Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 15 kwie 2021, 17:30

Kochani, bardzo wam dziękuję za miłą i zabawną dyskusję. Ale też pouczającą. Bardzo potrzebuję teraz odskoczni i potrzebowałam jej w ostatnich dniach. Oczywiście te hormonalne teorie - to tak z przymrużeniem oka :) Aczkolwiek zdecydowanie hormony mają wpływ na funkcjonowanie kobiety - i to co z perspektywy mężczyzn którzy takim cyklom nie podlegają, wydaje się emocjonalnym rozchwianiem. Zresztą kobietom często również. Tymczasem jest to po prostu naturalny cykl, i czemuś ma służyć. Choć skoro nie temu, by wyrywać mężczyzn ze strefy komfortu, to ja juz nie wiem :) Dobrze, że Bóg wie i nad wszystkim panuje. Przeglądałam ostatnio końcową część Księgi Hioba, tam jest bardzo dużo o tym, że (gdy) nie rozumiemy Bożych zamysłów, pozostaje nam uznać potęgę Boga, zaufać Mu i przystąpić do pokuty. Bardzo rozsądnie :) Może ta właśnie Księga jest odpowiednią lekturą dla mężczyzn mierzących się z kobietą w końcowej fazie cyklu. Lub jakiejkolwiek innej fazie, która wydaje się im skrajnie trudna. Może z waszej perspektywy wszystkie są :) Na pociechę są też przecież fazy, gdzie jak znalazł jest Pieśń nad Pieśniami :)

Jak już wspominałam parę dni temu, mierzymy się z moim mężem, a w zasadzie całą rodziną z powrotem męża do czynnego nałogu. Zaczęło się pod koniec ubiegłego tygodnia. Staczam ogromną wewnętrzną walkę ze sobą. To także walka duchowa: bardzo trudno przychodziła mi modlitwa, zapaliłam też papierosa, choć wcale nie chcę palić (na szczęście nie wrócił głód nikotynowy, ale nawykowe myślenie, że zapalę i spadnie ze mnie napięcie - i owszem - nawet gdy wiem, że to nieprawda, takie myśli mam). Od wczoraj jest już lepiej, modlę się bez oporów wewnętrznych. Z nawykowymi myślami o paleniu walczę. I myślę powoli jak rozładować swój stres, na razie bardzo silny, wypracowane metody póki co mi nie pomagają.

Mój mąż ma duży problem z uznaniem, że w stanie odurzenia nie jest właściwym opiekunem i że wtedy jego zachowanie, nawet gdy się bardzo stara, jest bardzo przykre i opresyjne. Mąż ma tez takie przekonanie, że da rady ukryć w jakim jest stanie, no ale na dłuższą metę się nie da. Przegapiłam jednak początek, więc w piątek mały był pod opieką odurzonego taty. Opowiedział mi o tym, jak przebiegał czas spędzony z tatą. Było mu bardzo trudno.
Jak już pisałam mały ma dla taty skalę kolorystyczną - tata dobry jest zielony, skrajnie destrukcyjny - czerwony. W piątek był pomarańczowy. Wczoraj był u nas ponownie. Przez chwilę, próbując wymusić kontakt - i był zdaniem synka już prawie czerwony. Skierował do synka bardzo przykre i raniące słowa. Jednak udało się mi zachować spokój. Synkowi także. Mąż mimo wszystko współpracował, nie uciekł się do agresji, choć widziałam, że jest na skraju, a to naprawdę dużo.
Rozumiem w sumie nawet, że mąż tęskni za synkiem, że dobrze czuł się ostatnio w domu, także między nami panował rozejm. I rozumiem, że tracenie tego z dnia na dzień jest dla niego trudnym doświadczeniem i czuje się odrzucony. Przed wyjściem męża usłyszałam, że go wykorzystałam, by zajmował się dzieckiem i jak uzyskałam "wszystko co chciałam" od niego, to teraz go odrzucam, bo jest niepotrzebny. Nie wiem czy to manipulacja, czy mój mąż naprawdę tak to widzi. Gdy myślę o tych jego słowach, jest mi bardzo przykro i chce mi się płakać. I jak tylko będę mieć okazję, to sobie to odpłaczę na pewno. Nie zmienia to mojej decyzji o tym, byśmy się starannie od męża izolowali do czasu, aż będzie trzeźwy.

Przypomniałam mężowi zasady, jakie obowiązują gdy jest odurzony, przede wszystkim, że oznacza to izolację od nas. Ale przypomniałam mu też, że jeśli znajdzie się w sytuacji w której będzie potrzebować pomocy, może się o nią do mnie zwrócić, niezależnie od stanu w jakim będzie.
Ciąg nałożył się na czas w którym mąż miał zacząć płacić więcej alimentów - zmierzając do tego, by płacić pełną zasądzoną kwotę i zacząć spłacać zaległości. Niestety prawdopodobnie większa kwota w ręku okazała się zbyt dużą pokusą - i pieniądze poszły na zakup narkotyków. Choć oczywiście tego nie wiem, to tylko moje podejrzenia. Muszę jednak mężowi przyznać, że w piątek, mimo, że wiedział, w jakim jest stanie, czekał na mnie w domu, by mi przekazać część pieniędzy - i wiem, że wiedział, że jeśli z nimi wyjdzie, to za chwilę już ich nie będzie miał. W ten sposób ja zorientowałam się w jakim mąż jest stanie - no i otrzymałam część alimentów. Rozmawialiśmy chwilę, dość otwarcie, czułam jak obojgu jest nam smutno i przykro.

Ostatnio zakaz stosowania przemocy i agresji oraz alimentacja ze strony męża opierały się na rozwiązaniu siłowym - mąż wiedział, że jeszcze jeden wybryk, lub brak wpłaty części alimentów będzie oznaczał złożenie sprawy do prokuratury. I przypominając zasady obowiązujące w czasie ciągu także o tym przypomniałam. Wczoraj mąż znalazł się na granicy takiego wybryku, a w zasadzie już przekroczył granicę.
Przemodliłam całą tą sytuację raz jeszcze. I zamiast zwiększyć presję, zdjęłam ją. Napisałam do męża bardzo szczerze jak widzę całą sytuację, co to dla nas oznacza, gdy przychodzi odurzony, jak nam z tym trudno. Napisałam też, że rozumiem równiez jego uczucia w tej sytuacji i że dla niego jest to równie trudne i bolesne jak dla nas. Napisałam, że nie będę zakładać przeciwko niemu żadnej sprawy w prokuraturze, ani w sprawie o przemoc ani o alimenty. Że na siebie biorę decyzję o odwołaniu jego kontaktów z dzieckiem do czasu: odwołałam je do czasu, aż mąż będzie trzeźwy. Ale, że równocześnie oddaję mu odpowiedzialność za tą sytuację, za decyzję czy będzie mimo swojego stanu dalej podejmował próby kontaktów i odwiedzania nas w takim stanie oraz czy i ile alimentów będzie płacił. Napisałam że całą tą sytuację zawierzam Bogu, więc wszelkie wątpliwości mój mąż może rozstrzygać z Nim, nie ze mną. Napisałam też szczerze, że bardzo męża kochamy, i że dla nas taka izolacja jest bardzo trudna. I że dla mnie jest trudna także dlatego, że czuję ją także jakby za niego. Że w tej sytuacji we mnie są nie tylko moje emocje, ale też naszego dziecka i mojego męża i bardzo trudno mi wtedy to wyważać. I że gdy on staje naprzeciwko mnie, to ja staję przy nim.

Napisałam także, że nie będziemy się do męża odzywać w najbliższym czasie, ale będziemy się za niego modlić. I napisałam, żeby odezwał się do nas sam, gdy już będzie gotowy.

Wiem, że ryzykuję, oddając odpowiedzialność mężowi. Szczególnie w początku ciągu. Wiem, że każdy etap - włącznie z siłowym utrzymywaniem męża na dystans i siłowym wymuszaniem choćby częściowej alimentacji był potrzebny. Nawet nie ze względu na męża, choć pewnie też, ale dlatego, że ja nie byłam wystarczająco mocna. Ale teraz już się czuję. Widzę też, że mój mąż mimo swojego problemu i tego z czym się mierzy, chce współpracować. I robi ze swojej strony duży wysiłek. Uważam, że zasługuje na szansę. I nie chcę, by nasza relacja i męża relacja z dzieckiem ani odpowiedzialność finansowa męża za dziecko opierały się na lęku przed sprawą karną. Jest w tym coś, co odbiera godność i sprawczość. Choć są sytuacje, że jest to konieczne, więc nie uważam, że bęłdem jest sięganie po te środki, gdy jest to potrzebne - i w takiej byliśmy również my. Ale myślę też, że warto jak najszybciej odchodzić od tego, co jest rozwiązaniem radyklanym i siłowym, gdy tylko taka przestrzeń się pojawi. Czy myślę dobrze i dobrze oceniam i rozeznaję tą sytuację - zweryfikuje czas.

Nie ma we mnie lęku o sytuację moją i dziecka, niezależnie od tego co mąż zdecyduje, czy się pojawi, czy nie i w jakim stanie, jest spokój. Wiem, że poradzę sobie, nawet gdy mąż nie będzie trzeźwy. Jest za to ogromna obawa o męża: jak on tą nową sytuację zniesie. W jakimś sensie jest ona chyba trudniejsza emocjonalnie. Wiem też, że cisza ze strony męża będzie dla nas trudna.

Zawsze gdy mąż jest w ciągu obawiam się o jego bezpieczeństwo, wiem że to destabilizuje bardzo jego psychikę. Czuję się winna, gdy się izolujemy, odczuwam to tak jakbym pozbawiała go wtedy wsparcia. Mija godzina od chwili, gdy zgodnie z sądowym rozkładem powinien rozpocząć się kontakt synka z mężem. Mąż nie przyszedł. Oczywiście mam mnóstwo lęków i obaw o niego. Wracają do mnie wszystkie te trudne chwile i niepokój, który czułam, gdy mąż znikał, grożąc przy tym samobójstwem. Wiem, że będę się martwić i wpadać w panikę, gdy tylko zadzwoni do mnie nieznany numer. I będę się martwić ciszą i brakiem informacji. I walczyć z chęcią, by zadzwonić do męża z płaczem, powiedzieć, mu że go kocham i tylko chciałam usłyszeć jego głos, by wiedzieć że jest bezpieczny. I żeby się nie martwił, bo na pewno wszystko będzie dobrze. I że go za nic nie winię, tylko mu bardzo współczuję. I przykro mi, że wychodzę z kryzysu, podczas gdy on nadal w nim jest. I że bardzo ale to bardzo próbuję jak najmniej go w tym wszystkim poranić i że boli mnie każda decyzja. A ta o izolacji - szczególnie.
Wiem, że muszę to sobie dyskretnie w ciszy odpłakać, by w tym trudnym czasie być oparciem dla synka. Bo on zapewne będzie bardzo tęsknił za tatą. Ostatnio dużo czasu spędzali razem, i to był dobry czas i byli blisko. Mały wie co to nałóg, wie, także z doświadczanie, że prędzej czy później tata wraca do odurzania się - i ostatnio sam tez o tym ze mną rozmawiał, że się do tego przygotouje w myślach. Jest dzielnym małym chłopcem. Cieszę się, że poczekałam z decyzją o stosowaniu takiej izolacji do czasu, aż mój syn dojrzeje do tego, będzie przekonany, że ma prawo się bronić i aż będzie to też jego decyzja.
Powiedział mi też, że już nie pamięta tacie tego, co mówił wczoraj, bo nie bierze pod uwagę co mówi tata czerwony, bo prawdziwe jest tylko to co mówi zielony. Ale że jak już tata do siebie dojdzie, to porozmawia z nim o tym, jak się z tym czuł. Więc widzę, że z perspektywy małego oprócz tęsknoty jest też nadzieja - że jakiś czas taty nie będzie, ale potem znów się pojawi. Bardzo uważam, by swoje lęki i obawy zachować dla siebie i nie przekazać ich dziecku. Parę razy miałam okazję już to trenować, gdy mąż znikał i na przykład nie pojawiał się na kontakcie. To było trudne, ale z czasem było coraz lepiej. I tak to właśnie wygląda...

sajmon123
Posty: 865
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: sajmon123 » 15 kwie 2021, 20:27

Ruto ja się odniosę tylko do tego czy to manipulacja czy on tak faktycznie myśli, bo z resztą sobie doskonale radzisz.

Otóż według mnie oczywiście, jest to i manipulacja i prawda w jego głowie. W ciągu- dla niego to jest normalne. Mu głowa mówi, że jest "trzeźwy", że nikt się nie zorientuje, że wszyscy są ślepi i on w to mocno wierzy. Sam sobą manipuluje, by w to wierzyć. Siłą rzeczy jest tak mocno o tym przekonany, że jego jedyną bronią, jest uderzenie w Ciebie w czuły punkt (jak piszesz skutecznie) za pomocą właśnie manipulacji. Nie umiem tego nazwać czy jest to świadome czy nie. W chwili mówienia jest, ale gdyby nie choroba to by tak nie mówił, postępował. Najłatwiej jest zwalić na chorobę, jednak jest to jeden z głównych objawów choroby alkoholowej, narkomani.

Nie chcę bronić Twojego męża, ale czasem coś jest silniejsze. Gdy już wytrzeźwieje całkowicie, a wierzę, że z Twoją pomocą, dzięki Twojej konsekwencji, dzięki Twoim modlitwą i mądrym postępowaniem, kiedyś wytrzeźwieje, to przeprosi za to wszystko i będzie to dopiero wtedy bardzo świadome i co najważniejsze bardzo szczere. Do tego czasu, podczas chwilowej abstynencji, będzie to tylko mydleniem oczu. Ciężko to mi opisać, też ciężko było zrozumieć, ale gdy człowiek trzezwieje, to dużo więcej widzi i rozumie sam swoje naganne zachowanie...

Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Załamana » 15 kwie 2021, 22:11

Ruto, aż mnie ciarki przeszły jak przeczytałam Twój post.... Jeszcze raz pogratuluje Ci syna jest bardzo mądry i dojrzały. Mam pytanie czy mały chodzi na jakąś terapię czy spotkania z psychologiem dziecięcym , czy Ty sie starasz się nadwszystkim czuwać, bo nie pamiętam z Twoich wypowiedzi czy to kiedyś wybrzmiało. Pytam bo mały naprawdę super sobie radzi w tej sytuacji. POZDRAWIAM

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope » 15 kwie 2021, 23:47

Ja tylko dopisze parę słów, bo sajmon już napisał sporo. Ruto nie ma co płakać, dobrze wiesz, że abstynencja była chwilowa i mąż był cały czas na ścisku co sobie teraz wynagradza. Manipuluje by mieć komfort picia, rani słowami, bo tak na niego działają jego nałogi. Może właśnie podanie do prokuratury by coś dało, może częściowe dno.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 16 kwie 2021, 0:48

Załamana pisze:
15 kwie 2021, 22:11
Ruto, aż mnie ciarki przeszły jak przeczytałam Twój post.... Jeszcze raz pogratuluje Ci syna jest bardzo mądry i dojrzały. Mam pytanie czy mały chodzi na jakąś terapię czy spotkania z psychologiem dziecięcym , czy Ty sie starasz się nadwszystkim czuwać, bo nie pamiętam z Twoich wypowiedzi czy to kiedyś wybrzmiało. Pytam bo mały naprawdę super sobie radzi w tej sytuacji. POZDRAWIAM
Mały korzysta z terapii. Zaczął po wyprowadzce męża, bardzo źle znosił nieobecność taty, zaczął być agresywny w szkole wobec kolegów. Z czasem w ramach terapii okazało się, że problem jest znacznie głębiej, a wyprowadzka taty to czubek góry lodowej. Bo problemem było także to co działo się w naszej rodzinie wcześniej. Dopóki mąż z nami mieszkał to było jakby zamrożone - natomiast, gdy pewne sytaucje i zachowania w naszej codzienności się skończyły, u małego zaczął pojawiac się wstyd, złość, i rózne inne reakcje. Z którymi sobie nie radził. Problemem było tez jego pogubienie, nie ufał mi, ani mężowi, miał obawy co do wyrażania swoich uczuć związanych z odurzaniem się taty i moim przyzwoleniem na to i usprawiedliwaniem męża przeze mnie.

Mały ma indywidualną terapię, na której uczy się tego, co zostało zaburzone, stawiania swoich granic. Jest także wzmacniany w relacji ze mną, ale i z tatą, by nie miał obaw przed otwartym wyrażaniem siebie, swoich potrzeb, komunikowania poczucia lęku, zagrożenia, ale też dobrych emocji. Terapia obejmuje też wypracowanie prawidłowego stosunku do używek. Terapia obejmuje też psychoedukację - wiedzę o nałogu, o tym co może się dziać, co dzieje się z tatą, jak na rózne zachowania można reagować, czym jest przemoc i jak się przed nią skutecznie bronić , jak radzić sobie ze stresem, jak dbać o swoje bezpieczeństwo, jak radzić sobie z lękiem o siebie, o tatę, o mamę. Oraz jak sobie radzić, gdy o części naszego życia decyduje sąd - jak się okazało, mały czuje się tym zniewolony, że rytm jego życia wyznaczyła osoba, która go nawet nie zapytała o zdanie. Ta terapeutka umie właśnie takie rzeczy z dzieci wyciągać.

Mamy też wspólną terapię, u tej samej terapeutki, nastawioną na pogłębienie więzi i budowanie otwartego dialogu, ale też przepracowanie tego co trudne, omówienie trudnych zdarzeń z przeszłości, takie rozbrajanie zalegających min. Wspólnie też omawiamy bieżące zdarzenia, a także co się w naszej rodzinie zmienia, co w zmianach jakie wprowadzamy powoduje korzystne zmiany, co nas rozczarowało, co pomogło.

To brzmi bardzo poważnie - ale jest dostosowane do potrzeb 10-latka i wyrażone jego językiem i adekwatnie do jego możliwości. Stąd na przykład pomysł, by tata miał kolory - kolor czerwony brzmi lepiej, niż konieczność powiedzenia o tacie, że był odurzony, zwłaszcza, gdy nie ma się pewności, a tata zaprzecza. Nie godzi też tak bardzo wobec poczucie solidarności, lojalności wobec taty. No i taka informacja kolorystyczna obejmuje też emocje. Odkąd jest taki kod, mały szybiej informuje mnie, gdy coś dzieje się źle. Wcześniej bywało róznie. Jak się okazuje, nie do końca miał wewnętrzny adekwatny dla siebie język, dla opisywania tego co się działo.

Bardzo dużym wsparciem jest wspólna modlitwa - i jest też terapią. Staram się byśmy parę razy w tygodniu usiedli przy stole, zapalamy świecę, zapraszamy Świętą Rodzinę i rozmawiamy - opowiadmy co się działo, dziękujemy, prosimy dla siebie i za innych. Bardzo dużo się wtedy dowiaduję, mały bardzo się otwiera, dużo wtedy mówi o sobie, o tym co czuje. Często się smiejemy. Słuchając jakie prośby ma mój mały odkrywam jego świat zupełnie z innej perspektywy. Dopiero na koniec odmawiamy modlitwy stałe. Czasem mały sam mówi - mamo dzisiaj wieczorem się pomodlimy razem i szykuje wszystko. Wiem, że to taki jego sygnał - coś tam mnie uwiera, zdarzyło mi się coś, potrzebuję się tym podzielić, pomyśleć.

Terapeutka jest fantastyczna, właśnie martwię się, bo terapię mamy z nią tylko do końca maja. Pewnie będzie trudno o znalezienie następnej. Szczególnie, że ta terapeutka szanuje wartości naszej rodziny, naszą wiarę. Pierwsza terapeutka była profesjonalna, pomogła uporządkowac sferę emocji małego, opracować z nim sposoby na rozładownie stresu, przywrócić małego do radości, zabawy. Ale uważała, że krzywdzę dziecko niezgodą na rozwód i bez uzgodnienia ze mną zaczęła iść w kierunku tego, że jest to coś co trzeba zaakceptować. O czym dowiedziałam się gdy mały był już pod opieką nowej terapeutki - bo w rozmowie ze mną zaczął porównywac co obie mówią o rozwodzie. Mąz z kolei miał wrażenie, że pierwsza terapeutka nastawiała syna przeciwko niemu. I nie wiem, skoro głównym celem terapii, obok pracy z emocjami dziecka, było wtedy zachowanie pozytywnego obrazu ojca. Ale możliwe, że tak; skoro w jednym wyszła poza ustalenia, mogła i w drugim.
No i myślę, że nasza obecna terapeutka znacznie lepiej wyznaczyła cele terapii i dobrała je odpowiednio do sytuacji z którą realnie mały się mierzy. Ona jest bardzo pragmatyczna - skoro mały jest narażony na to, że czasem widuje odurzonego tatę, albo nawet tata może odurzyć się w czasie, gdy ma nad nim opiekę, to uczymy go po prostu jak sobie z tym poradzić. Skoro w rodzinie jest problem nałogu, to nie zamiatamy tego, tylko uczymy dziecko jak sobie z tym radzić od A do Z. Skoro mały napatrzył się na odurzonych i pijanych ludzi w tym tatę - to rozmawiamy o tym, pytamy co czuje, co uważa na ten temat. I jeśli częśc jego opinii o używkach lub ich używaniu jest nieprawidłowa - to dajemu mu realną, rzetelną wiedzę. I to naprawdę jest wsparciem i wzmocnieniem.

Mam wrażenie, że poprzenia terapia była nastawiona na pomoc dziecku w radzeniu sobie z trudnymi emocjami, czyli dziecko było jakby tylko obiektem, który doświadczał trudności od dorosłych i jedyne co mógł, to jakoś je znosić przy pomocy lepszych technik. Tu mały dostaje sprawczość, konkretne narzędzia by mieć wpływ na swoją sytuację, na to by własnie nie był takim obiektem. Jest człowiekiem, chociaż małym, to rozumnym, zdolnym do rozwoju, zdobywania wiedzy, nowych kompetencji, z potrzebą sprawczości. Znacznie bliższa jest mi ta podmiotowa koncepcja dziecka. I patrząc na to, jak mały sobie radzi - ona jest po prostu prawdziwa.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 16 kwie 2021, 10:42

Caliope pisze:
15 kwie 2021, 23:47
Ja tylko dopisze parę słów, bo sajmon już napisał sporo. Ruto nie ma co płakać, dobrze wiesz, że abstynencja była chwilowa i mąż był cały czas na ścisku co sobie teraz wynagradza. Manipuluje by mieć komfort picia, rani słowami, bo tak na niego działają jego nałogi. Może właśnie podanie do prokuratury by coś dało, może częściowe dno.
Wiem Caliope, wiem. Wiedziałam. Już dawno przestałam oszukiwać się w trzeźwych okresach, że problem zniknął.
Dziękuję, za to co napisałaś o manipulacji - ja niby to wiem, ale jak widzę napisane - to bardziej dociera. I w sumie nie ma tu znaczenia wewnętrzne postrzeganie sytuacji przez mąże - poziom świadomości - z mojej perspektywy liczy się, że to manipulacja.

Na mojej terapii prowadzący powiedział nam, że owszem, czas trzeźwości jest szansą, i my bliscy osób uzależnionych słusznie nim się zawsze cieszymy. Ale też nietrzeźwość też jest szansą. Teraz, gdy jest trudno, to zdanie jest taką moją latarnią morską. Pomaga mi nie rozbić się o brzeg. I poradzić sobie z tym, co czuję w związku z zakończeniem okresu trzeźwości przez męża.

Jakoś tak się złożyło, że nasza grupa składa się w dużej mierze z osób, które nie chcą zrywać więzi z osobami uzależnionymi i dla których z różnych przyczyn nie wchodzi w grę całkowita izolacja od osoby uzależnionej, i rozpoczęcie własnego całkiem odrębnego życia: mamy więc wierzących małżonków, rodziców uzależnionych dzieci lub bliskich innych osób z bliskim pokrewieństwem. Więc tak naturalnie idziemy w kierunku nauki zdrowego funkcjonowania w sytuacji, gdy w naszym życiu są uzależnione osoby. Są i będą. I robimy postępy.

Zastanawialiśmy, się co ta szansa dla nas oznacza. W czasie trzeźwości jest to szansa na to, by w naszej relacji zadziały się dobre lub chociaż lepsze rzeczy, jest szansą spotkania, rozmowy. Także szansą na to, by uzależniony dostrzegł w trzeźwości wartość, zobaczył, że może być przyjemna, dobra. Żeby mógł też poczuć się ze sobą lepiej. To szansa na wszystko to, co nie może się zadziać w czasie, gdy uzależniony nie jest trzeźwy. To szansa także dla nas - współuzależnionych, byśmy otrzymali od uzależnionego choć niewielką część tego, czego od niego potrzebujemy. I że to też ma swoją wartość.
I dokąd oceniamy to realnie - wiedząc stale, że wszystko co się dzieje nie jest docelowe, że to namiastki, że nie mylimy tego ze zdrowym funkcjonowaniem, że jesteśmy w stałym kontakcie ze sobą i swoimi potrzebami, że uwzględniamy swoją wrażliwość, przejściowośc tej sytuacji, to jest dobrze. I dokąd nie łudzimy się, że to szansa na podjęcie terapii - bo do tej decyzji wiedzie długa droga. I dokąd nie wchodzimy w manipulacje, by ilość szans zwiększać, tworzyć czy też wręcz próbujemy je jakoś wytwarzać. Oraz dokąd skorzystanie z szansy nie jest obsesją, nie jest czymś na czym się koncentrujemy. To już nadkontrola. Z której łatwo przejść do skupienia nad uzależnionym, zaniedbania własnych potrzeb i wszystkiego innego w czym się specjalizujemy. Ale korzystanie z szans, które same naturalnie przychodzą jest dobre, jest zdrowe i jest konstruktywne.

Myślę, że po raz pierwszy w okresie trzeźwości męża tak dobrze sobie w tym czasie radziłam i tak świadomie nie wchodziłam w myślenie odrealnione. Myślę też, że także nasz synek mając wsparcie i dobry - albo może skromniej: zdrowszy niż dotąd - wzorzec dobrze sobie radził. I mój mąż także coraz lepiej.

Dla mnie budujące jest, że czas nietrzeźwości także jest szansą. Oczywiście jest zagrożeniem - fizycznego bezpieczeństwa uzależnionego, jego życia, stabilności psychicznej. Ale, realnie każdy z nas w życiu jest zagrożony, wypadek można mieć także na trzeźwo, i wiele trudnych rzeczy przytrafia się ludziom trzeźwym. Więc nie ma sensu byśmy się skupiali na tego rodzaju zagrożeniach, szczególnie, że nie mamy na nie wpływu. Ale jest to szansa, na to by uzależniony doznał tego, że nietrzeźwość nie jest miłym stanem, żeby zmierzył się z konsekwencjami. I tu dla nas współuzależnionych jest łatwo - bo wystarczy, że nie będziemy temu naturalnemu procesowi przeszkadzać. Możemy spokojnie położyć się na kanapę i wszystko zadzieje się samo. Jak ktoś pije, ćpa i tak dalej, to konsekwencje, trudne i bolesne przychodzą same i szybko. I też nie ma potrzeby, byśmy ich na siłę szukali i je wytwarzali. To już koncentracja na uzależnionym.
A dla nas jest to szansa, by trenować to, z czym mamy problem - by mierzyć się z nadmiernymi lękami, ze skłonnością do paniki, by uczyć się samoobrony, radzenia sobie ze stresem, nie zaniedbywania siebie i swoich potrzeb, bycia w kontakcie ze sobą i emocjami także w czasie, gdy dominują te przykre i trudne.

No i jest to czas w którym możemy się izolować, by chronić siebie. Nie musimy - możemy. To też super - że ja nad tym panuję, wybieram to świadomie. Ten wybór ma oczywiście sens, bo zwykle nikt ze współuzaleznionych nie ma siły wewnętrznej, by udźwignąć kontakt z bliską osobą nietrzeźwą. Mi wystarczyła chwila rozmowy z nietrzeźwym mężem, by bardzo dotkliwie mnie zranił. Trafiając od razu w bardzo wrażliwe miejsce.

Nawet i to zdarzenie jednak, to szansa dla mnie - bo mam okazję zastanowić się, czemu te słowa mnie aż tak dotknęły, co tam we mnie jest, co tak mocno reaguje. Ale dokąd takich miejsc jest we mnie mnóstwo - to ja z uzależnionym mężem nie mam szans. No ale dzięki niemu łatwiej wychwytuję te dziury. Uzależnieni są w tym sprawniejsi niż nawet najbardziej doświadczeni terapeuci. Staję z odurzonym mężem i mam lustro - takie specyficzne, w którym widać tylko moje zranienia, wszystko czym można mnie zaatakować, uderzyć. Ale też mogę spojrzeć inaczej - wszystko co wymaga we mnie uzdrowienia i troski.

Ja sobie swoje zadanie robocze na najbliższy czas nietrzeźwości mojego męża nazwałam "urealnieniem lęku". W moim wewnętrznym świecie, gdy mój mąż wpada w ciąg jest cały czas na granicy zagrożenia życia. Stąd tak silna wewnętrzna presja, by jakoś na to zareagować, by ratować. Z jednej strony działają we mnie utrwalone przeszłe uczucia - gdy mąż po prostu szantażował mnie samobójstwem. bardzo za każdeym razem cierpiałam, bo nie wiedziałam nigdy czy to szntaż, czy też mówi powaznie. To było dl amnie bardzo niszczące. I to mi się włącza. Ale tak naprawdę to w moim myśleniu jest ten mechanizm, który to włącza - i nie jest przypadkiem, że włączam akurat to, a nie na przykład wszystkie szczęśliwe powroty mojego męża, może nietrzeźwe ale w jednym kwałku. Jak dotąd mąż żyje i ma się dobrze przecież. Czyli jest we mnie coś, co ma interes w tym, bym przeżywała akurat silny lęk, a nie ulgę. Możliwe, tak zaczynam myśleć, że obraz zagrożonego męża i całe napięcie, które włączam w takich sytuacjach jest przykrywką, oszustwem jakie sobie serwuję, by skryć pod tym zupełnie coś innego. Mogę w nieskończoność "radzić sobie z tym", albo w to wejść i rozbroić cokolwiek tam tyka. Coraz mniej się boję tej saperskiej roboty.

To bardzo radykalny jak dla mnie pomysł, że mogę czuć absolutny spokój i nawet doświadczać miłych stanów, nawet radości, w czasie, gdy mój mąż jest w czynnym ciągu. Byłam pewna, że jedynym uprawnionym uczuciem jest wtedy lęk, troska i zamartwianie się. Darcie szat i sypanie głowy popiołem. Nie wiem dlaczego, ale mam też przekonanie, że nie należy wtedy spać. Więc gdy mąż jest w ciągu mój sen jest od razu zaburzony. Takie przekonania także mocno przywiązują nas do naszych lęków i trudnych stanów emocjonalnych.

Co do zgłaszania do prokuratury - myślę, że mężowi bardziej podbije dno sytuacja, w której to on odpowiada za to, co zrobi i decyzja jest po jego stronie. To nie pozwala na myślenie: "Muszę uważać, bo ta ... coś tam coś tam... zgłosi to do prokuratury i będą kłopoty." Wtedy cały ciężar w myśleniu męża jest skupiony na mnie i na tym co ja robię. Ewentualnie na tym, co zrobi prokurator. Można doskonale pod tym skryć prawdę, że własne postępowanie nie jest właściwe, a nawet czuć się ofiarą innych.

Gdy to mąż decyduje - ale już mając świadomość, że ja już umiem się obronić - to jest skonfrontowany z własnym zachowaniem. Dokąd nie umiałam się bronić, nie było to możliwe. Myślę, że nie działa tu tylko rachunek zysków i strat - że to mi się nie opłaca. To bardzo pesymistyczna wizja uzależnionego, a uzależnieni nadal są ludźmi. Ja sądzę że - skonfrontowani z prawdą - są w stanie podejmowac decyzje moralne. I kierować się dobrem innych. Ja w moim mężu tą zdolność nadal widzę - problemem nie jest jej brak, tylko zakłamanie. Ja niemal czuję tak fizycznie, jakbym mogła tego dotknąć, że mój mąż za każdym razem gdy ucieka się do agresji, gdy atakuje, gdy rani, okłamuje się, że nie miał wyboru. Że sytuacja go zmusiła. Że musiał tak zdecydować, by siebie bronić. Że on tylko odpowiadał na to co jemu się dzieje.
Osobną kwestią jest oczywiście, że mój mąż może wybrać wcale nie to co dobre i moralne - ale szansą jest to, że może tak wybrać. W jakimś sensie oddaję mu w ten sposób jego własne człowieczeństwo. I nie boję się już, że dotkną mnie konsekwencje jego niewłaściwywch wyborów. Umiem się obronić przed tymi, przed którymi da się i przyjąc te, których uniknąć się nie da.

Nie wiem, czy mój mąż zdecydował mądrze - izolować się od nas, do czasu aż będzie trzeźwy. Równie prawdopodobne jest, że zepsuł mu się samochód i w następnym terminie przyjedzie. Albo, że bardzo źle się poczuł. Gdyby nie żył, to pewnie już bym sie dowiedziała, więc to mniej prawdopodobny scenariusz. Ale też jest realny aż do odwołania - czyli do potwierdzenia, że żyje. Mój mąż, gdy jest w ciągu, jest w moim wewnętrznym świecie moim osobistym kotem schrodingera :)
Albo, może motywuje się tym - no to teraz zobaczycie - ja się nie pokażę, a wy się martwcie, dobrze wam tak. Albo szuka właśnie prawnika, by napisać do sądu, że ja odwołuję bez powodu kontakty i trzeba mnie ukarać za nierealizowanie postanowienia.

Uczę się na razie właśnie takiej pojemności na różne scenariusze i możliwości - i na to, że wcale nie muszę wszystkiego wiedzieć. Dotąd trzymałam się uparcie jednego scenariusza - mojemu męzowi na pewno cos się stało. W moim pudełku kot zawsze był martwy. I reagowałam cały czas w sobie tylko na ten scenariusz. Dla odmiany staram się dać mu jednak trochę pożyć :)
Moim celem jest to, żebym z czasem porzuciła wszystkie te scenariusze - bo one wszystkie są moimi fantazjami, na które ja reaguję emocjonalnie. A mogę sobie tego oszczędzić i reagować tylko na rzeczywistość. Mnóstwo energii i czasu zaoczczędzę.

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope » 16 kwie 2021, 20:59

Tak ogólnie to twój mąż nie ma okresów trzeźwości, a ciągi i życie na ścisku. Trzeźwienie to okres po zaprzestaniu picia i nie wracanie do czynnego nałogu.
Wiem po sobie, że nie miałam ochoty na żadne rozmowy z kimkolwiek będąc w czynnym nałogu. Unikałam ludzi dopóki nie wypiłam znów i tak mają uzależnieni. Nie ma tak, że oni miewają przebłyski ,to jest właśnie manipulowanie innymi ludźmi co najbardziej boli, bo potem jest zmiana o 180 stopni. Przykład taki z mojego dzieciństwa, mąż niesakramentalny mojej matki potrafił przynieść do domu jakieś zwierzę, ono było z nami jakieś dwa tygodnie dopóki on nie wrócił do picia, od razu zabierał to co pokochaliśmy, tak manipulował.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 16 kwie 2021, 23:02

Mój mąż napisał do syna. Miło, krótko, ciepło. To dobrze, zwykle tak nie robił, tylko znikał i się nie kontaktował - dla małego taka cisza była zawsze trudna. Dla mnie z uwagi na moje współuzależnione katastroficzne myślenie także. Tak więc odcinek pierwszy reakcji na ciąg męża i jego nagłe przepadnięcie bez wieści mam za sobą. Reakcja oczywiście brzmi: na pewno nie żyje, albo coś mu się stało.

Trochę szkoda, że tak szybko mam za sobą pierwszą fazę - co prawda to bardzo męczące borykać się z irracjonalnym niepokojem, ale tym razem miałam to obserwować w sobie. I trochę mało czasu nałam na tą obserwację lęków.

Teraz czas odcinek dwa. Motyw przewodni: a może się pomyliłam w ocenie i mąż był trzeźwy i ja go niesamowicie krzywdzę izolując. Wiem co zgłosił mi syn, wiem co sama widziałam, wiem że usprawiedliwienia męża mające uzasadnić jego stan to głupoty, widziałam jego zachowanie, gdy nietrzeźwy próbował przejąc opiekę nad małym. Nie przeszkadza mi to mieć wyrzutów sumiewia i rozważać swojego okrucieństwa wobec męża. Przerabiałam to wielokrotnie. Kończyło się tym, że pokajana udowadniałam męzowi że mu ufam. I sama szukałam potwierdzeń na to, że nie bierze.

To w sumie ciekawe - bo kiedyś te moje reakcje brały się z tego co mówił i robił mąż. Najpierw były szantaże samobójstwami, znikanie i wzbudzanie niepokoju. Potem, jeśli nie do końca zadziałało i mnie nie skruszyło - to właśnie następował dramat uciśnionej niewinności. Teraz już nawyraźniej wystarczy nastawić płytę i ona sama się odtwarza - mój mąz nie musi nawet w tym brać udziału. Na szczęście ja też nie - niech no tylko się dowiem, gdzie tu się wtyczkę z gniazdka wyciąga.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 17 kwie 2021, 11:44

Bardzo zabawne postawić się w roli obserwatora swoich współuzależnionych reakcji. Z jednej strony nie zmniejsza to intensywności moich przeżyć - naprawdę bardzo się męczę i jest mi trudno. Mam falę emocji za falą emocji. I większość z kategorii trudnych. Czuję się jak w Lamentacji, jęczą nawet moje kości.

Już wiem, że się nie pomyliłam w ocenie stanu męża - przejrzałam naszą korespondencję z poprzedniej takiej sytuacji. Wtedy mąż także był ewidentnie po narkotykach, i też tłumaczył się chorobą. Bańka prysła i skończyły się moje samooskarżenia w tym względzie. Wcześniej pomagały mi konsultacje z osobami, które widziały męża - poza dzieckiem. I to ich pytałam, co widziały, gdy przestawałam ufać sobie. Teraz uświadomiłam sobie, że to jeszcze jeden z mechanizmów współuzależnienia, tym razem dotyczący funkcjonowania rodziny - że zdanie dziecka w kwestii stanu taty uważałam za równie niepewne jak swoje. Teraz to się zmieniło. Widzę jasno, że mały radzi sobie z tym lepiej niż ja. I nie ma takich wątpliwości jak ja. Nie muszę więc szukać potwierdzeń z zewnątrz.

Więc przyszedł czas na odcinek trzeci: walczę z tym, by nie odezwać się do męża, w mojej głowie pojawiają się kolejne świetne pomysły co też ja powinnam właśnie teraz, najlepiej już, mu napisać. Że jeszcze mu nie powiedziałam o tym co słyszałam u Michalitów - a to ważne i może mu pomóc na przykład. Albo, żeby jeszcze raz wyjasnić, że to nie jest przeciwko niemu. Jest w tym mnóstwo kreatywności. Pomysły te byłyby genialne, gdyby nie to, że obejrzane pod lupą rozsądku okazują się absurdalne.

Wiem tez co to jest. I skąd się bierze. To mój lęk przed zerwaniem naszej więzi, przed tym, żeby mój mąż nie pomyślał, że mi już na nim nie zależy i nie poczuł się odrzucony. Bo ja się boję odrzucenia, i że wtedy mógłby mnie mąż definitywnie odrzucić w swoim zranieniu. I cokolwiek miałabym napisać - to cel jest jeden, żeby mój mąz wiedział, że go kocham i że mi na nim zależy. Moje emocje mówią mi teraz o zagrożeniu naszej więzi i że trzeba jak najszybciej szukać porozumienia i pojednania - nieważne jakie sa okoliczności.

To chyba jest najtrudniejsze w wychodzeniu ze współuzaleznienia, że czasem wydaje się, że trzeba działać wbrew sercu. Ja jednak tak naprawdę nie wiem, co mówi mi moje serce. Bo wszystko co mówią mi emocje teraz nie jest wcale z serca jest z lęku przed odrzuceniem. Którego moje serce się obawia - więc łatwo to pomylić.

Próbuję odszukać głos mojego serca. O ile się nie mylę, moje serce mówi: zaufaj. Twój mąż wie, że bardzo go kochasz. Jest mu trudno, jest wściekły na ciebie, ale jego serce też zna prawdę. W głebi serca jest ci wdzięczny za to, że chronisz synka i siebie przed nim, gdy jest w złym stanie. Bo źle się czuje z tym, gdy nie panuje nad sobą i was źle traktuje. Nie musisz mu tego wyjasniać, po co tak robisz, bo on to wie. Nie ma powodu do niepokoju. Im bardziej tego w sobie słucham, tym bardziej się mój lęk rozprasza.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 17 kwie 2021, 17:03

Wciąż mam mnóstwo nowych pomysłów dlaczego też powinnam zadzwonić do męża. Nawet nie wiedziałam, że jest takie mnóstwo rzeczy, które powinnam z nim uzgodnić. Wszystkie mają sens i wszystkie wymagają uzgodnienia.

Zaczynają mnie te moje przeżycia bawić. Trochę jakbym miała do czynienia z upartym irracjonalnym dzieckiem. Które koniecznie chce do mamy. I jak mamy nie ma to nic go nie interesuje, poza kombinowaniem, jak tu tą mamę ściągnąć, albo się do niej dostać. Bez mamy nie przeżyję. To ciekawe, bo takie reakcje i lęki nie uruchamiają mi się, gdy mąż jest trzeźwy. I czemu akurat mama - moja mama nigdy nie korzystała z żadnych używek?

Ale powoli widzę, że całość tego co się dzieje ze mną i wszystkiego tego, co przechodzi przez moją głowę i przez moje emocje jest zakotwiczona w ogromnym lęku przed utratą relacji, takiego połączenia z moim mężem. I bardzo mi przykro, bo widzę jak bardzo mój mąż tym moim lękiem manipulował, by na mnie wpływać. Choć nigdy, ale to nigdy tego połączenia nie zerwał. Dawkował bliskość, odsuwał się, ale zawsze taka nić, nawet najcieńsza, zawsze była. Nawet w najgorszym kryzysie. Ksiądz Dziewiecki mówi, że każdy uzależniony jest genialny w obszarze manipulacji. Jest czym manipulować, bo mój lęk jest ogromny. I widzę na ile ustępstw i kłamstw się zgadzałam, byle nie stracić relacji. Chodzi mi o to, że w tej grze braliśmy udział oboje - choć może nie ja rozdawałam karty.

Zastanawiam się co by się stało, gdyby z tą niteczką coś zrobić. Nie chcę jej zrywać, za bardzo się boję. Ale mogę oddać ją Bogu. Tylko czy Bóg zdecyduje za nas - przecinamy, albo robimy z niteczki porządną zdrową linę, albo coś co mi do głowy nie przychodzi. Może przynajmniej w depozyt, aż ja będę wiedzieć, albo my. Inna sprawa, że problemem może nie jest nitka, tylko moje chorobliwe do niej przywiązanie.

Swoją drogą myślałam, że oddałam Bogu już w całości mojego męża i nasze małżeństwo. Ale tą niteczkę przegapiłam. A zdaje się, że ona jest ważna nie tylko dla mnie ale i dla mojego męża.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 18 kwie 2021, 1:19

Poszłam na Mszę Świętą. Oddałam niteczkę i wszystkie inne moje połączenia z mężem, nawet te o których nie wiem. To tak na wszelki wypadek, bo sama nie wiem, co ja tam jeszcze po kątach kryję. Podczas kazania dostałam odpowiedź na swoje pytanie - czy można oddać coś Bogu, żeby to On zdecydował, co z tym zrobić. Można. Całe kazanie było dla mnie i dużo było o mamie :)

Kazanie było bardzo piękne, niosące otuchę i bardzo przemówiło do mojego serca. Najważniejsze dla mnie myśli:

Gdy małe dziecko płacze, to po prostu płacze, żeby mama przyszła i się zajęła jego potrzebami. Dziecko nie mówi mamie, co mama ma zrobić, czasem nawet tego nie wie, i tylko czuje, że mu źle. Wtedy przychodzi mama, patrzy na dziecko i sama wie, czy dać zjeść, zmienić pieluszkę, czy nosek wydmuchać. I my także możemy Boga w ten sposób wzywać, gdy nam źle i prosić, by się nami zajął - i Bóg jak najczulsza mama obejrzy nas i zdecyduje, co jest nam potrzebne i się nami czule zaopiekuje :)

Nie musimy się też martwić, gdy w nas robi się bałagan, wpadamy w jakieś odmęty. Bóg wcale nie chce od nas, byśmy się tym sami zajmowali, chce byśmy to oddali Jemu i Jemu zaufali. On potrafi ogarnąć w nas takie głębie i tak uzdrowić, że sami nigdy byśmy takich głębi nie ogarnęli. Bóg chce być dla nas mamą, bo nas bardzo kocha. Gdy trzeba, potrafi być także tatą, bo nas kocha. Ale gdy jest nam źle, gdy potrzebujemy opieki - jest mamą.

I nie musimy, ani nawet nie powinniścmy pisac Bogu scenariuszy. Choć jeśli czegoś chcemy to możemy o tym opowiedzieć. Ale najlepiej zrobimy zdając się na wolę Boga. Tak jak małe dziecko jest zdane na mamę. I żebyśmy też pamiętali, że Bóg nam dał mamę, która zawsze nas do Boga przyprowadzi, gdybyśmy się kiedyś pogubli i zaczęli gubić Boga. Wtedy krzyczymy do Mamy - Maryi i Ona nas zawsze znajdzie i nas do Boga przyprowadzi. I że jak opadamy z sił, to też nie jest żaden problem. Bo Bóg pragnie napełnić nas swoją mocą. I to mu sprawia radość. Nie musimy działać sami, męczyć się - bo Bóg chce działać w nas. Wystarczy, że go przyjmiemy.

Jedno z tych kazań, które było dla mnie, dla mnie, dla mnie. Poczułam się bardzo kochana :) Podczas kazania zorientowałam się też w końcu czemu ja tak panikuję na samą myśl o zerwaniu mojej więzi z mężem, tak jak dziecko panikuje, gdy traci z oczu mamę. Bo ja się przy mężu czułam bezpiecznie, mimo, że mąż często wcale nie zapewniał mi poczucia bezpieczeństwa. Wręcz czasem rozczarowywał. Jak dziecko przywiązane do zaniedbującego go rodzica, ciągle żyjące nadzieją, że rodzic już następnym razem zachowa się jak rodzic. W relacji z mężem łatałam sobie deficyt mojej relacji z mamą. Nie znaczy to, że myliłam męża z mamą - ale uzupełniałam sobie deficyt poczucia bezpieczeńtwa samą obecnością męża. Czyli kogoś, kto mnie kocha i przynajmniej jest obecny i czasem zwraca na mnie uwagę. Albo docenia. Zauważa. Przytula.

Gdy to sobie uświadomiłam, od razu sobie wybrałam nową mamę - Boga. I cała panika znikła. Oddałam też Bogu tą niteczkę łączącą mnie tak rozpaczliwie z mężem, już się nie martwiąc o nią. I także to, że mi tak źle i trudno, i że wszystkie te mechanizmy we mnie, które tak latami się składały we mnie, chodzą teraz we mnie jak cała fabryka. Hałasują, nie dają spać i męczą.

Wyszłam bardzo radosna z Kościoła. Przez całą Mszę szalała burza, słychać było pioruny. A jak wyszłam, właśnie się pięknie przepogadzało. I tak już mi radośnie zostało, jakby we mnie też przeszła burza, a teraz już słońce. Nic we mnie nie buczy, nie trzeszczy, żadne mechanizmy mi nie chodzą. Nie ma żadnej fabryki.
Nie wiem co Bóg zrobił z tą moją niteczką. Chyba została przecięta. Nie myślę o mężu. Czuję się trochę tak, jakby go nie było wcale. Bardzo dziwne uczucie po tylu latach życia w takiej stałej świadomości, nie wiem jak to opisać, ale takiego odczuwania męża przy sobie w każdej chwili. Nagle jestem ja. Tylko ja. Zapomniałam już jakie to uczucie. Czuję się... sobą?

Dostałam też równocześnie tyle siły i radości, że zrobiłam szybko to, co mi cały dzień zalegało i poszłam na spacer, z którego wróciłam dopiero o północy. I zaraz zasnę. Czuję, że w końcu spokojnie.

Dobrej, radosnej Bożej niedzieli :)

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 18 kwie 2021, 10:19

Kochani,
Przespałam spokojnie całą noc. Obudziłam się radosna. Dopiero przed chwilą :oops: Jest mi lekko. Żadnych myśli o mężu. Ani panicznych, ani żadnych innych. Żadnych emocji przetaczających się przeze mnie jak walec. Muszę sobie rozumowo przypominać, że mam męża. Gdyby nie obrączka, mogłabym zapomnieć. Nie myślę też o tym, co czuje mój mąż, jak się czuje, co myśli. Ale super :)

Bardzo, ale to bardzo chcę, by taki mój stan już się utrzymał. Czuję się kochana. Zaopiekowana. Tak macierzyńsko.
Czuję jakby jeszcze inne rzeczy w sobie, które mi nie dają mieć takiej pełnej radości w sobie, które mnie przytłaczają - jako taki ciężar, cień na dnie mnie samej. To mi przypomina, że nadal mnóstwo pracy przede mną, ale cieszę się już teraz tym, że będę mogła ją wykonać.

Uczucie nie posiadania męża przy sobie jest dziwne, ale tylko w takim sensie, że nie jestem do niego przyzwyczajona. Nie tylko jakbym nagle dorosła i nie potrzebowała już stałej obecności mamy. Ale także jakby mój mąż przestał być dzieckiem, którego mamą jestem ja i która musi stale czuwać, być na wszelki wypadek obecna, żeby dziecko było bezpieczne. To jakby podwójne nieposiadanie.

O męża czuję się spokojna, bo wiem, że on też ma najlepszą mamę. Że Bóg go kocha tak mocno jak mnie i też chce się nim zaopiekować. Czułam to dokładnie, że Bóg mojego męża przyjmuje tak samo jak mnie i ma dla niego mnóstwo troski i uwagi. Ale od tej chwili mąż jest teraz dla mnie takim bardzo abstrakcyjnym bytem. Jakbyśmy byli wcześniej parą splątanych elektronów. Zjawisko splątania kwantowego jest bardzo dziwne. W uproszczeniu: gdy dwa elektrony się splątają, zachowują się jak jeden obiekt i stan ten się utrzymuje nawet po ich rozdzieleniu. Gdy działamy na jeden ze splątanych elektronów, to działamy także na ten drugi, który jest daleko. Nie wiemy jeszcze dokładnie, czy jest taka odległość, która powoduje ustanie splątania, ani czy jest jakaś jednostka czasu, której upływ powoduje ustanie splątania. Jest to jedno z najdziwniejszych zjawisk kwantowych. Na tyle dziwnych, że Einstein nazywał je upiornym i stanowczo i bardzo emocjonalnie przeciwko niemu protestował.

Gdyby elektron miał uczucia, to pewnie po ustaniu splątania czułby się tak jak ja - trochę oszołomiony. Odpada w jednej równo połowa doświadczanych oddziaływań. I nagle rzeczywistość jest zupełnie inna. Jakiś czas temu Avys napisała mi, że mój mąż, choć jest, żyje, to jest teraz jakby dla mnie martwy. Nie czułam tego w ten sposób. Ale teraz tak właśnie jest - mój mąż jest dla mnie nieodczuwalny, nieobecność jest nieobecnością. Ufam Bogu. Choć miałam taki niepokój przez chwilę - "ale to co teraz będzie", i "ale ja chyba nie chcę być tak od męża oddzielona". Ale ufam. I ponieważ mój nowy stan jest miły, to będe się nim cieszyć.

Dobrej niedzieli dla wszystkich :)

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 18 kwie 2021, 15:34

Caliope pisze:
16 kwie 2021, 20:59
Tak ogólnie to twój mąż nie ma okresów trzeźwości, a ciągi i życie na ścisku. Trzeźwienie to okres po zaprzestaniu picia i nie wracanie do czynnego nałogu.
Wiem po sobie, że nie miałam ochoty na żadne rozmowy z kimkolwiek będąc w czynnym nałogu. Unikałam ludzi dopóki nie wypiłam znów i tak mają uzależnieni. Nie ma tak, że oni miewają przebłyski ,to jest właśnie manipulowanie innymi ludźmi co najbardziej boli, bo potem jest zmiana o 180 stopni. Przykład taki z mojego dzieciństwa, mąż niesakramentalny mojej matki potrafił przynieść do domu jakieś zwierzę, ono było z nami jakieś dwa tygodnie dopóki on nie wrócił do picia, od razu zabierał to co pokochaliśmy, tak manipulował.
Zgadzam się z tobą, że abstynencja to jeszcze nie trzeźwość. I lepsze funkcjonowanie w abstynencji to nie to samo co zdrowe funkcjonowanie, ani nawet trzeźwe funkcjonowanie.

Mój mąż nie pije w ciągach. W ciągach bierze twarde narkotyki. Przerywa ciąg, bo po prostu fizycznie nie da się tego wytrzymać. A może po prostu kończą się mu pieniądze. W sumie nie wiem. Te substancje powodują, że dopóki działają nie śpi się i nie je. I jest takie sztuczne pobudzenie. Czasem nawet poczucie wszechmocy, siły. Powodują też pobudzenie seksualne i jednocześnie silny spadek hamulców moralnych. Wielu mężczyzn korzystających z tych narkotyków wykorzystuje wtedy prostytuowane kobiety. Nie wiem, czy obecnie mój mąż tak robi, ale był czas, gdy jestem niemal pewna, że tak robił.

Z początku bierze się trochę i działanie jest bardzo miłe. Mąż w początku ciągu jest przyjazny, gadatliwy, chętny do różnych rzeczy. Roznosi go energia. Gdy ciąg trwa dłużej staje się nerwowy i chaotyczny. Jego zachowanie staje się zdezorganizowane. Jedna prosta czynność może zająć mu bardzo dużo czasu, jakby się na niej tylko koncentrował. I próba przerwania mu lub powiedzenie, że to co robi jest absuradalne kończy się agresją. Używający mówią na to "łapać wkręty".
A jak narkotyki przestają działać jest się wyczerpanym. Mąż nie jest w stanie wtedy opanować snu. Musi zasnąć. Wyczerpanie organizmu bierze górę. A jak się budzi - jest nerwowy i agresywny. Do czasu aż weźmie. Ale gdy weźmie, chwilę potem na powrót jest nerwowy i agresywny.

W ciągu mąż absolutnie nie widzi jak zdezorganizowane jest jego zachowanie. A całość jego aktywności jest skoncentrowana na tym, by mieć zapewniony dopływ kolejnych procji z których z czasem musi brać więcej. Więc pracuje, by dostać pieniądze. I to w zasadzie tyle. Mąz wmawia sobie wtedy, że bierze po to, by móc pracować. Bo bez tego nie dałby rady. Jest o tym przekonany. Jest też przekonany, że nie widać, że bierze - a wszelkie uwagi, że bierze wywołują jego agresję. Mąż oczekuje zachwytu dla swojego stanu pobudzenia oraz współczucia dla stanu wyczerpania - spowodowanego w jego odczuciu ciężką pracą.

Okres abstynencji to najpierw po prostu czas regeneracji. Długi sen, którego nie jest w stanie przerwać. Potem wraca apetyt, mąz je dziwnie, chaotycznie, różne rzeczy. Jest wygłodzony. Potem zaczyna się nerwowość i trudności w funkcjonowaniu. Nagle trzeba radzić sobie z rzeczywistością, bez tej dodatkowej energii. Wszystko go drażni. Z czasem zachowanie łagodnieje i mąż wraca do siebie. Jego zachowanie staje się bardziej uporządkowane, zorganizowane. Mąż jest w stanie coraz więcej rzeczy robić normalnie i odpowiedzialnie. Pojawia się też możliwość spokojnego porozmawiania z nim. Wracają też częściowo uczucia. Niewiele, ale są. Ale gdy się pojawiają - zwykle mąż bardzo się tym irytuje. Zaczynają się za to wyrzuty sumienia. Z którymi mąż też sobie nie radzi. W końcu napór rzeczywistości jest tak duży - że mąz z powrotem wraca do używania.

Zwykle wyłapuję ciąg dopiero na etapie dezorganizacji. Dlatego jak sądzę mąż nie rozumie, czemu wcześniej "mógł" być u dziecka i jakoś nie miałam nic przeciwko, że był pod wpływem, a teraz nagle mam. I dlatego uważa, że mam inne powody. Bo raz "może" być odurzony przy dziecku, a raz nie. Czasem udaje mi się wyłapać odurzenie wcześniej, gdy mąż odmawia zjedzenia posiłku i dziwacznie się z tego tłumaczy. Każdy incydent wzięcia kończy się ciągiem. Ciągi są coraz dłuższe.

Mąż mojej znajomej zmarł - wycieńczył swój organizm, ale nie był już w stanie przerywać ciągów na taki czas, by organizm mógł się zregenerować. Nikt nie był w stanie tego zatrzymać, ciało odmówiło funkcjonowania. Część uzależnionych popełnia samobójstwa, bo nie dają rady psychicznie - te substancje nasilają lub nawet wywołują stany psychoz, obsesje, jeśli ktoś ma predyspozycje do chorób psychicznych, to one też mogą się pojawić. Śmiertelność osób w fazie ciągów jest wyższa niż w przypadku alkoholu i czas życia w ciężkiej fazie nałogu też jest krótszy. Po prostu ta substancja działa bardziej wyniszczająco i bardziej zaburza funkcjonowanie niż alkohol. Z drugiej strony wiele osób z tego nałogu wychodzi - w sensie z fazy czynnej przechodzi do fazy kontroli nałogu i trzeźwienia.
Zwykle dopiero znad skraju. Pobudzenie ośrodka przyjemności jest bardzo duże. Tak duże, że trzeba znacznie większych strat niż w przypadku alkoholu, by zdobyć się na rezygnację.

Czasem przychodzi Łaska - i takie osoby, którego tego doświadczyły znam. Które w ten sposób z tego wyszły. W jednej chwili. Im dłużej uczę się czym jest wytrzeźwienie, takie trwałe przejście do prawdziwie trzeźwego życia, tym bardziej jetem pewna, że za każdym razem jest to Łaską. Tylko czasem ona wylewa się w jednej chwili, a czasem w ramach takiego powolnego procesu. A może zawsze jest to proces, tylko my koncentrujemy się na tym jednym momencie.

sajmon123
Posty: 865
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: sajmon123 » 18 kwie 2021, 18:11

Ruto wydaje mi się, że kluczem do Twojego spokoju, mądrego zachowania, jest zrozumienie mechanizmów choroby. Fajnie się czyta jak je rozpoznajesz i zdajesz sobie sprawę do czego prowadzą. No i w końcu przestałaś obwiniać siebie za chore zachowania męża.

Dużo też w Twoich postach pojawiło się ciepła i chyba takiej szczęśliwości. Okres postu niebywale Cię zmienił. Gratuluję

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope » 18 kwie 2021, 20:53

Fajnie, że masz już trochę wiedzy na ten temat, możesz spróbować zrozumieć, że to choroby i jak sobie z nimi poradzić. Ja znam mechanizmy alkoholowe, narkotykowe i hazardowe, są podobne, ale mają też różnice. U Ciebie jest podwójnie, twój mąż musi mieć silny organizm by tak siebie niszczyć. Zawsze jest nadzieja, że wyjdzie z tego z Bożą pomocą, oddawaj go dalej Bogu w kawałkach.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości