go spłacasz?) będzie sprzedaż tego mieszkania w celu zaspokojenia kredytu? Czyli najgorszą konsekwencją będzie strata mieszkania przez wszystkich? Ewentualnie wynajem i za cenę wynajmu dalsza splata kredytu?
Chodzi mi o konsekwencje dla Ciebie przy braku spłaty kredytu. Jeśli chcesz to napisz na priv.
Bardzo, bardzo serdecznie Cię przytulam.
Jesteś obecnie w skrajnie trudnej sytuacji. I starasz się postępować jak najpiękniej. Bo jesteś wewnętrznie piękną osobą.
Ufam, że jak się pozornie wszystko tak bardzo wali i zmienia na wszystkich frontach, że Ty odpuszczasz (uwalniasz się), to otworzą się przed Tobą kolejne drzwi albo okno. Tato dba o swoje dzieci, szczególnie o te, które idą Jego drogą.
Pomodlę się o Twoją dobrą przyszłość.
Pamiętaj, żeby w odpowiednim czasie umieć poprosić o pomoc. Masz tutaj wielu przyjaciół.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Długo rozeznawałam to wszystko. I naprawdę bardzo mocno czuję, by odpuścić. I mimo, że to się wydaje po ludzku szalone, mam w sobie pokój na takie rozwiązanie. Wylałam swój żal i tu na forum i przed Bogiem. I postanowiłam ten swój żal puścić i już do niego nie wracać. I zaprzeć się w tym trochę siebie. Bo moja natura wcale nie jest taka uległa. I jednak mówi: dojdź swojego, należy ci się.

Dziś podczas Mszy Świętej oddałam Bogu wszystko cokolwiek i ktokolwiek jest mi winien. Alimenty, których mogłabym dochodzić od męża. To, czego mogłabym dochodzić w związku z sytuacją kredytowo mieszkaniową. Mój były pracodawca. I inne osoby. Powiedziałam Bogu, że Jemu to oddaję. Nie chcę żadnej walki. Nie chcę konfliktów o pieniądze. Poprosiłam też o pomoc, bym mogła oddać to, co ja jestem winna, a mogę o tym nie pamiętać, nawet drobne rzeczy. By nikt nie czuł się przeze mnie skrzywdzony, źle potraktowany.

Po Mszy Świętej poszłam porozmawiać ze spowiednikiem, omówić te swoje decyzje. Usłyszałam, że Kościół od nikogo nie wymaga czynów heroicznych, ale jeśli czuję, że tak będzie dobrze, mogę tak zrobić, prosząc równocześnie o taką Łaskę, by nie otworzył się we mnie z czasem żal, poczucie krzywdy. Potwierdziłam Bogu na Adoracji swoją decyzję odpuszczenia wszystkich długów, jakie ktokolwiek wobec mnie ma. Nic już z tego nie jest moje, wszystko jest Boga.

Po powrocie do domu zastałam mail w sprawie ugody finansowej. Odzyskam taką kwotę pieniędzy, o której sądziłam, że już jest nie do odzyskania. Jest to taka kwota, która pozwoli mi odnaleźć się w mojej nowej sytuacji, wynająć pokój, znaleźć pracę w nowym miejscu, gdziekolwiek to miejsce będzie. Nie na tyle duża, bym mogła się lenić i zrobić sobie wakacje, ale wystarczająca, bym nie była pod presją finansową na starcie. Co ja mogę powiedzieć, napisać? Dziękuję, Panie Boże, za to, że pokazujesz mi tak jasno i bezpośrednio, że się o mnie troszczysz, że mnie umacniasz i mnie prowadzisz. Właśnie przez te ciemne doliny, gdy nic sama nie mogę, gdy niewiele rozumiem i potrzebuję mieć pełną ufność w Tobie.

Nadal jeszcze nie do końca wiem, gdzie będę. Powoli to sobie układam. Mam takie poczucie wewnętrzne, by nie działać gwałtownie. Nie jest tak, że nie mam w sobie lęku. Chociaż o to, gdzie będę nie mam wcale. Ale mam za to dużo niepokoju i troski o jedną z najbliższych mi osób i też staram się w tej sprawie Bogu zaufać, zawierzyć, odpuścić co moje. Nie idzie mi to łatwo. Ale się staram. Modlę się. Chyba potrzebuję zacząć się modlić też i o siebie w tej sytuacji i mój problem z emocjami.

Widzę radość młodego, że zamieszka z tatą. Z początku mnie to bolało, ale teraz cieszę się razem z nim. Widzę też, jak dużo zaufania ma do mnie. Dla każdego z naszej rodziny, i męża, i dzieci, i mnie to nieco dziwny i trudny czas. Zawierzam nas nieustannie Matce Bożej. Tak w sercu najbliższy jest mi obraz Matki Bożej trzymającej w ramionach Dzieciątko i przytulonych przez Świętego Józefa. Lubię Ich kontemplować takich razem, bliskich. Jak byłam mała z zapałem śpiewałam Im kolędy. Wszyscy mnie uciszali, a ja mogłam tak bez końca. I dziś sobie pomyślałam, że to jest taka Mama, która w każdym z nas potrafi dostrzec takie właśnie kochane, niewinne małe dziecko. I dlatego zawsze może nas kochać, zawsze utulać, i przygarnia nawet największych grzeszników z Miłością. A jak Kocha nas Nasza Piękna Mama, to i Święty Józef nas kocha, bo bardzo kocha swoją Ukochaną i każdego, kogo Ona kocha.

A mój nowy wystawiennik (czy bardziej jak czuję wystawiennik dla całej mojej rodziny i naszego małżeństwa), którego sobie uprosiłam, jeszcze o nim nie napisałam: Sługa Boży Ojciec Władysław Korniłowicz, piękny człowiek, wspaniały kapłan. Poznajemy się teraz. Dobrze mi się modli w jego towarzystwie i czuję, że dużo dla mnie uprasza. Do dzieła, które Ojciec Korniłowicz współtworzył przyprowadziła mnie niewidoma Święta, Święta Łucja, patronka dnia rozprawy sądowej. Spędziłam z nią wtedy przed tą rozprawą trochę czasu i prosiłam też, by mi pokazała, czym mogłabym ją ucieszyć i jakie dzieło dla niej wesprzeć. I choć sobie to i owo o tym dziele czytałam, to o Ojcu Korniłowiczu niczego się nie doczytałam. Może dlatego, że akurat zbiegło się to w czasie z beatyfikacją Matki Róży Czackiej i Kardynała Wyszyńskiego, obojga związanych z tym samym dziełem. Wiem i czuję, że Ojciec Korniłowicz wstawia się teraz za nami. I łata to, w czym ja wciąż niedomagam na tych Bożych drogach i w niezgrabnych modlitwach i uprasza Łaski dla mnie i moich chłopców.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 19 sie 2022, 23:42 Ruto

Ciężko mi na sercu kiedy to czytam. Ale widzę także, ze ten temat finansowy już przerobiłaś, doszłaś do ściany. Więc odpuszczasz.
Tylko dla uporządkowania.
Domyślam się, że jesteś współkredytobiorcą kredytu wraz z właścicielem formalnym mieszkania? I że to mieszkanie jest obciążone hipoteką związana z tym kredytem? I konsekwencją zaprzestania spłacania tego kredytu przez Ciebie (bo sama go spłacasz?) będzie sprzedaż tego mieszkania w celu zaspokojenia kredytu? Czyli najgorszą konsekwencją będzie strata mieszkania przez wszystkich? Ewentualnie wynajem i za cenę wynajmu dalsza splata kredytu?
Chodzi mi o konsekwencje dla Ciebie przy braku spłaty kredytu. Jeśli chcesz to napisz na priv.
Bardzo, bardzo serdecznie Cię przytulam.
Jesteś obecnie w skrajnie trudnej sytuacji. I starasz się postępować jak najpiękniej. Bo jesteś wewnętrznie piękną osobą.
Ufam, że jak się pozornie wszystko tak bardzo wali i zmienia na wszystkich frontach, że Ty odpuszczasz (uwalniasz się), to otworzą się przed Tobą kolejne drzwi albo okno. Tato dba o swoje dzieci, szczególnie o te, które idą Jego drogą.
Pomodlę się o Twoją dobrą przyszłość.
Pamiętaj, żeby w odpowiednim czasie umieć poprosić o pomoc. Masz tutaj wielu przyjaciół.
Rento, dziękuję (serduszko).

Odpuściłam. Z tą piękną osobą jest to bardzo miłe, ale też trochę na wyrost. Stoczyłam ze sobą ogromną walkę. I jest we mnie wiele przeciwstawnych dążeń. Wcześniej już czułam, by to puścić, nie nakręcać konfliktu i zaufać Bogu. Ale nie umiałam. Trawiłam to i trawiłam, potrzebowałam sporo czasu, by takie rozwiązanie przyjąć, wypracować w sobie wewnętrzną zgodę na puszczenie i ugaszenie konfliktu. W ostatnie dni to się w końcu we mnie poukładało.

Ta cała sytuacja jest efektem mojej dawnej naiwności, nieumiejętności, deficytów. I myślę sobie teraz, że dobrze jest to wszystko pozamykać. I uważniej już teraz prowadzić moje sprawy. Ale też teraz siebie kocham i nie czuję się winna, gdy dbam o siebie.

Co do kwestii formalnych, zaprzestałam już jakiś czas temu spłaty kredytu, i ogólnie opłacania wszystkiego wokół całej tej sytuacji, starając się wyjaśnić jak ja się w tym czuję. I jak mi jest trudno. I w czym mam poczucie niesprawiedliwości całej tej sytuacji. W sumie nawet nie dlatego przestałam płacić, ze nie chciałam. Po prostu przestałam dawać rady z tak dużym obciążeniem. Także psychicznym, że moja ciężka praca nie przekłada się na to, bym coś w zamiana uzyskiwała, bo przysporzenia są wyłącznie do majątków wszystkich pozostałych osób, do mojego nie idzie nic, choć ja ponoszę większość kosztów przedsięwzięcia. I że mnie to bardzo uziemia. Podjęłam też próby ustalenia czegoś, jakiegoś sformalizowania całej tej sytuacji. Bez efektu. Rozkręciło to wszystko tylko ogromny konflikt.

Postanowiłam to puścić i zgodzić się na każdą decyzję, jaka zapadnie i nie wchodzić więcej w ten konflikt. W zasadzie raczej większych strat już się nie spodziewam. Mogę mieć co najwyżej jeszcze przez długi czas zablokowaną zdolność kredytową. No i nie mam mieszkania. Ale mam za to spokój i możliwość zaczęcia życia poza konfliktem, presją i zagmatwaną sytuacją rodzinno-kredytową. To całkiem dużo. Też nie muszę zakładać złej woli po stronie rodziny. Być może jak emocje opadną i pył bitewny także i do wszystkich zainteresowanych dojdzie, że tym razem jestem zupełnie serio i naprawdę się wycofuję (a kilka razy już próbowałam, tylko się prędzej czy później pod presją uginałam), to może pojawią się i jakieś konstruktywne rozwiązania.

Mój pierwszy terapeuta na terapii współuzależnienia uczył nas, że to bardzo dobry czas, gdy znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia, przy ścianie, gdy już nie dajemy rady, bo możemy już wtedy spokojnie się poddać. A potem się rozejrzeć i zobaczyć, że drzwi od klatki mamy otwarte. No i to trochę tak jest, dokąd dawałam rady, dotąd tkwiłam w niekorzystnym układzie i niekorzystnej dla mnie i dla mojej rodziny sytuacji, w stanie ciągłego, choć skrytego konfliktu. Błogosławiona bezsilność.

Powoli się też uczę, że nie trzeba wcale żyć na zaciśniętych zębach. Ani walczyć wciśnięta w ścianę. Że można czasem nie dać rady, odpuścić, zawalić, nie wszystko trzeba dokończyć, że można się wycofać, zmienić decyzję i to też jest w porządku, jeśli tylko nie jest to niczyim kosztem, nie ma w tym wyzysku. I że nie wszystko musi być teraz. Właśnie sobie uświadomiłam, że jestem w procesie zdrowienia z syndromu najlepszej uczennicy. Co za ulga :lol:
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

To już dziś. Mąż przyjeżdża po syna po południu. I przejmuje opiekę nad nim. Jadą do dziadków i będą powoli się organizować. Młody jest spokojny. Ma różne obawy o których rozmawiamy, więcej też się przytula do mnie, dziś spaliśmy razem. Zapewniam go, że będę. Słyszę: mamo, wiem przecież, fajnie, że nie będzie z tobą takich kłopotów, jakie były z tatą jak z nami nie mieszkał. Dobrze być rodzicem, co "nie robi kłopotów". Zawdzięczam to naszej Wspólnocie, osobom które spotkałam, także tu na forum. Dziękuję.

Wiem, że to taki czas, gdzie potrzebuję dać im przestrzeń, by chłopcy się sami ułożyli, by się nie wtrącać i nie nadzorować. To także czas, by puścić i starszego i jemu także pozwolić na zajęcie się sobą i ułożenie po swojemu, przejęcie odpowiedzialności za siebie. Szczerze mówiąc nie wydaje mi się to jakieś trudne. Rozwiązanie geograficzne także zdecydowanie temu sprzyja. Kiedyś zwyczajnie nie dałabym z tym rady, czułabym się winna, gięłabym się pod ciężarem katastroficznych scenariuszy, co może się zdarzyć. I co się stanie, gdy ja wszystkiego nie dopilnuję, nie pomogę, nie zatroszczę się. A teraz mam w sobie dużo zaufania i do Boga, i do moich chłopców także. Wiem też, że oni wiedzą, że w razie trudności mogą na mnie liczyć. Ale wiem też, że są w stanie sobie radzić beze mnie.

Nie wiem jeszcze nadal co będę robić i gdzie. Możliwości jest tyle, że można dostać zawrotu głowy. Chyba na początek potrzebuję spokojnego miejsca, żeby sobie to przemyśleć, przemodlić, rozeznać. I dokończyć moją rozgrzebaną książkę, którą piszę, a którą ostatnio nie miałam czasu się zajmować. Oraz inne rozgrzebane projekty, które też czekają na swoją kolej. Mam trochę nieoczekiwanego zabezpieczenia finansowego na ten przejściowy czas, zanim sobie poukładam na nowo z pracą, ze znalezieniem mieszkania. To bardzo dużo.

Od mojej rodziny dostaję cały czas sygnały, że jestem fatalną matką, że jestem w sekcie, że mój terapeuta to jakiś straszny człowiek, że potrzebuję psychiatry i natychmiastowego leczenia, chcę wszystkich wykorzystać i zostawić,że się umówiłam a teraz zrywam umowę, że będą sądy i kuratorzy, i sprawy o zaniedbanie, że mi wiara rozum zaćmiła, że w życiu nie jest tak, że można zaufać Jezusowi i Maryi, że krzywdzę dzieci, że pożałuję, że jestem nieodpowiedzialna i mnóstwo podobnych uprzejmości.
Mój mąż wobec mnie jest pokrzywdzonym, porzucanym ojcem z porzucanym dzieckiem, który musi sobie teraz sam poradzić. Piękny romantyczny obraz rodem z najnowszych komedii romantycznych. czy tam fars.

Kiedyś bym się tym wszystkim bardzo przejmowała. Ale to było kiedyś. Dziś umiem rozpoznać naciski i szantaże. I umiem spokojnie je przyjąć. Bez poddawania się im.

Sama sytuacja jest dla mnie bardzo dziwna, nieznana. Przez całe moje świadome życie, od najwcześniejszych lat, odpowiadałam za kogoś i byłam podporządkowana potrzebom innych osób. Nie znam stanu, gdy mam do zaopiekowania tylko siebie, gdy za nikogo innego nie odpowiadam i gdy mam pełną wolność do tego, by realizować własne potrzeby. Nawet mój plan dnia zawsze był o tym, co mam zrobić dla... i mało w tych moich dniach było mnie. Dla siebie urywałam czasem małe kawałeczki, między obowiązkami. Albo i nie urywałam. Widać czas dla mnie, bym mogła się tego nauczyć. Dbania o siebie. Pierwsze lekcje mam za sobą i dobrze, bo bez nich bym się pogubiła i czułabym się przytłoczona. A tak wiem, że może być mi z tym dobrze.

Ale wiem już też, że realizowanie własnych pomysłów to nie jest najlepszy pomysł na życie. I że znacznie fajniej jest realizować ten plan, który ma dla mnie Bóg. To gwarancja szczęścia. Nie znam kompletnie tego planu. Ale będę prosić Boga, by mi go przedstawił dużymi literami. Nie należę do nadmiernie bystrych Jego dzieci...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Mam chwilę przerwy. Młody z kolegami. Jest dobrze, spokojnie. W mojej rodzinie pochodzenia dni w których były jakieś zmiany, byly pełne napięcia, ciężkie, atmosfera była jak przed egzekucją, nawet oddychanie było trudne, dominował lęk. Nie było możliwości spotkania z koleżanką, czy pójścia na lody. Trzeba było drżeć ze strachu, pracować jak mrówka, i pokornie znosić wyżywanie się i odreagowywwanie stresu na dzieciach.
W mojej rodzinie jest spokojnie i radośnie :) Podoba mi się to. I cieszę się, że udało się wyjść w rodzinnych kolein.

Dopiero co dostałam piękne świadectwo. Był taki czas, gdy syn miał codzienną rehabilitację i ja tam na niego czekałam. Dzień po dniu. Byłam wtedy w modlitwie do Świętego Józefa w intencji mojego męża, jego ojcostwa. Czas czekania na syna spędzałam na modlitwie ze Świętym Józefem i na różańcu. Prosiłam wtedy także za innymi ojcami, także tych dzieci, które tam przychodziły. O potrzebne łaski, wsparcie.
Dziś dowiedziałam się, że jeden z ojców w intencji którego się modliłam, nawrócił się w tamtym czasie, postanowił żyć w abstynencji i został troskliwym odpowiedzialnym ojcem. I jest teraz dobrą ostoją dla dzieci. Przypomniałam sobie tamtą moją modlitwę. Myślę sobie, że nie jest przypadkiem, że dowiedziałam się o tym właśnie dzisiaj. I że to takie oczko od Świętego Józefa, że i o nas pamięta i o moim mężu i jego ojcostwie również.

Dostaję teraz bardzo dużo, moje zaufanie jest umacniane. Dobrze, bo jestem pod bardzo mocnym ostrzałem mojej rodziny. Nie sądziłam, że będą atakować moją wiarę. Nie rozmawiałam z nikim za bardzo na ten temat, poza tym, co dotyczy mojej wierności. A tu jest bardzo mocny atak, bardzo mocno jest też atakowane moje zaufanie Bogu i moje przeświadczenie, że On jest z nami i nas prowadzi. Od kpin po oskarżanie mnie o utratę rozumu albo kierowanie się tym, co mi się ubzdurało. Przypomniałam sobie takie czasy, gdy byłam jeszcze dzieckiem, budowała się we mnie ufność Bogu, po jakiejś katechezie, wycieczce do Sanktuarium, rozmowie z babcią. Niewiele potrzebowałam wtedy, by taką ufność czuć. I gdy się nią dzieliłam, była natychmiast bardzo brutalnymi słowami rozbijana. Ale też moja dziecięca dusza była tym mocno raniona. Dziś już nie da się tak mojej wiary rozbić, mam w sobie na powrót tą małą wierzącą dziewczynkę, która ufa Bogu.

Dziś w czytaniu słyszymy: Proste ślady czyńcie. Ksiądz wyjaśnił nam, że gdy idziemy prosto, czyli za Chrystusem, możemy stać się świadectwem dla tych, którzy potrzebują uzdrowienia.

Ale tez rozumiem, ze w kategoriach w jakich moja rodzina pojmuje świat, nie tyle idę za Chrystusem, co popełniam okrutne zbrodnie i to jeszcze na zimno. Powierzam syna opiece ojca, to znaczy przepraszam, porzucam dziecko i nie rozpaczam i nie lamentuję, pozostaję "obojętna" wobec bliskiej uzależnionej osoby i nie zamierzam pod dyktando i pod presją rodziny brać na siebie jej odpowiedzialności, wręcz przeciwnie mówię, by dać jej odpowiedzialność, by mogła dorosnąć. I jeszcze na to wszystko się wyprowadzam, zostawiając wszystkich z problemami, kredytami i mieszkaniami i nic mnie nie obchodzi, co zrobią.
To trochę jak z tą przypowieścią o pannach mądrych, co się nie podzieliły swoją oliwą. Gdy słyszałam tą Ewangelię jako dziecko, nie potrafiłam zrozumieć, czemu Jezus ich nie ukarał za samolubstwo i odmowę pomocy pokrzywdzonym pannom. Dziś już rozumiem.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruto, ty wiesz jak działa współuzależniony, to zobacz co robi twoja rodzina wobec ciebie, oni są jeszcze bardziej współuzależnieni niż ty teraz. Widać dokladnie te zachowania z Twoich wpisów. Nastawanie na wiarę, bronienie uzależnionego męża, to takie zachowania. Przerób to na terapii, bo nie tylko jedna czy dwie osoby mogą być w takim stanie, a całe rodziny.
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti »

Ruta pisze: 21 sie 2022, 14:12 Dostaję teraz bardzo dużo, moje zaufanie jest umacniane. Dobrze, bo jestem pod bardzo mocnym ostrzałem mojej rodziny. Nie sądziłam, że będą atakować moją wiarę. Nie rozmawiałam z nikim za bardzo na ten temat, poza tym, co dotyczy mojej wierności. A tu jest bardzo mocny atak, bardzo mocno jest też atakowane moje zaufanie Bogu i moje przeświadczenie, że On jest z nami i nas prowadzi. Od kpin po oskarżanie mnie o utratę rozumu albo kierowanie się tym, co mi się ubzdurało.
To chyba dobry znak ;) Przypomnij sobie Ewangelię z ubiegłej niedzieli: "Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej". Skoro to Słowo się spełnia, znaczy, że Twoje świadectwo jest autentyczne.

Ja mam ostatnio takie doświadczenie, że Zły jakoś intensywnie działa tam, gdzie staram się budować dobro. Taki przykład: założyłem sobie jakiś czas temu, że w każdą niedzielę będę ofiarował Komunię w intencji mojego małżeństwa. Przed Mszą zawsze odbieram syna od żony. Dziwnym trafem, bardzo często akurat w niedzielę przed południem wychodzi jakaś sprzeczka z żoną i potem całą Mszę jestem poddenerwowany.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: kobr »

Byłam bardzo naiwna. A potem taką samą naiwność okazaliśmy jako małżeństwo. Zdrowe osoby na takie sytuacje się nie godzą. Ale my nie byliśmy zdrowi. Byliśmy dwójką osób z różnymi trudnościami i parą uzależniony-współuzależniona. Żadne z nas nie potrafiło dbać o siebie, żadne z nas nie miało pojęcia, co to granice. Nadmierna ufność to także deficyt. I ma to swoje konsekwencje, także dla sfery naszych finansów, mieszkania, zabezpieczenia rodziny. A z czasem w naszym małżeństwie pojawił się taki rozłam, w którym straciliśmy zdolność do współpracy w wyjściu z tej sytuacji i odzyskaniu wyłożonych przez nas pieniędzy. A to było jedyne zdrowe rozwiązanie, jakie widzę patrząc już nieco z dystansu.
Szukając jakiejś pociechy w tym wszystkim, widzę jedną. Mimo deficytów i trudności, ani ja ani mąż nigdy nie sądziliśmy, że możemy zostać wyzyskani finansowo i zostać z niczym, po tylu latach pracy i wysiłku. Z jednego powodu. Ani ja, ani mąż nigdy nie bylibyśmy w stanie wyzyskać w taki sposób innej osoby. I w sumie mnie cieszy, mimo naiwności i ma dla mnie wartość.To mój błąd, bo zgadzając się obciążyć kredytem, powinnam była zażądać zostania współwłaścicielką kupowanej z tego kredytu nieruchomości. A w zaufaniu do osoby z którą do kredytu przystąpiłam, zgodziłam się, że mieszkanie będzie od początku wyłącznie jej własnością. Trzeba dużej naiwności, by wziąć na siebie czyjś kredyt i latami go spłacać, w zamian za obietnicę, że kiedyś w przyszłości dostanę inną nieruchomość, w której tymczasem mogę łaskawie mieszkać. Także sama kwota ustalona wtedy do spłaty przyszłej obiecanej mi darowizny i dokonane wyceny nieruchomości były bardzo na moja niekorzyść. Wiedziałam o tym, ale chciałam wtedy tylko spokoju, czułam się bezradna i byłam gotowa zgodzić się na wiele, byleby sytuacja w rodzinie się uspokoiła. I byłam gotowa przystać na takie warunki byle uzyskać spokój. Na usprawiedliwienie mogę dodać, że byłam wtedy młodą osobą i bardzo ufną, bez doświadczenia życiowego i nie miałam żadnego doradcy, który by mnie wsparł. I zależną emocjonalnie, szukającą akceptacji, uznania, miłości.

Trzeba także naiwności by inwestować w nie swoją nieruchomość, remontować ją, zamieniać na większą, cały czas w czasie, gdy jest ona nie moją własnością, nie na swoje nazwisko, bez dokumentowania kosztów i bez formalnej umowy. To już błędne decyzje moje i męża. W takich sytuacjach spisuje się umowę, a nie wierzy, że "już teraz traktujcie to wszystko jak wasze"... Naiwność nie jest dobrym sposobem na życie.
Ta cała sytuacja jest efektem mojej dawnej naiwności, nieumiejętności, deficytów. I myślę sobie teraz, że dobrze jest to wszystko pozamykać. I uważniej już teraz prowadzić moje sprawy. Ale też teraz siebie kocham i nie czuję się winna, gdy dbam o siebie.
Ruta, powyższe cytaty są dla mnie bardzo wartościowe, bo odbierają mi poczucie winy, że swego czasu też popełniłam podobny błąd budując dom na nie swojej działce. Skoro Ty osoba tak inteligentna i wykształcona weszła w taki kanał, to znaczy, że intelekt nie chroni przed popełnieniem głupstw. Tylko zdrowa rodzina pochodzenia kształtuje zdrowe podejście do spraw bytowych również. Teraz wiem, ze inaczej postąpić nie mogłam, bo byłam naiwnie ufna, bezbronna, bez wiedzy i chęci jej zdobycia. Gdybym wiedziała, to z tą wiedzą musiałabym coś zrobić, a na działanie, zwłaszcza przeciwstawienie się nie miałam odwagi, za to dużo lęku przed odrzuceniem. Prościej było zaczarować rzeczywistość, zgodzić się i wierzyć, że wszystko będzie dobrze... A jak się okazało, nie było.

Po mojej wyprowadzce z domu wraz z utratą zaufania do mojego męża, a mając na uwadze niepełnosprawność i brak samodzielności mojego syna podjęłam próbę uregulowania zaległych spraw majątkowych. Chodziło o to, żebym na papierze, czyli w księgach wieczystych była właścicielką połowy domu, a nie jak do tej pory mąż, teściowa i nieżyjący już teść. Były dwa rozwiązania bym mogła poczuć się bezpiecznie. Przepisać na mnie pół działki lub dopisać do współwłasności. Na żaden wariant mąż się nie zgodził tyko rżnął głupa i grał na zwłokę. Długo myślałam co z tym zrobić, czy nie odpuścić, ale kiedy zobaczyłam, że mąż szykuje się do wynajęcia domu bez mojej wiedzy i zgody, zapytałam Pana Boga i otrzymując Słowo (Hi33,5 „Wstań i walcz!”) poszłam do sądu. I po roku przepychanek z mężem wnioskowałam o otwarcie testamentu, na mocy którego otrzymuję 1/8 działki i staję się w tej samej części współwłascicielką domu. Dostałam kawałek małowartościowej działki na wsi, a przez to, że wybudowałam na niej dom, znacznie podwyższyłam jej wartość i teraz od tej wyższej kwoty muszę zapłacić podatek, bo się wzbogaciłam, a de facto to ja zbiedniałam. Plusem jest to, że teraz mąż będzie musiał liczyć się ze mną i tak łatwo nie sprzeda domu zabierając kasę i uchodząc w siną dal…

To wszystko spowodowało, że nie mogłam podarować sobie głupoty i naiwności sprzed wielu lat, ale opis sytuacji z mieszkaniem przez Rutę i wnioski z niej płynące uwolniły mnie od biczowania się. Wielkie dzięki.
ODPOWIEDZ