Doskonale rozumiem to o czym piszesz, też próbowałam jakoś się w tej sytaucji postawić, nie wiedziałam jak chronić siebie, jak reagowac na męża. I też miałam poczucie, że nie chcę, by z tego powstał jakiś trójkąt. Początkowo zupełnie się wycofywałam i zajmowałam sobą, by było to najbezpieczniejsze, co mogłam wymyślić. I myślę, że w naszym przypadku ta pauza wcale nie była zła. Po jakimś czasie to mąż zaczął szukać kontaktu ze mną, zagadywać, co było miłą odmianą - ja przestałam czuć się wobec niego jak natręt. W tym wszystkim po obu stronach było - i nadal jest - mnóstwo nieufności.Nowiutka pisze: ↑12 kwie 2021, 7:10 Ja wcześniej też ucinałam domysły, kiedyś miałam już próbę przyjaźni z byłym, działało jakiś czas ale długo do tego dochodziłam bo łapałam każdy sygnał. Dlatego teraz od razu sobie tłumaczyłam, że to moje wymysły. Ale mąż czepial się że dawał mi sygnały a ja nie ratowałam (to byla gadka-szmatka nie tylko o dziecku). Potem sam nie wiedział czego chce bo po seksie i miłych słowach się wycofał. Teraz ma inną a kiedy mówił że ją ma mówił też że chce ze mną dobrej relacji bo jestem matką jego dziecka. Powiedziałam że nie będziemy udawać przyjaźni tam gdzie jej nie ma. A teraz znowu mamy [ jakiś obcojęzyczny typ rozmowy]. I mnie to gubi. Czy znów daje znaki czy to brak moich granic i pozwalam mu się karmić dwoma relacjami ze mną i z nią? Muszę przestać być obok gdy do dziecka przyjeżdża on dostaje rozgrzeszenie a mnie tylko to rani.
Jest mi lepiej odkąd sobie wewnętrznie wszystko poukładałam. Jestem żoną mojego męża, a mój mąż jest moim mężem. Przepracowałam wszystkie wątpliwości dotyczące ważności, wierności, tego jak ja sobie poradzę, żyjąc w wierności jełśi mąż nie zdecyduje się już nigdy na wspólne życie. Natomiast cały czas wiem, że nasze małżeństwo, nawet gdy żyjemy osobno, nawet gdy nasze relacje są najtrudniejsze, i wtedy gdy się ocieplają - że ono jest obiektywną prawdą. Jesteśmy i będziemy małżeństwem. I wobec tego traktuję mojego męża jak męża, a siebie jak żonę. Z uwzględnieniem tego, że mamy kryzys. I z szanowaniem swoich granic - do czasu aż mąż nie jest gotowy do powrotu do wypełniania przysięgi małżeńskiej ja męża sznuję, nie szkodzę mu, jestem wobec niego uprzejma, a nawet serdeczna, ale nie wchodzę w nim bliską intymną relację, uważam, by moje granice nie były przekraczane. Jestem ostrożna i delikatna wobec swoich emocji, na razie radzę sobie z nimi głównie wycofując się, gdy to, że jest miło powoduje że mam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę z żalu. Natomiast nie pozwalam traktować siebie jako miłej koleżanki - bo jestem żoną.
To był bardzo długi proces, zanim doszłam do tego punktu. Wiem, że to dobra droga, bo widzę jej dobre owoce, bo nasze relacje w małżeństwie się poprawiły. Nie jestem już dłużej traktowana ani źle, ani też w duchu nowoczesnego koleżeństwa. Najbardziej pomocne w tym było odkrywanie prawdy o istocie sakramentu małżeństwa. Kamieniem milowym był moment, gdy zdecydowałam się założyć na powrót obrączkę. Nie zdjęłam już jej od tego czasu ani razu. Największym wsparciem w tym procesie było rozwijanie relacji z Bogiem.
Ja oddałam się cała Matce Bożej i Jej prowadzeniu. Sama nigdy nie dałabym rady dojść nawet do połowy tej drogi, którą przeszłam. W relacji z Nią, poznając Ją, i kochając Ją coraz mocniej rozwijam się też w innych relacjach i staję się zdolna do kochania innych, Boga, siebie, bliskich, dobrą zdrowiejącą z dnia na dzień miłością. Cały czas wiem, że przed sobą mam znacznie więcej pracy niż za sobą, ale wiem że przy Niej dam sobie z tym radę, a jeśli upadnę, to Moja Mama pomoże mi się podnieść, będzie przy mnie. Jeśli będę płakać, to Ona mnie zawsze przutuli, pocieszy i pozbiera, napełni Miłością.