Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13300
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna » 29 kwie 2021, 17:51

Ruta pisze:
29 kwie 2021, 17:46
Dziękuję moderacji za wyrozumiałość. Dołożę wszelkich starań, by nie zamieszczać więcej linków do materiałów, które nie wnoszą nic pozytywnego, wręcz przeciwnie.
Pracuję także nad bardziej skondensowaną formą wypowiadania się na forum. Oprócz nadziei na poprawę komunikacji z ludźmi, którzy nie zawsze zainteresowani są wszelkimi możliwymi aspektami i pełną analizą, miłosierdzie dla moderacji jest dla mnie motywacją
Dziękujemy :-D
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 29 kwie 2021, 20:42

Upraszam moderację o wybaczenie. Staram się skondensować max treści, ale czuję, że może wyjść długo...

Napisałam ostatnio, że czuję się skrzywdzona, zlekceważona, zła w związku z postępowaniem mojego męża. Mam czas, leże w łóżku, dużo przemyślałam, ale w spoób logiczny i zorganizowany, zadając sobie pytania metodą Marylki (Marylko dziękuję, to bardzo pomocne). Do kogo mam te wszystkie emocje? Z jakiego powodu je mam? Co mogę z nimi zrobić? Co one mówią mi o mojej sytuacji?

Wychodzi na to, że czuję się rozczarowana postępowaniem mojego męża. A czuję się rozczarowana, bo zrobiłam sobie założenia, jak powinien postępować mój mąż. Otóż powinien: podjąć terapię uzależnień, nie zdradzać mnie, nie okłamywać mnie, być odpowiedzialnym ojcem, także finansowo, dzielić ze mną odpowiedzialność i nie zostawiać mnie samej ze wszystkim. Powinien był także poinformować mnie zawczasu o tym, że złożył pozew, skoro już mnie porzucił. A nie powinien zaś wykorzystywać mnie i mojej szlachetnej wobec niego postawy. Zauważyłam też ciekawą rzecz - nikt nie każe mi być szlachetną, ani tym bardziej naiwną - i ubierać tej nawiności w szlachetność, by poczuć się lepiej z tym, że nadal w wielu sprawach nie umiem postawić jasnych granic.

W sumie moje oczekiwania wobec męża nie są wygórowane. Natomiast zważywszy, że mój mąż boryka się z postępującym uzależnieniem, kryzysem wiary i ogólnie kryzysem życiowym, to są to oczekiwania po prostu naiwne. Jak urealnię oczekiwania, to nie będę rozczarowana. Ani tym, że mąż kłamie, ani tym, że bierze, ani tym że mnie nie uprzedza o tym, że zamierza zrobić coś, co na pewno nie spotka się z dobrym przyjęciem z mojej strony. Dość naiwne te moje oczekiwania :lol:

Zauważyłam też, że uczuciami zasłaniam przed sobą fakty. To nie jest tak, że ja;
- "czuję się zlekceważona" - mój mąż mnie lekceważy, to fakt, nie uczucie.
- "czuję się wykorzystywana" - mój mąż mnie wykorzystuje, to fakt, nie uczucie.

Przenosząc zaś ciężar odpowiedzialności i przywracając sobie sprawczość mogę natomiast opisać to tak:
- pozwalam się mężowi lekceważyć,
- pozwalam się mężowi wykorzystywać.

Więc w zasadzie złość mogę czuć na siebie, że na to pozwalam. Jednak także w ograniczonym zakresie. Złość piękności szkodzi. Nie mam kontroli nad mężem i pewne rzeczy wcale nie zależą od tego, na co ja pozwolę a na co nie. Mąż raczej nie będzie się ze mną konsultował:
- Żono, postanowiłem przyjść odurzony na kontakt z dzieckiem, co ty na to?
- Żono postanowiłem skonsultować z tobą sprawę alimentów. Nie będę ich płacił.
- Żono tak sobie przemyślałem i wykorzystywanie ciebie nie jest w porządku, ale jest mi tak wygodnie. Twoje uczucia są dla mnie ważne, więc chcę szczerze porozmawiać o tym, jak się z tym czujesz.

Tak więc to nie mężowi muszę powiedzieć dość, ale sobie. Dość naiwnych oczekiwań.

Co do mojej kłótni z Bogiem. Czuję się przemęczona. Chciałabym mieć w mężu oparcie i pomoc w wychowywaniu i utrzymaniu dziecka i w wielu innych sprawach także. Ale kłócenie się z Bogiem o to, że mój mąż nie chce obecnie być odpowiedzialnym mężem i ojcem trochę nie ma sensu. Może lepiej zamiast tego poprosić Boga, bym mogła mieć w Nim oparcie i pomoc, skoro czuję, że doszłam do jakiejść swojej granicy. Widzę też w sobie taką chęć pośpieszenia Boga - no zobacz, ja już tyle zrobiłam, zajmij się tym moim mężem, zrób coś z nim. Zdaje się że mam oczekiwania nie tylko wobec męża, ale i wobec Boga.

Sporo już udało mi się Bogu oddać w tym kryzysie. Ostatnio oddałam nawet to, co nazywałam więzią emocjonalną z moim mężem, a jednak chyba było kłębem różnych nieuporządkowanych emocji. Może czas oddać też moje pomysły na to, w jaki sposób moje małżeństwo ma być uzdrowione. Bo zadając sobie pytania i szczerze na nie odpowiadając, odkryłam, że jednak mam swój plan - i w swojej głowie uparcie się go trzymam. I jest to mój plan dla Boga. Otoż mój mąż powinien doznać uzdrowienia i nawrócenia. I potem podjąć terapię. I potem powinniśmy podjąć pracę nad uzdrowieniem naszej relacji. Ta dam! Jakie to proste. Wyglądałoby to na dobry plan, oparty na różnych relacjach, gdzie mniej więcej coś takiego w małżeństwie się stało i małżonkowie są razem szczęśliwi. Gdyby nie to, że najwyraźniej nie jest to dobry plan dla nas. Co ciekawe, dość łatwo mi odrzucić oczekiwania wobec męża - trudniej wobec Boga. Plączę się nadal Bogu pod nogami, jak to dziecko, o którym mówił ojciec Dolindo.

Mogę też przestać narzekać. Wielu samotnych rodziców ma trudniejszą sytuację ode mnie i dają sobie radę. Zważywszy na to, że od trzech lat też daję radę, nie mam powodów do tego, by nagle zacząć panikować dlatego, że poczułam się zmęczona. Każdy czasem tak się czuje. Dzięki Opatrzności Bożej i tak mam duży komfort, że mogę skupić się na swojej terapii, zdrowieniu. Może zamiast narzekania i panikowania wystarczy odpocząć i lepiej się zorganizować. I przestać działać na zaciśniętych zębach w myśl: poradzę sobie, poradzę. Szkoda każdego dnia.

W sumie mój plan na najbliższy czas dla mnie brzmi: odpuścić - sobie, mężowi i Bogu. Przestać tak bardzo na serio wszystko brać i na poważnie. Trochę się pośmiać. Z męża. Z moich oczekiwań. Z Bogiem razem się pośmiać z moich planów, tak z radości życia. Takie fajne poczucie humoru mi się przez większość czasu marnuje. Jak się tak człowiek nagle musi położyć do łóżka bo nie bardzo ma siłę coś zrobić, to sobie nagle uświadamia, że świat się wcale nie wali. Czuję się lepiej, ale jeszcze jeden dzień sobie odpuszczę 8-)

marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka » 30 kwie 2021, 11:43

Ruto - dlaczego czujesz się wykorzystywana przez męża?

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 30 kwie 2021, 12:54

marylka pisze:
30 kwie 2021, 11:43
Ruto - dlaczego czujesz się wykorzystywana przez męża?
Marylko, mąz korzysta ze mnie finansowo. Wywalczył bardzo niskie alimenty, kłamiąc w sądzie. Jakaś 1/3 realnych kosztów utrzymania dziecka. Których nie płaci. Co oznacza, że ja mam 2/3. A faktycznie 95 procent. Bo czasem mąż płaci symboliczne kwoty. Egzekucja jest bezskuteczna, mąż ukrywa dochody. Bywa różnie, bo mąż w ciągach nie nadaje się do pracy i wtedy faktycznie nie ma pieniędzy. Ale są okresy, gdy te jego dochody są całkiem dobre, i to widać, zresztą nigdy tego nie ukrywa, wręcz się tym przede mną chwali. A ja się wtedy zachowuję jak zbity pies i wiem o tym. Raz tylko zaprotestowałam. Parę dni potem mąż mi powiedział, że przeklęłam mu nowe buty, bo mu się rozpadły. Ja tylko powiedziałam, że cieszę się, że ma nowe buty, ale ja właśnie nie mam za co kupić butów dziecku, a idzie zima. Mówiłam szczerze. Nie ma to żadnego znaczenia, ile mąż ma pieniędzy, nigdy nie płaci więcej niż połowę z tej niskiej kwoty. A bywa, że nic.

Jest mi bardzo trudno utrzymywać samej syna. Moje dochody bardzo spadły - bo sama zajmuję się dzieckiem, ma 10 lat, więc nie mogę go zostawiać na wiele godzin samego w domu. Więc straciłam możliwość dorabiania.

Mąż boi się prokuratury. I ja też. Tylko każde z nas z innych względów. Mam ogromne opory przed takim krokiem. Ciągle się wycofuję. Raz gdy byłam blisko takiego kroku, mąż z dnia na dzień wpłacił znacznie większą niż dotąd kwotę. Ale też ulegam zastraszaniu. Bo mój mąz ni ema tu najmniejszych oporów. Ciągle się łudzę, że mąż sam z siebie poczuje się do odpowiedzialności. Albo ja się lepiej zorganizuję i przestanę tych alimentów potrzebować. Czuję się upkorzona tym, że są mi potrzebne. Pozwalam się wykorzystywać, a mój mąż ma pełno prawo wierzyć, że ja nigdy nie podejmę bardziej radykalnych kroków.

Czuję się wściekła na siebie za każdym razem, gdy mąż przychodzi w nowych butach, ubraniach. Nie dlatego, że mu zazdroszczę. Ale dlatego, że ja będąc tak spolegliwa i podatna na maniupulacje męża (od obietnic, po zastraszanie) kolejny rok chodzę tylko w tym co dostanę, nie stać mnie na fryzjera, na nic. Żyję często w stresie, jak zarobić pieniądze na potrzeby dziecka. Ze swoich już dawno zrezygnowałam. Czasem pozwalam sobie na zakup książki - i jest to dla mnie luksusem. Nie jest tak, że jestem niezaradna, po prostu mam pod opieką dziecko, szkoła nie działa; zawsze miałam wysokie zarobki, ale miałam możliwość pracy. I wtedy się na tą moją spolegliwość wobec męża wściekam. Ale też na to, że czuję się niezaradna, niezorganizowana. Wkurzam się też, bo mąż uważnie obserwuje moją sytuację, on tu coś sobie rozgrywa. Cieszy się swoją przewagą finansową nade mną i ja to czuję.

I nie mam pojęcia, czy ja mam dać z siebie jeszcze więcej, zaciskać zęby, lepiej się zorganizować, znaleźć sposób na niezależność finansową (no ale nie udaje mi się kolejny rok, jest coraz gorzej, i ja się coraz gorzej czuję ze sobą i coraz gorszą o sobie mam opinię, jako o osobie niezaradnej finansowo), czy jednak zawiadomić prokuraturę i dążyć konsekwentnie do tego, by mąż zaczął płacić alimenty te które ma, a potem by urealnić ich kwotę. Gdyby mój mąz płacił połowę kosztów utrzymania syna, moja sytuacja finansowa bardzo by się poprawiła. Poprawiłaby się nawet gdyby płacił to co ma zasądzone teraz. Nie mówiąc już o spłaceniu ogromnego zadłużenia.
Nie umiem tu też rozeznać, co będzie zgodne z Bożą wolą. Za dużo jest w tym mnie, moich lęków, myśli, obsesji, bym miała w sobie przestrzeń, miejsce na przyjęcie Bożej woli. Może zamiast toczyć walkę ze sobą powinnam popracować nad tym, by ją w sobie zrobić. Tą przestrzeń. Chyba to właśnie próbuję zrobić, mówiąc że chcę odpuścić - sobie, mężowi i Bogu. Żeby tak z czystym umysłem jeszcze raz do tematu podejść.

marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka » 01 maja 2021, 12:02

Ja myślę że sytuacja u ciebie nie jest najgorsza. Bo serce matki zrobi wszystko żeby dziecko nie chodziło głodne
Masz jeszcze instrumenty i jesteś tego świadoma bo o tym piszesz żeby wyegzekwować zasądzone kwoty
Czy po nie sięgniesz?
To twoja decyzja

Jest coś w nas kobietach takiego fatalistycznego
- na wiele rzeczy milczymy, połykamy łzy i........ milczymy....
Pozdrawiam

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 01 maja 2021, 12:58

marylka pisze:
01 maja 2021, 12:02
Ja myślę że sytuacja u ciebie nie jest najgorsza. Bo serce matki zrobi wszystko żeby dziecko nie chodziło głodne
Masz jeszcze instrumenty i jesteś tego świadoma bo o tym piszesz żeby wyegzekwować zasądzone kwoty
Czy po nie sięgniesz?
To twoja decyzja

Jest coś w nas kobietach takiego fatalistycznego
- na wiele rzeczy milczymy, połykamy łzy i........ milczymy....
Pozdrawiam
Dziękuję Marylko :) Pomagasz mi pomyśleć tak chociaż trochę poza moim utartym schematem - który się chyba nie sprawdza.

myślę, że sytuacja dziecka nie jest zła, rzecz w tym, że sytuacja matki mogłaby być lepsza. Nie lubię wystawnego życia. Ale jakoś tak zaczynam czuć w sobie potrzebę, by zadbać nie tylko o ducha, ale i o ciało, czy raczej o wygląd. Kupić sobie coś ładnego do ubrania, co jest na mój rozmiar, pasuje kolorystycznie. Odwiedzić fryzjera. Jakiś kosmetyk wykraczający poza najtańsze mydło i szampon. Coś do makijażu. Większość kobiet które znam uważa takie wydatki za oczywiste, nie za ekskluzywne. Oczywiście bez szaleństw - ale ja nie jestem rozrzutna. Moje finanse jednak na to nie pozwalają, podobnie jak na wiele innych rzeczy. Kolejny rok.

Realnie w obecnej sytuacji przy zamkniętych szkołach, poradniach, gdzie na mnie jest nie tylko edukacja, ale też rehabilitacjia i wszystkie zajęcia wyrównawcze syna, ja więcej nie zarobię. Jestem teraz pełnoetatową całodobową mamą, rehabilitantką, logopedą i masażystką i istką od wszystkich zaburzeń rozwojowych syna. Jest tego cała lista. Nie dam rady pracować więcej, a tym bardziej poza domem. To, że w tym wszystkim nas utrzymuję, jest raczej efektem działania Bożej Opatrzności, niż mojego serca. Nawet serce matki ma swoje limity i ograniczenia, no i doba też :)

Za każdym razem, gdy przybliżam się do decyzji o bardziej radykalnych instrumentach, wycofuję się. Ale nie sama z siebie, ulegam manipulacjom męża. I mam tego świadomość. Jest też jednak drugi aspekt - ja naprawdę nie potrafię rozeznać, czy wniosek do prokuratury będzie moralny i właściwy. I dlatego, że nie mam w sobie tej pewności, jestem tak podatna na manipulację. Człowiek pewny swojego nie jest tak łatwy do zmanipulowania - paradoksalnie nawet, gdy się myli. W manipulacji biorą udział dwie strony.

Ja mam tak, że dokąd mogę - wolę ustąpić, nawet ze swoją stratą. Szczególnie jeśli chodzi o sprawy finansowe. Podobnie miał kiedyś mój mąż - przy jakiś różnych podziałach rodzinnych, po prostu rezygnowaliśmy, uznając, że żyliśmy do tej pory nie mając tego czy tamtego, to dalej także będziemy żyć. Mąż mi tym imponował - jest człowiekiem, który bez problemu potrafiłby wyegzekwować co swoje, ale zamiast tego trzymał się swoich wartości. U mnie to było bardziej prozaiczne - byłam tak niepewna swojego, że nawet nie miałam szansy dojść do etapu rozważania wartości. Kuliłam ogon i tyle. Czułabym się jednak źle, kłócąc się o pieniądze. Tyle wiem. Ale zaczynam myśleć, że tu nie chodzi o pieniądze, ale o odpowiedzialność.

Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Monti » 01 maja 2021, 15:01

Chyba każdy patrząc z boku dziwi się Twojemu zachowaniu. Zapytaj siebie, czego tak naprawdę się boisz. Większość matek w takiej sytuacji dawno już by skierowało sprawę do komornika i walczyło w sądzie o wyższe alimenty. Tu nie chodzi o Ciebie, tylko o dziecko, które ma prawo żyć na normalnym poziomie. A tak może podwójnie czuje się gorsze. Raz, że nie ma pełnej rodziny, a dwa, że widzi ten niedostatek, patrzy też na kolegów i wyciąga określone wnioski.
W sytuacji, kiedy intuicyjnie wiesz, co należy zrobić, wg mnie kierowana lękiem wstrzymujesz się, tłumacząc to rozeznawaniem woli Bożej. Tu nie ma co rozeznawać, po prostu trzeba podjąć określone kroki, nie dorabiając do tego pobożnej ideologii.
Dopóki nie postawisz mężowi tej granicy, dalej będzie płacił tyle, ile będzie chciał. W sumie, dlaczego miałby robić inaczej, skoro nie ma z tego tytułu żadnych sankcji.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)

Astro
Posty: 1193
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Astro » 01 maja 2021, 17:05

Monti piszę prosto . Masz możliwości. Do tego prawne. A próbujesz sobie racjonalizować wybór którego dokonujesz jak to określasz właśnie rozeznaniem. To strach. W mojej sytuacji było parę sytuacji , w których powinienem zareagować bardziej zdecydowanie. Miałbym zdecydowanie łatwiej w sądzie , moja ..... żona mogła by być prawie dosłownie przybita do ziemi. I co strach , który poddaje w wątpliwość najlepsze rozsądne rozwiązania . I nie ma w sumie co do tego wracać .
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II

Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah » 01 maja 2021, 18:27

Monti pisze:
01 maja 2021, 15:01
W sytuacji, kiedy intuicyjnie wiesz, co należy zrobić, wg mnie kierowana lękiem wstrzymujesz się, tłumacząc to rozeznawaniem woli Bożej. Tu nie ma co rozeznawać, po prostu trzeba podjąć określone kroki, nie dorabiając do tego pobożnej ideologii.
Dlaczego wolą Bożą miałoby być to, że żyjesz w niedostatku - bo niedopasowane, używane ubrania i to, że stać Cię tylko na najtańszy szampon i mydło trudno nazwać inaczej - a ojciec Twojego dziecka chwali się nowymi ciuchami, dobrym autem i mieszkaniem z podziemnym garażem u kochanki? W dodatku przepuszcza pieniądze na narkotyki? A Ty jeszcze tłumaczysz się, dlaczego nie możesz więcej pracować??
Monti pisze:
01 maja 2021, 15:01
Dopóki nie postawisz mężowi tej granicy, dalej będzie płacił tyle, ile będzie chciał. W sumie, dlaczego miałby robić inaczej, skoro nie ma z tego tytułu żadnych sankcji.
Dokładnie, jak widać nie ma on wewnętrznych granic, więc jedyne wyjście, to postawić mu zewnętrzne.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 02 maja 2021, 9:47

Monti pisze:
01 maja 2021, 15:01
Chyba każdy patrząc z boku dziwi się Twojemu zachowaniu. Zapytaj siebie, czego tak naprawdę się boisz. Większość matek w takiej sytuacji dawno już by skierowało sprawę do komornika i walczyło w sądzie o wyższe alimenty. Tu nie chodzi o Ciebie, tylko o dziecko, które ma prawo żyć na normalnym poziomie. A tak może podwójnie czuje się gorsze. Raz, że nie ma pełnej rodziny, a dwa, że widzi ten niedostatek, patrzy też na kolegów i wyciąga określone wnioski.
W sytuacji, kiedy intuicyjnie wiesz, co należy zrobić, wg mnie kierowana lękiem wstrzymujesz się, tłumacząc to rozeznawaniem woli Bożej. Tu nie ma co rozeznawać, po prostu trzeba podjąć określone kroki, nie dorabiając do tego pobożnej ideologii.
Dopóki nie postawisz mężowi tej granicy, dalej będzie płacił tyle, ile będzie chciał. W sumie, dlaczego miałby robić inaczej, skoro nie ma z tego tytułu żadnych sankcji.
Monti sprawa jest już u komornika. Mąż ukrywa dochody, zlikwidował nawet konto w banku, samochód jest kupiony na osobę z rodziny męża, egzekucja jest bezskuteczna. Musiałabym wystąpić do prokuratury. I to jest ten krok, którego się obawiam.

Co do wystąpienia o wyższe alimenty - w momencie gdy były orzekane nie było jeszcze pandemii, działała szkoła, wszystko było inaczej. Uznałam, że jeśli mąż będzie płacił tą 1/3 dam radę. A dawałam radę, nawet gdy nie płacił - choć właśnie dlatego było mi trudno finansowo. Wszystko jednak mi się posypało, bo moja sytuacja i możliwości zarobkowe bardzo się potem zmieniły. Dla wielu rodziców problem to zamknięte szkoły. Ja nie mam nikogo kim mogłabym się wesprzeć, a tak jak pisałam - spadły na mnie też inne zajęcia, których syn potrzebuje na codzień, rehabilitacja, wsparcie w edukacji. Zawsze część tego realizowaliśmy w domu, ale nigdy aż tak intensywnie, bez wsparcia z zewnątrz. Wszystkie poradnie działały, teraz żadna. Udało mi się w tym czasie uzyskać tylko rehabilitację słuchową. Więc w sumie zmiana okoliczności uzasadnia wniosek o wyższe alimenty - mąż zachował możliwości zarobkowe, nie ma żadnych obciążeń. Moje bardzo się ograniczyły.

Natomiast zastanawiam się, czy jest sens podwyższać kwotę alimentów na papierze - to spory wysiłek dla mnie i organizacyjno-czasowy i emocjonalny. Skoro nie udaje się wyegzekwować obecnej kwoty, to większej zapewne także nie...

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 02 maja 2021, 11:00

Astro pisze:
01 maja 2021, 17:05
Monti piszę prosto . Masz możliwości. Do tego prawne. A próbujesz sobie racjonalizować wybór którego dokonujesz jak to określasz właśnie rozeznaniem. To strach. W mojej sytuacji było parę sytuacji , w których powinienem zareagować bardziej zdecydowanie. Miałbym zdecydowanie łatwiej w sądzie , moja ..... żona mogła by być prawie dosłownie przybita do ziemi. I co strach , który poddaje w wątpliwość najlepsze rozsądne rozwiązania . I nie ma w sumie co do tego wracać .
Miałam duże opory już przy komorniku. Następny ruch to sprawa karna. Poza wewnętrznym oporem mam też lęk przed tym co mąż zrobi. Gdy poprzednim razem byłam o krok od złożenia sprawy do prokuratury, wyznaczyłam mężowi termin zapłaty. Zaraz potem mąż przyszedł poza kontaktem na podwórko, w czasie gdy syn się bawił na dworze, nie uprzedzając ani mnie, ani syna. I obserwował syna z oddali, nie podszedł, nie przywitał się. Nie było mnie, była inna mama. Syn nikomu tego nie zgłosił, chociaż bardzo się przestraszył, po prostu trzymał się blisko tej mamy. To trwało koło godziny. Sytuacja przerwała się dopiero gdy ja wróciłam ze sklepu i podeszłam do męża, był mocno odurzony. I mną to wstrząsnęło. Przestraszyłam się, bo nie wiem co mąż mógłby zrobić. I to złamało moją chęć do podjęcia bardziej radykanych kroków - lęk o bezpieczeństwo syna. Uznałam, że wolę żyć skromniej i się nie bać.

Teraz i ja i syn jesteśmy mocniejsi. Syn ma przećwiczone różne sposoby reakcji na różne zachowania ojca. Kiedyś wprost mówił, że tata gdy jest odurzony wywiera na nim taką presję, że w tym strachu umie się tylko podporządkować. Gdy mąż był w ciągu, zdarzało się, że syn nie szedł do szkoły. Bał się, że przyjdzie po niego odurzony tata i on nie będzie umiał odmówić pójścia z nim, że nie da sobie rady ze zgłoszeniem pani swojej obawy. Mąż te lęki w nim podsycał, w atakach agresji, gdy odmawiałam wydania syna na kontakt z powodu jego stanu, krzyczał, że go wywiezie i nigdy już nie zobaczę dziecka. To już za nami, udało mi się powoli doprowadzić do sytuacji w której mąż już tak nie postępuje. Syn także wzmocnił się w relacji z ojcem, potrafi mu odmawiać i wprost nazywać co się dzieje. Nie reaguję już ani ja ani syn paraliżem. W terapii pracujemy teraz nad zmianą reakcji ciała - z zamierania i kulenia się do pewnej postawy. Nie wiem jednak, czy jesteśmy na powrót gotowi mierzyć się z agresją męża. Dopiero od niedawna cieszymy się spokojem. I daje to ulgę.

To moje rozeznanie jest chyba między utrzymaniem tego spokoju, kosztem sytuacji finansowej a postawieniem oporu, kosztem spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Nie zawiodłam się do tej pory mozolnie rozeznając krok po kroku. Wychodzimy całą rodziną z przemocy psychicznej, z terroru odurzonego męża, z lęków, ze stałego poczucia zagrożenia. Boję się nadmiernie pośpieszyć. To jest proces. Z drugiej strony sytuacja ekonomiczna nieco na to przyspieszenie napiera.

Bo jeśli chodzi o męża, nie mam najmniejszych wątpliwości, że - paradoksalnie - dla niego, jako osoby uzależnionej, sprawa karna jest korzystna. Wielu mężczyzn musi się wtedy zderzyć z rzeczywistością, którą nie jest już tak łatwo manipulować. To szansa, choć bolesna. Tak zwane podnoszenie dna. Pytanie jest więc o ryzyko moje i syna. Obawiam się, bo konsekwencje moich decyzji będą także konsekwencjami dziecka. I to mój największy hamulec.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 02 maja 2021, 11:48

Sarah pisze:
01 maja 2021, 18:27
Dlaczego wolą Bożą miałoby być to, że żyjesz w niedostatku - bo niedopasowane, używane ubrania i to, że stać Cię tylko na najtańszy szampon i mydło trudno nazwać inaczej - a ojciec Twojego dziecka chwali się nowymi ciuchami, dobrym autem i mieszkaniem z podziemnym garażem u kochanki? W dodatku przepuszcza pieniądze na narkotyki? A Ty jeszcze tłumaczysz się, dlaczego nie możesz więcej pracować??
Monti pisze:
01 maja 2021, 15:01
Dopóki nie postawisz mężowi tej granicy, dalej będzie płacił tyle, ile będzie chciał. W sumie, dlaczego miałby robić inaczej, skoro nie ma z tego tytułu żadnych sankcji.
Dokładnie, jak widać nie ma on wewnętrznych granic, więc jedyne wyjście, to postawić mu zewnętrzne.
Sarah, nie sądzę by wolą Bożą był mój niedostatek. Raczej myślę, że wolą Bożą jest żebym się naprawiła, dojrzała, nauczyła dbać o siebie, o moich bliskich - bo bardzo mnie w tym procesie wspiera. W całym tym kryzysie stopniowo uczę się stawiać skuteczny opór różnym formom przemocy ze strony mojego męża. Krok po kroku. Bez współpracy z Łaską nie byłoby to możliwe. Nie miałam wystarczających zasobów psychicznych, by taki proces zacząć i w nim wytrwać. I nadal ich nie mam - bo dokonywanie tak ogromnych zmian w sobie pochłania ogromne ilości energii. Wyczerpałabym się bardzo szybko.

Natomiast ten krok wymaga ode mnie zrewidowania różnych rzeczy w sobie, nie tylko pokonania lęku przed mężem i jego agresją.
Także mojego stosunku do pieniędzy. Do tego co jest mi należne. Do czego mam prawo. Ile cudzej odpowiedzialności mogę nieść na sobie. Co jest dla mnie ważne. Co jestem gotowa zaryzykować. W jakich okolicznościach zawiadomienie do prokuratury jest właściwe.

Jak do tej pory większośc moich postępów była wtedy, gdy uczyłam sie polegac nie na instytucjach, ale na sobie. I to przynosiło też zmiany w mojej relacji z mężem. Choć zdarzało się, że wspierałam się na przykład policją. Bywało, że również od policjantów nie otrzymywałam wsparcia, co jeszcze rozzuchwalało mojego męża. Czuł się wtedy bezkarny i było mi jeszcze trudniej. Choć były też interwencje dobre i skuteczne, podczas których otrzymałam wsparcie, dobre rady - i które wpłynęły też na postawę mojego męża.

To czego się również w tym uczę, to jak nie dbać o siebie kosztem przysięgi małżeńskiej. Jakbym miała to narysować - to jestem w środku takiego koła, w którym wszystko jest nie tak. Na pozór mogę prostą drogą wyjść z tego koła - albo zostać i naprawiać, układać wszystko co w tym kole jest. To koło to wszystko - ja, mój mąż, nasze małżeństwo, nasze trudności, nałogi, poranienia, ale też wszystkie dobre rzeczy.

Jeśli robię coś przeciwko małżeństwu - następuje teleport poza koło. Wychodząc poza małżeństwo, siebie, męża - tracę możliwość naprawiania siebie. Bo ja jestem w tym kole. Nie chcę ulegać złudzeniom, jak ci mężowie czy żony co odchodzą do innych relacji - ze wszystkimi swoimi problemami. Na chwilę są poza kołem i udaje im się funkcjonować całkiem dobrze. Ale potem po prostu koło się rozrasta i znów są w kole, tylko do naprawy jest wtedy znacznie więcej. Nie da się naprawiać siebie będąc małżonkiem, udając, że się nim nie jest.

Koło jest dobrym obrazem samego procesu zdrowienia: tu postęp dokonuje się własnie nie tak linearnie, ale po kole, ale za każdym razem udaje się przejść po większym okręgu, z większą ilością spraw sobie poradzić, więcej zmieścić. Każde przejście po okręgu wydaje się zamkniętym cyklem. Ale potem są kolejne. Są też plusy - jak pobłądzę, to i tak dojdę do punktu wyjścia i będę mieć szansę przejść wszystko jeszcze raz od nowa. Nie ma limitu szans - poza limitem długości życia.

renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 » 02 maja 2021, 17:37

Ruta pisze:
02 maja 2021, 11:48

Wychodząc poza małżeństwo, siebie, męża - tracę możliwość naprawiania siebie. Bo ja jestem w tym kole. Nie chcę ulegać złudzeniom, jak ci mężowie czy żony co odchodzą do innych relacji - ze wszystkimi swoimi problemami. Na chwilę są poza kołem i udaje im się funkcjonować całkiem dobrze. Ale potem po prostu koło się rozrasta i znów są w kole, tylko do naprawy jest wtedy znacznie więcej. Nie da się naprawiać siebie będąc małżonkiem, udając, że się nim nie jest.
Duża Zosia=Samosia z Ciebie. Sama chcesz wszystko naprawiać i wszystkim sterować. Do tego racjonalizujesz swoje działania i rozbierasz na czynniki pierwsze sposób myślenia Twojego męża. Ale najważniejsze jest to, że masz wobec swojego męża oczekiwania, jak wobec zdrowego człowieka. Z tego najważniejsze to to, że Ty swoim zachowaniem wzbudzisz odpowiedzialność wobec dziecka u swojego męża.
Jak osoba uzależniona, tkwiąca cały czas w czynnym uzależnieniu, może być odpowiedzialna?
Jak osoba uzależniona, tkwiąca w czynnym uzależnieniu, ma przedłożyć czyjś interes (nawet interes swojego dziecka) ponad swój interes i przymus zażywania?
To są zupełnie nierealne oczekiwania.
Ty cały czas kręcisz się w kołowrotku współuzależnienia, sprawczości i kontrolowania.
Co się stanie, jeśli puścisz te Twoje oczekiwania, kontrole i działania?
Co się stanie, jeśli puścisz wolno swojego męża?
Co się stanie wtedy z Tobą? Jak Ty będziesz wtedy żyć?

Moja koleżanka rozstała się z mężem. Po kilku latach jej wtedy pewnie 10-12 letni syn postanowił, że zamieszka z ojcem. I zrobił to. Dla każdej matki to byłaby masakra. Jedyne dziecko woli mieszkać z tatą. Byłyśmy razem wtedy na Fundamencie u Jezuitów.
Któregoś dnia ona pięknie się ubrała (odświętnie), poszła do spowiedzi i na mszy oddała syna pod opiekę Bogu. Uznała, że oddanie Syna Bogu to najlepsze co może dla niego zrobić. Zaufała Bogu. A on zajął się całą resztą.
I nie, syn nie wrócił do niej, a minęło pewnie z 10 lat. Mieszka z ojcem i jego nową rodziną. Ale mają dobre relacje, także z ojcem dziecka. Każde z tej trójki żyje w pełni i żyje szczęśliwie.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 03 maja 2021, 0:30

renta11 pisze:
02 maja 2021, 17:37
Ruta pisze:
02 maja 2021, 11:48

Wychodząc poza małżeństwo, siebie, męża - tracę możliwość naprawiania siebie. Bo ja jestem w tym kole. Nie chcę ulegać złudzeniom, jak ci mężowie czy żony co odchodzą do innych relacji - ze wszystkimi swoimi problemami. Na chwilę są poza kołem i udaje im się funkcjonować całkiem dobrze. Ale potem po prostu koło się rozrasta i znów są w kole, tylko do naprawy jest wtedy znacznie więcej. Nie da się naprawiać siebie będąc małżonkiem, udając, że się nim nie jest.
Duża Zosia=Samosia z Ciebie. Sama chcesz wszystko naprawiać i wszystkim sterować. Do tego racjonalizujesz swoje działania i rozbierasz na czynniki pierwsze sposób myślenia Twojego męża. Ale najważniejsze jest to, że masz wobec swojego męża oczekiwania, jak wobec zdrowego człowieka. Z tego najważniejsze to to, że Ty swoim zachowaniem wzbudzisz odpowiedzialność wobec dziecka u swojego męża.
Jak osoba uzależniona, tkwiąca cały czas w czynnym uzależnieniu, może być odpowiedzialna?
Jak osoba uzależniona, tkwiąca w czynnym uzależnieniu, ma przedłożyć czyjś interes (nawet interes swojego dziecka) ponad swój interes i przymus zażywania?
To są zupełnie nierealne oczekiwania.
Ty cały czas kręcisz się w kołowrotku współuzależnienia, sprawczości i kontrolowania.
Co się stanie, jeśli puścisz te Twoje oczekiwania, kontrole i działania?
Co się stanie, jeśli puścisz wolno swojego męża?
Co się stanie wtedy z Tobą? Jak Ty będziesz wtedy żyć?

Moja koleżanka rozstała się z mężem. Po kilku latach jej wtedy pewnie 10-12 letni syn postanowił, że zamieszka z ojcem. I zrobił to. Dla każdej matki to byłaby masakra. Jedyne dziecko woli mieszkać z tatą. Byłyśmy razem wtedy na Fundamencie u Jezuitów.
Któregoś dnia ona pięknie się ubrała (odświętnie), poszła do spowiedzi i na mszy oddała syna pod opiekę Bogu. Uznała, że oddanie Syna Bogu to najlepsze co może dla niego zrobić. Zaufała Bogu. A on zajął się całą resztą.
I nie, syn nie wrócił do niej, a minęło pewnie z 10 lat. Mieszka z ojcem i jego nową rodziną. Ale mają dobre relacje, także z ojcem dziecka. Każde z tej trójki żyje w pełni i żyje szczęśliwie.
Rento,
naprawiać chcę siebie, nie "wszystko". Mam nad czym pracować. Naprawę mojego małżeństwa zostawiłam jakiś czas temu Bogu. Ja tego naprawić nie potrafię. Próbowałam. Mojego męża może naprawić mój mąż we współpracy z Bogiem. I mam świadomość, że jest to poza moją strefą wpływów. Choć mogę się w tych intencjach modlić. Pokutować. Podejmować uczynki miłosierne. Całkiem sporo.

Natomiast faktycznie mam tak, że analizuję w zasadzie wszystko. Męża, Boga, siebie, relacje międzyludzkie, fizykę kwantową, historię, przeczytaną książkę, przelatującego gołębia. Do tego gdzie tylko się da lubię sprawdzać i podważać zastane reguły. Tak mam.

Czy mam oczekiwania wobec męża? Tak. Oczekuję, że stopniowo przestanie stosować przemoc, terroryzować mnie i syna. I nie są to nierealne oczekiwania - stopniowo jest tych wszystkich zachowań coraz mniej. Osoby uzależnione też potrafią działać rcjonalnie - gdy coś się im nie opłaca albo grozi konsekwencjami, często po prostu tego nie robią. Trochę jak tresowanie lwa.
Oczekuję też, że mąż podejmie odpowiedzialność finansową - poprzez wywiązywanie się z alimentów. Natomiast mam pełną świadomość, że sam z siebie tego nie zrobi. Dość długo dawałam mu taką szansę. Trzy lata. Tu przestrzeliłam - bo sądziłam, że z czasem ją podejmie. Ale ja tego czasu potrzebuję także na to, by zwyczajnie się wzmocnić. Mój mąż jest osobą chorą, uzależnioną. Bywa agresywny. Każdy sprzeciw, działanie wbrew jego woli może skończyć się agresją, atakiem, trudnym do przewidzenia zachowaniem. Akurat pieniądze są punktem zapalnym. Opór w relacji z osobą uzależnioną nie jest prosty, podobnie jak stawianie granic. Bywa to ryzykowne. Ale się uczę jak to robić minimalizując ryzyko dla siebie i dla naszego dziecka i przynosi to efekty.

Czy sądzę, że swoim zachowaniem wzbudzę odpowiedzialność męża za dziecko? To nie tak. Mój mąż kocha naszego syna. I przez wiele lat był kochającym ojcem. Uzależnionym ojcem. Bardzo trudna i wybuchowa mieszkanka. Do dziś mój mąż walczy, sam ze sobą, właśnie o tą swoją relację z dzieckiem. Podnosi się z ciągów. Trzeźwieje, walczy o abstynencję. I ze mną walczy, gdy wpada w ciągi. Bo on wtedy nadal chce widywać syna i bardzo trudno mu przyjąć, że narkotyki zmieniają jego zachowanie do tego stopnia, że nie da się z nim przebywać. Dlaczego? O tym wiedzą soby, które mają za sobą doświadczenia przebywania z uzależnionym rodzicem pod jego opieką. W swoich oczach mąz gdy jest odurzony jest normalny, a ja chcę go bez powodu od dziecka odciąć. A teraz gdy syn sam za siebie potrafi odmówić, sprzeciwiśc się - mąż sądzi, że go przeciwko dziecko nastawiam. Ale i tak coraz częściej jest tak, że gdy mąż bierze - nie przychodzi. Robimy postępy.

Czy osoba w czynnym nałogu może być odpowiedzialna? Tak i nie. W okresie dłuższej abstynencji może wykazywać się elementarną odpowiedzialnością, na tyle by mieć pod opieką w miarę samodzielne dziecko. Na tyle by pracować. I ogólnie się ogarniać. Ludzie uzależnieni zanim dojdą do pełnego wyniszczenia potrafią funkcjonować latami, a nawet parę dekad. Niektórzy mają w tym czasie rodziny, utrzymują je, zajmują się dziecmi, pracą, mają znajomych. To czego nie mają to zdrowych relacji. Ani z bliskimi, ani z dziećmi, ani ze współpracownikami, z nikim. Znam paru czynnych alkoholików na bardzo wysokich stanowiskach. Są skuteczni. Ale niszczą ludzi wokół. Swoje rodziny także, żony, mężów, dzieci. To trudne do uchwycenia - bo na pozór funkcjonują dobrze.

Co się stanie jak puszczę wolno mojego męża? Wrócimy do tego co było. Mój mąż będzie przychodził odurzony do syna. Będzie jeździł z nim samochodem odurzony. Może znów pojedzie z nim nad jezioro i pozwoli dziecku pływać bez nadzoru, w tym czasie popijając piwko. Zabierze go do swoich rodziców i będzie cały weekend siedział naspeedowany w garażu. Będzie przychodził na zejściu na kotakty, wrzeszczał na nas i potem kładł się śmierdzący spać w łóżku syna. Może znów zabierze syna do kowalskiej, która powtórzy swoje występy - do dziś nie wiem, co dokładnie zrobiła. Ale dziecko parę dni wychodziło z szoku i odreagowywało obrzydliwymi wulgaryzmami na jej temat. Nie będę dostawać żadnych alimentów. Raz na jakiś czas w ciągu mąż urządzi karczemną awanturę, będzie mi groził, będzie wykrzykiwał okropne rzeczy, czasem w domu, czasem publicznie, rozwali też czasem coś dla bardziej dramatycznego efektu. Przyjdzie naćpany na kontakt, usiądzie u syna na podwórku i będzie go zawstydzał przed jego kolegami. I potem jak skończy ciąg, to nic z tego wszystkiego nie będzie pamiętał, może nawet tego że był u nas. Zabierze dziecko na koncert rodzinny i nawali się jak stodoła. Podjedzie pijany samochodem i odjedzie z piskiem opon, a syn całą noc będzie do niego dzwonił przerażony i zmartwiony. Przyjdzie totalnie pijany i będzie mówił synowi, że wyjedzie z nim do Chin, tylko mama się nie może dowiedzieć. Oraz, że może palić skręty, bo to jak piwo. Raz na jakiś czas powie nam, że go gnębimy, ma dość i idzie się zabić, i pójdzie, i przez jakiś czas nie będzie się odzywał. A potem jakby nigdy nic przyjdzie, albo zadzwoni. Mi i dziecku stale będzie towarzyszyć napięcie, czy mąż jeszcze jest trzeźwy, czy już zaczął się odurzać, czy dziś będzie spokojny, jakiego obciachu nam narobi, jak go wyciszyć, kiedy sprowokować wybuch, by był mniej destrukcyjny, zanim zbyt dużo napięcia się w nim nagromadzi. To zarazem odpowiedź na to, jak będę wtedy żyć.

Nadal, doświadczając tego czego doświadczam uważam, że sąd popełnił ogromny błąd przyznając czynnie uzależnionemu ojcu nienadzorowane kontakty. Nie mam jednak innego wyjścia niż mierzyć się z tym co mam. Udało mi się wywalczyć w sądzie tylko przebadanie nas w OZSS. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, prosiłam przede wszystkim o przebadanie nas przez biegłych od uzależnień. To co innego. Więc nie spodziewam się zbyt wiele. Na badanie OZSS poczekamy jeszcze kilka miesięcy. Do tego czasu postanowienie o kontaktach jest w mocy.

Natomiast poza tym, co dotyczy kontaktów męża z dzieckiem nie interesuje mnie co robi mój mąż. Przez długi czas udawało mi się to tylko na poziomie działań i zostawiania męża samemu sobie. Ale i tak się zamartwiałam. Teraz już nie. To nic nie da. Ani mi, ani mężowi.

A co do historii twojej koleżanki: ja jestem wierząca. Moją wiarę traktuję poważnie. Mogę się izolować od chorego, uzależnionego destrukcyjnego męża. Ale rozstawać się z nim nie zamierzam. Nie oceniam postępowania innych osób. Po prostu ja tak nie robię.

Z mojego punktu widzenia osoby, które zakładają nowe rodziny, jak najbardziej mogą uważać się za szczęśliwe i żyjące pełnią życia. Zapewne żyłabym znacznie pełniej rozwodząc się z mężem, powierzając dziecko opiece męża. Pewnie wywiózłby wtedy syna do dziadków, którzy by się wnukiem troskliwie zajmowali. Mogłabym się odświętnie wystroić i powierzyć dziecko Bogu. A sama zająć się karierą, zakładaniem nowej rodziny lub wspinaczką wysokogórską. Ale nie jest to życie w zgodzie z przykazaniami.

Natomiast gdyby mój syn podjął decyzję, że chce mieszkać z ojcem, który nadawałby się do opieki, jak najbardziej wyraziłabym zgodę. Myślę, że dla chłopca to lepsze rozwiązanie, niż dorastanie na co dzień z matką. Mój syn zaraz będzie nastolatkiem. Zważywszy na wszystko co się dzieje w naszym życiu może być nastolatkiem problematycznym i trudnym. Rzecz w tym, że póki co takiego ojca w naszym życiu nie ma. Chociaż bardzo by się przydał.

Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca » 03 maja 2021, 8:48

Ruto twoje aktualne posty odnośnie męża są całkowitą przeciwnością postów które pisałaś jeszcze niedawno zachwycając się mężem. Z tego co kojarzę wówczas tez nie wywiązywał się z alimentów a jednak powiedziałaś mu ze sprawy karnej nie będziesz zakładać. Myśle wiec ze twoje aktualne poczucie niesprawiedliwości i braków finansowych jest związane z tym że nie masz męża obok siebie i nie masz się czym karmić. Mam wrażenie ze obecność męża, te jego ukradkowe spojrzenia o których pisałaś, jego bycie u ciebie w domu, to wszystko jest dla ciebie ważniejsze i zapominasz wtedy o wszystkim co tu teraz przytaczasz. Kiedy mąż znika z pola widzenia to myśle ze po prostu cierpisz nie mogąc go widywać i wchodzisz w tryb kiedy przypominasz sobie o wszystkich złych rzeczach, chcesz go wtedy karać za to co powinien zrobić a nie robi. Marylka pisała ze alkoholik tańczy wokół choroby a jego rodzina wokół alkoholika i mam wrażenie ze ty to właśnie robisz. Uzależniasz swoje decyzje i jak widać również samopoczucie od tego czy mąż jest czy go nie ma. Mąż wyjdzie z ciągu, przyjdzie do ciebie ładny, ogolony, powie ci miłe słowa i znów zaczniesz myśleć ze nie jest taki zły bo przecież straszy dziecko raz na pol roku a nie codziennie, ze ta cześć alimentów to lepiej niż żadne itd. Myśle tez ze boisz się pociągnąć sprawy dalej bo może to oznaczać wojenną ścieżkę z mężem, mógłby się obrazić, przestać przychodzić, myśle ze ty po prostu boisz się go stracić. Ja tak samo kiedyś się bałam, godziłam się na manipulacje męża myśląc ze uda się kogoś zatrzymać, ale właśnie o to chodzi w miłości w wolności, żeby ktoś był z nami bo chce a nie dlatego ze mu się to bardziej opłaca czy nawet bo go przymuszamy w jeden czy drugi sposób.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 33 gości