Jest zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Na razie dziwnie. Nie mam nikogo pod stałą opieką i nie dociera to nadal do mnie. Przez całe życie mój plan dnia zależał od tego, co należało zrobić, a nie od tego, co miałam ochotę zrobić. Więc na ogół nie wiem teraz, co mam ochotę zrobić, bo dotąd nie potrzebowałam się nad tym zastanawiać.
Odkrywam to, ale bardzo powoli i odkrywam swobodę wyboru. Mogę sobie wybrać co zjem, o której będę pracować, ile czasu będę na spacerze i mnóstwo innych rzeczy. Prawdę mówiąc nie czuję się tym zachłyśnięta, nie odczuwam jakiegoś przypływu swobody. Raczej tęsknotę.
Ale widzę też, że byłam przez tyle lat mojego życia zafiksowana na tym co trzeba, na tym by robić inaczej niż moja mama i podobnych sprawach. I wprowadzało to we mnie, w mój plan dnia, wiele napięcia. Teraz dopiero odkrywam ile.
I odkrywam też, że wcale nie było to konieczne. Mogłam mieć więcej luzu, nawet mając pod opieką cału tabun dzieci. I wcale nie musiałam rezygnować ze swoich potrzeb aż w takim stopniu.
Kupiłam sobie dwa nowe sweterki i jedną używaną sukienkę jesienną, ale za to taką w której ładnie wyglądam. Jak na taki staż w Sycharze, nieco późno na to wpadłam, że świat się nie zawala jak się kupi coś sobie i żaden piorun wtedy za karę nie razi. No ale lepiej późno niż wcale
jak tak dalej pójdzie zacznę chodzic do fryzjera i robić sobie paznokcie, oooo
Młodszy syn jest zadowolony z nowej szkoly i klasy. Ogólnie jest zadowolony. Tęsknię za nim, ale też jestem spokojna słysząc, że on jest spokojny i zadowolony. Gdybym jednak mogła zamienic to co mam i całą swobodę, na obowiązki i życie z synem, to wybieram życie z synem. Ale już w głowie mam przestawione i chyba nawet tak krótki czas pokazał mi, że można do wielu spraw podchodzić swobodniej, spokojniej, bez takiego napięcia. Tym bardziej wolałabym życie z synem.
Jeszcze nie wiem kim będę w tym moim nowym etapie życia, jaką pracę będę wykonywać, ani nic. Jestem w czasie przejsciowym. Doświadczam Bożej opieki, dobrych relacji, i takich ładnych łask. Ale też dostaję osoby, którym ja mogę pomóc, czymś się podzielić, coś dla nich zrobić, i to mnie cieszy. Gdzieś tam z tyłu mam w głowie, że chciałabym, by Bóg objawił mi swój plan dla mnie i ja bym wtedy go posłusznie wykonała. I to mi dawało opiekowanie się kimś - miałam plan narzucony z góry, ramy. Niby to zniewala, ale daje poczucie bezpieczeństwa, no i można uniknąć zaglądania w siebie. To trochę męczące mieć stały wgląd w siebie, czy potrzebuję zjeść, zasnąć, poćwiczyć, odprężyc się, zmobilizować. A ja myślałam, że opieka prowadzi do dojrzałości. Nie zawsze, nie każdego i nie wszędzie.