Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 03 gru 2020, 6:31 Ruto, sądzę że czasem jest tak, że Bóg celowo i świadomie ogranicza nasze potrzeby, aby dać możliwość pogłębienia i utrwalenia naszej postawy wolności względem dawnego bożka. Warto ten nowo odzyskany teren zagospodarować "po Bożemu", być może dla każdego z nas On przygotował tu inny plan zagospodarowania przestrzennego, ale celem jest głęboko i świadomie przeżywana czystość. Mam tu na myśli nie tylko fizyczność, ale też wszystko to co w związku z fizycznością, z ciałem się dzieje w myślach i psychice.
Dziękuję Nirwanno. Myślę, że to może być to, o czym piszesz. Jeszcze całkiem niedawno miałam takie poczucie, że za takie jedno szczere przytulenie przez męża dałabym się pokroić. I było to dla mnie ważne, było czymś czego pragnęłam. Niewątpliwie jest to przejawem ubożkowienia, nie miłości. W wielu aspektach nadal jak widzę miesza mi się miłość z ubóstwieniem kogoś. A z drugiej strony jakoś naturalnie jednak zachodzi we mnie proces zdrowienia. Nie zależę już tak mocno jak kiedyś od aprobaty męża, od tego by mnie dostrzegł, docenił, by był obecny. Wszystko to jest we mnie słabsze, choć gdy patrzę w siebie szczerze, nadal takie pragnienia w sobie widzę - nie ma już we mnie jednak takiego poczucia klęski, pustki, bólu, gdy mąż z aprobaty dla mnie się wycofuje. Nadal jednak nie potrafię powiedzieć, że już potrafię żyć bez męża, nie odczuwając pustki, tam, gdzie go nie ma. Choć nie oznacza to, że nie mogę się tym życiem mimo tej pustki cieszyć i że nie czuję potrzeby by tą dziurę po mężu zapychać, lub za wszelką cenę sprawdzać męża, aby takiej pustki nie było.

I jak się temu przyglądam, to jest to także proces uwalniania. Bo gdy tak mocno pragnęłam przytulenia, czułości męża, to równocześnie dla tych pragnień byłam w stanie bardzo dużo zrobić, dużo znieść. Gdy pojawia się we mnie taka przestrzeń wolności - w której mogę różne gesty męża przyjąć, ale też mogę ich nie przyjąć i w której nie jestem skoncentrowana ani w swoich myślach, ani pragnieniach na tym, co od męża otrzymam, lub czego nie otrzymam - to odzyskuję samą siebie i mogę przyjmować i dawać wszystko, ale w wolności, nie z przymusu, nawet tego wewnętrznego.

Jak widzę teraz, taki wewnętrzny przymus może zniewalać wcale nie gorzej niż jakieś kajdany, kraty, dyby. Chyba będę się musiała tym moim wewnętrznym przymusom poprzyglądać, bo zapewne jak zauważyłam jeden, to jak poświecę jakimś porządnym światłem w te moje mroczne zakamarki, znajdę ich tam więcej...
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka »

Ruto - jak czytam o twoim synku to trudno mi wierzyć jaki on dojrzały. Niejeden dorosły i to po terapii nie ma tak mądrych trafnych i przemyślnych spostrzeżeń. Pamiętam jak był świadomy zagrożeń bycia z nietrzeźwym ojcem a teraz takie komentarze na temat ojca.
Aż szukałam w pierwszych postach ile syn ma lat bo niejeden dorosły mężczyzna nie ma takich spostrzeżeń jak twój ok 8-letni syn.
Żadnych problrmów emocjonalnych płaczu krzyku buntu

Jak to zrobiłaś?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

W noc z piątku na sobotę odbędzie się kolejna wspólnotowa modlitwa w ramach Nocy Miłosierdzia. Oto apel organizatorów modlitwy:

"Do tych wszystkich, którzy są gotowi kontynuować (lub rozpocząć) NOCNE WOŁANIE o Boże Miłosierdzie dla ofiar handlu ludźmi i sprawców ich cierpienia: zachęcamy, aby w pierwsze soboty miesiąca (dokładniej z piątku na sobotę) o godz. 3:00 w nocy modlić się Koronką do Bożego Miłosierdzia za wszystkich udręczonych, poniżanych, okradanych z wolności, których życie zostało podeptane i zmiażdżone… za pogrążonych w mrokach…"

http://www.siecbakhita.com/index.php/noce-milosierdzia

Moje włączenie się do tej modlitwy jest związane z moją wewnętrzną potrzebą zadośćuczynienia. W szczególności bardzo mocno chcę zadośćuczynić za te moje zachowania z przeszłości, w których w jakikolwiek sposób bagatelizowałam cierpienie ofiar, dyskredytowałam je, gdy lub nie dostrzegałam ich cierpienia, postrzegając i omawiając z innymi pornografię i zjawisko prostytuowania osób jako formę rozrywki, pracy lub biznesu, nie dostrzegając, że przyczyniają się one każdego dnia do okrutnego i nieludzkiego niewolenia i cierpienia niewyobrażalnej liczby kobiet, dzieci i mężczyzn.

Noc miłosierdzia i modlitwa wspólnotowa dotyczą nie tylko kobiet, dzieci i mężczyzn prostytuowanych oraz wciągniętych i niszczonych przez przemysł pornograficzny, ale takie osoby obejmuje. Obejmuje także sprawców ich cierpień, nie tylko producentów i osoby czerpiące niegodziwe zyski, ale także konsumentów pornografii, tworzących popyt na to, by niszczone były kolejne osoby.

Zachęcam gorąco do udziału w modlitwie wszystkich, gdyż problem handlu ludźmi jest w naszym świecie stale obecny i dotyka ogromnych rzesz ludzi. Jednak szczególnie zachęcam te osoby, które w jakiś sposób w życiu zostały zranione pornografią, czy to przez własne doświadczenia i uwikłania, czy też przez uwikłania współmałżonka lub innej bliskiej osoby. Czuję, że włączenie się w tą konkretną modlitwę to dobry sposób, by zadośćuczynić za to, co kładzie się cieniem na naszych sumieniach oraz na to, by nasze zranienia połączyć ze znacznie większymi zranieniami tych, którzy i które są w centrum tego zła, potrzebujących każdego dnia wsparcia, pomocy i ochrony. By nasze rany, rany ofiar i rany sprawców mogły zostać uleczone w Bożym Miłosierdziu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

marylka pisze: 03 gru 2020, 10:36 Ruto - jak czytam o twoim synku to trudno mi wierzyć jaki on dojrzały. Niejeden dorosły i to po terapii nie ma tak mądrych trafnych i przemyślnych spostrzeżeń. Pamiętam jak był świadomy zagrożeń bycia z nietrzeźwym ojcem a teraz takie komentarze na temat ojca.
Aż szukałam w pierwszych postach ile syn ma lat bo niejeden dorosły mężczyzna nie ma takich spostrzeżeń jak twój ok 8-letni syn.
Żadnych problrmów emocjonalnych płaczu krzyku buntu

Jak to zrobiłaś?
Marylko, to nie jest do końca dobre dla chłopca w tym wieku, zabiera mu to dzieciństwo, dodaje odpowiedzialność, że musi być ostoją dla mamy, chronić ją. Ja musiałam dorosnąć w wieku lat 14, być matką dla braci , bo mama zajmowała się piciem ojczyma nie dziećmi. Takie dzieci chronią mamę, żeby nie miała kłopotu, żeby nie musiała kupić zeszytu, książki do szkoły, bo one sobie poradzą . Lepiej żeby okazywać te dziecięce emocje, nie jak dorosły.
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka »

Caliope pisze: 03 gru 2020, 13:01
Marylko, to nie jest do końca dobre dla chłopca w tym wieku, zabiera mu to dzieciństwo, dodaje odpowiedzialność, że musi być ostoją dla mamy, chronić ją. Ja musiałam dorosnąć w wieku lat 14, być matką dla braci , bo mama zajmowała się piciem ojczyma nie dziećmi. Takie dzieci chronią mamę, żeby nie miała kłopotu, żeby nie musiała kupić zeszytu, książki do szkoły, bo one sobie poradzą . Lepiej żeby okazywać te dziecięce emocje, nie jak dorosły.
Oczywiście że to nie jest dobre Caliope.
Kiedy ja miałam kryzys trójka moich dzieci - każde na swój sposób próbowało sobie poradzić z sytuacją.
Ale mimo że to nastkolatkowie byli żadne z nich nie przejawiało aż tak dojrzałego spojrzenia którego nawet Ruta nie miała kiedy trafiła tu na forum.
Dlatego zapytałam
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

marylka pisze: 03 gru 2020, 16:02
Caliope pisze: 03 gru 2020, 13:01
Marylko, to nie jest do końca dobre dla chłopca w tym wieku, zabiera mu to dzieciństwo, dodaje odpowiedzialność, że musi być ostoją dla mamy, chronić ją. Ja musiałam dorosnąć w wieku lat 14, być matką dla braci , bo mama zajmowała się piciem ojczyma nie dziećmi. Takie dzieci chronią mamę, żeby nie miała kłopotu, żeby nie musiała kupić zeszytu, książki do szkoły, bo one sobie poradzą . Lepiej żeby okazywać te dziecięce emocje, nie jak dorosły.
Oczywiście że to nie jest dobre Caliope.
Kiedy ja miałam kryzys trójka moich dzieci - każde na swój sposób próbowało sobie poradzić z sytuacją.
Ale mimo że to nastkolatkowie byli żadne z nich nie przejawiało aż tak dojrzałego spojrzenia którego nawet Ruta nie miała kiedy trafiła tu na forum.
Dlatego zapytałam
Nie jest dobre dla dziecka, aby musiało być czyjąkolwiek ostoją w rodzinie. Czas mija - mały jest teraz bardziej w okolicach 10 - i to nadal mało. Wiem jak trudna jest rola dorosłego dziecka, bo w mojej rodzinie pochodzenia w takiej roli zostałam obsadzona ja. Nie dało mi to dojrzałości, raczej taką zdolność "radzenia sobie" i mnóstwo zranień i niepewności, poczucie przytłoczenia i brak znajmości moich potrzeb siebie samej - bo ja ciagle z siebie musiałam rezygnować. Dlatego dbam bardzo o to, by syn był dzieckiem, zwłaszcza, że jego historia od początku jest bardzo trudna. Natomiast cechuje go ogromna powaga, jakaś taka stabilność wewnętrzna. Jest w tym zdecydowanie nad wiek dojrzały. Myślę, że częściowo to jego osobiste predyzpozycje, częściowo trudne okoliczności, które go kształtowały, nie tylko nasza historia rodzinna, ale też jego osobista. Sama czasem patrzę na niego zadziwiona, także od rodziny, znajomych, od jego terapeutki i naszej terapeutki rodzinnej słyszę często zdziwienie, że w tym wieku, że tak mądrze postrzega, analizuje, że tak dobrze zna siebie, że jest w nim tyle wewnętrznej dyscypliny. Najlepiej chyba cechuje go opis, że jest taki mocno osadzony wewnętrznie i ma całe pokłady zdrowego rozsądku.

Mały urodził się jako wcześniak, pierwsze dni walczył o życie, walczył bardzo dzielnie, mimo cierpienia, wylewu, wszystkich tych igieł i aparatur, maszyn, które go otaczały zamiast ciepła mamy i taty. Byliśmy z mężem bardzo w tym bezradni, ja siedziałam przy tych maszynach cały czas i nie zostawiałam go ani na chwilę, także potem, gdy był już w łóżeczku i mogłam go przytulać więcej, choć w szpitalach, gdzie spędziliśmy pierwsze trzy miesiące, tej bliskości mieliśmy bardzo mało. Oddaliśmy naszego synka pod opiekę Świętej Rodzinie, a ja w swoim sercu oddałam go także Świętemu Michałowi Archaniołowi, byłam pewna, że tylko Ktoś tak duży i mocny, może swoją mocą i potęgą ochronić to maleńkie, kruche życie. I ochronił.

Pierwsze lata życia synka to była z kolei walka o jego sprawność, wymagało do dużej dyscypliny nie tylko ode mnie, ale przede wszystkim od synka. W zasadzie od rana do nocy trwała rehabilitacja, a kiedy spał był jeszcze dodatkowo masowany. W tym wszystkim bardzo dbałam, by jak najwięcej z tego żelaznego programu było zabawą, mogłabym napisać doktorat z rehabilitacji dzieci, każdego rodzaju, neurologicznej, logopedycznej, ruchowej, treningu pamięci, słuchowego... Ale też w pierwszych latach życia synek był otoczony miłością, troską, czułością, miał kochających rodziców mamę i tatę, którzy kochali też siebie. Pierwszy rok na zmianę go donaszaliśmy, stale był przy nas, masowany, dotykany, głaskany, tulony. Wydaje mi się, że taka bezpieczna atmosfera ma ogromne znaczenie, szczególnie dla maluszka, który stracił czas, kiedy powinien być jeszcze bezpieczny u mamy w brzuszku, a potem przy mamie, blisko jej ciała, serca, a już musiał mierzyć się ze światem, oddzielony i sam... Już wtedy część problemów męża i moich dawały jakieś pierwsze rysy, napięcia, jednak to był czas, gdy byliśmy blisko z Bogiem jako rodzina i to się chyba jakoś dzięki temu wygładzało. Ale w tamtym czasie ważny dla nas był wspólny czas razem, i dużo go spędzaliśmy tak rodzinnie, wspólnie. Czasem myślę, że może to spokój z tamtego okresu też przyczynił się do tego, jaki ten nasz synek jest spokojny.

Szczerze mówiąc nie przypominam sobie z jego nawet wczesnego dzieciństwa jakiś wrzasków, krzyków, buntu, on od zawsze jest taki stabilny. Gdy pierwszy raz w nocy solidnie wrzasnął, jako już paromiesięczny niemowlak, popłakaliśmy się ze szczęścia, a mój mąż śpiewał z radości na głos (chociaż zwykle nie śpiewa) - dla nas to była oznaka, że nasz maluszek nabiera sił. Gdy inne dzieci krzyczały, marudziły, jęczały nasz synek był zawsze zdziwiony - i zawsze próbował zrozumieć, czemu tak robią.(Zawsze mnie bawiły jego wyjaśnienia, bo za każdym razem dochodził do wniosku, że to przez rodziców dzieci tak się zachowują, bo nie zwracają uwagi na dzieci, albo za bardzo dziećmi rządzą i dlatego dzieci się wściekają - mówił wtedy, że jak dorośnie, to będzie chciał pamiętać koniecznie jak był dzieckiem, żeby tłumaczyć dorosłym jak czują dzieci, żeby już tych dzieci tak nie wkurzali). Dużo rozmawiamy i otwarcie o tym co się dzieje w rodzinie, na świecie, wokół nas, ale to dziwne rozmowy jak na rozmowy z dzieckiem, bo albo wymieniamy swoje spostrzeżenia, albo mały prosi o konkretne informacje, doprecyzowanie czegoś, wyjaśnienie. Jest przy tym bardzo wrażliwy i emocjonalny, ale w taki stabilny sposób. Tak naprawdę nie mam pojęcia, jak to możliwe - bo przy mojej całej ogromnej miłości macierzyńskiej i trosce - to ja emocjonalnie dojrzewam dopiero teraz, dopiero uczę się radzić sobie ze swoimi emocjami, a niektóre z nich dopiero się uczę u siebie rozpoznawać. Na pewno nie byłam tu dobrym wzorcem, mój mąż niestety też nie, bo także z różnych powodów sfera emocji nie jest tą w której jest dojrzały. Może jakoś pomocne było, że mimo naszych trudności, zawsze bardzo naszego malca kochaliśmy i na jego emocje i potrzeby byliśmy bardzo wrażliwi, dostrzegaliśmy je, nazywaliśmy, były zawsze dla nas ważne, choć ze swoimi tak nie umieliśmy? Czasem mówiono nam, że go rozpieścimy, bo pozwalaliśmy mu na dużo, spełnailiśmy w zasadzie wszystkie jego prośby, jełśi tylko było to w naszej mocy, zawsze uwzględnialiśmy jego zdanie, aby jakoś złagodzić te rygory ćwiczeń, masaży i dalszych ćwiczeń a potem kolejnych - ale ostatnie co mogłabym o nim powiedzieć, to, że jest rozpieszczony.

Jednak trudności w związku z sytuacją rodzinną były. Pierwszy moment trudności był gdy mój mąż zaczął z narkotyków i alkoholu korzystać bardzo intensywnie i destrukcyjnie, w domu były awantury, niepokój. Mały wtedy był zalękniony, smutny, zaczął chorować - odreagowywał trudną sytuację w domu samym sobą. Dużo czasu zajęło zanim odzyskał poczucie bezpieczeństwa i się wyciszył. Drugi moment bardzo trudnych zachowań był wtedy, gdy mój mąż a jego tata wyprowadził się z domu. Wtedy mały, już starszy, zaczął być agresywny wobec kolegów w szkole - łatwo było go sprowokować, wybuchał i czasem kończyło się łomotem dla tego, kto w jego ocenie go prowokował, czasem świadomie, a czasem po prostu mówiąc niechcący coś co go złościło. Mały jest silny i dość sprawny, mimo trudności i ograniczeń które ma do dziś, bo od dziecka zawsze dużo ćwiczył i nadal ćwiczy, choć teraz już nie trzeba aż tyle. Do tego jest z takich chłopców co zawalczą o swoje, oddadzą, gdy ktoś im przyłoży, no ale w tamtym czasie reagował po prostu agresją fizyczną i było to bardzo nieadekwatne. Wtedy zdecydowałam zwrócić się o pomoc do terapeutki. Na terapii okazało się, że mały nie radzi sobie z frustracją - ale też że jest tego świadomy, co się z nim dzieje. Przy wsparciu nauczył się, co z takim poziomem emocji można robić i jak sobie z nimi konstruktywnie radzić. Otworzył się też bardzo - i przeraziło mnie to co usłyszałam w jakimś sensie - bo okazało się, że mały, nawet gdy był bardzo mały, był bardzo świadomy tego co się działo, i próbował na swoje sposoby jakoś temu zaradzać, jakoś panować nad tym co się działo. Często zresztą dość rozsądnie. Ten trudny w naszej rodzinie okres też mógł jakoś wpłynąć na tą jego dojrzałość.

Mały z czasem dzięki terapii, upływowi czasu, może też temu, że ja wracam do równowagi, także dzięki swojej wierze - bo od dziecka jest bardzo wierzący i mocno związany z Bogiem, na taki swój racjonalny i mocno osadzony w realności sposób - wrócił do równowagi. Wie czym jest uzależnienie, rozumie co się dzieje, w terapii dostał jeszcze dodatkowe informacje, myślę, że ta wiedza daje mu jakieś zrozumienie sytuacji, przewidywalność, nawet w takim przybliżeniu - a to też trochę pomaga. Mówi, że martwi się o tatę, czasem bardzo, ale wtedy się za niego modli. Mówi też, że rozumie, że Bóg może wysłuchać modlitw, dopiero jak tata sam podejmie decyzję, że już tak nie chce żyć, ale że wtedy każda modlitwa jego synka będzie przy tacie, żeby mu pomóc.

Ma też wady - żelazny upór. Jeśli coś sobie postanowi, nie ma szans by od tego odstąpił i nie ma co nawet dyskutować. Tak jak z tymi roratami - po prostu wstaję i dreptam posłusznie, wiem, że nie ma ma mowy, by go odwieść od takiego pomysłu, albo liczyć, że za parę dni mu się znudzi. Ja lubię roraty, co roku na nie czekam, ale nie codziennie, bo spać także lubię... Mały od razu wyjaśnił, że babci po prostu nie będziemy mówić, powiemy już po roratach, bo ona teraz będzie mu codziennie wydzwaniać, że się na pewno zarazi, a jemu się nie chce tego słuchać, bo i tak nie zrezygnuje. No i tak te jego plany wyglądają zawsze - ma pomysł, szuka co może być przeszkodą, wymyśla jak sobie z nią poradzić i już. Ja już swoich oporów nawet nie zgłaszałam. I z tym uporem tak było też w sumie od zawsze. Tylko, że z drugiej strony nie przypominam sobie, by mały uparł się na coś, czego nie dało się kompletnie zrobić, czy byłoby jakoś wyjątkowo głupie. Dziwne tak, ale głupie nie. Ale czasem życie obok takie uparciucha bywa trudne. Na szczęście zdarza się to rzadko.

Przy tym i to mnie cieszy, to taki chłopak po prostu, lubi strzelać i jest w tym bardzo dobry, i rzucać nożami, w czym też jest dobry (obecnie ma plany, że jak dorośnie założy szkołę rzucania nożami, będzie mieć coś w rodzaju agroturystyki, gdzie będą takie turnusy surwiwalowe połączone ze zdrowym jedzeniem no i tymi nożami - jest pewien powodzenia całego przedwsięwzięcia, no bo kto by nie chciał nauczyć się celnie rzucać nożem). Lubi psy i konie, konno jeżdzi tylko parę razy w roku, jak trafi się okazja, nie mamy w okolicy żadnej stadniny, choć marzy o jeździe konnej, za to opanował jazdę szybko i jeździ jakby się w siodle urodził (w przeciwieństwie do mnie, ja chyba dożywotnio będę prowadzana za lejce przez instruktora). Mały żałuje, że nie mamy jak trzymać zwierząt, chciałby mieć ich mnóstwo i marzy z tego powodu, by mieszkać na wsi, a najlepiej na odludziu. Wszystkie psy z okolicy są jego, ale też w zupełnie inny sposób niż "moje". Mnie psy lubią i robią ze mną co chcą, a jego uwielbiają, ale słuchają, nawet te duże. Mały lubi też biegać po podwórku z kolegami, poszturchać się trochę z nimi, w gry komputerowe pograć, słyszę, że ostatnio sobie chłopcy przeklinają. Mój chłopiec też i to całkiem biegle :( czeka nas rozmowa. Ale ma też zasady - wrócił kiedyś z podwórka zmartwiony, myślałam, że się z kimś pokłócił, okazało się, że koledzy oglądali jakieś nieodpowiednie filmy, i dlatego wrócił, bo nie chciał ich oglądać. Rozmawiałam z nim o tym wcześniej, sporo gadaliśmy o tym już od czasu gdy dzieci zaczęły mieć telefony z internetem do dyspozycji. Mały wiedział, że odejście, gdy ktoś włączy coś nieodpowiedniego, nie uleganie ciekawości i powiadomienie rodzica, to właściwa reakcja na takie sytuacje - ale gdy naprawdę tak zareagował, to i tak się zdziwiłam, bo zwykle jednak u dzieciaków przeważa chęć bycia w grupie i nie odróżniania się. Nieustannie mnie zaskakuje ten mały człowiek.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruto, mój syn też jest wcześniakiem, aż miło się czyta że mąż pomagał w jego rehabilitacji, ja niestety do tej pory jestem z tym prawie sama, ale już mi tak to nie przeszkadza. Mogłabym też doktorat napisać o chorobach, niedojrzałości emocjonalnej mojego synka, innych trudnościach. Takie coś kiedyś nas z mężem zbliżyło, ale teraz jest inaczej.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 04 gru 2020, 11:05 Ruto, mój syn też jest wcześniakiem, aż miło się czyta że mąż pomagał w jego rehabilitacji, ja niestety do tej pory jestem z tym prawie sama, ale już mi tak to nie przeszkadza. Mogłabym też doktorat napisać o chorobach, niedojrzałości emocjonalnej mojego synka, innych trudnościach. Takie coś kiedyś nas z mężem zbliżyło, ale teraz jest inaczej.
Wiesz, mój mąż we wszystkim był taki falujący - w zależności od fazy w jakiej akurat się znajdował. W trzeźwych okresach był bardzo zaangażowanym i czułym tatą i dobrym mężem. Nie tyle pomagał mi - co po prostu wspólnie dzieliliśmy odpowiedzialność, obowiązki. Albo dla odmiany zostawiał mnie ze wszystkim samą, bo wpadał w swoje fazy i miał pretensje, gdy zwracałam na to uwagę, czy mówiłam, że jestem przemęczona i prosiłam o pomoc. Nauczyłam się wtedy, by takie okresy przeczekiwać, żeby unikać agresji i awantur. Albo mieliśmy raj, albo piekło. Długo nie byłam w stanie się w tym połapać.

Te dobre okresy, gdy było tak ciepło między nami i rodzinnie powodowały, że ciągle miałam nadzieję i tkwiłam w realacji także w tych bardzo trudnych okresach. Kosztem siebie i dziecka. Więc za te dobre okresy w naszym życiu potem płaciłam bardzo wysoką cenę. Nie cofnę czasu, więc staram się nie rozpamiętywać. Miłość nie pamięta złego... Za to dobre mogę pamiętać.

Natomiast doskonale rozumiem, co to znaczy być mamą wcześniaczka, przemęczoną, walczącą o zdrowie malucha i jego sprawność w pojedynkę, z tymi wszystkimi specjalistami, od których czasem ciężko cokolwiek wyciągnąć i douczającą się, żeby odpowiednio wspierać rozwój dziecka, mierzącą się z kolejnymi diagnozami, zaburzeniami, rehabilitacją. W sumie u nas tak jest do dziś, że coś tam ciągle wyskakuje i trzeba łatać i wyrównywać kolejne deficyty. Pewnie u was też? Mnie zawsze najbardziej stresują decyzje - bo nad wszystkim pracować się zwyczajnie nie da. Czy bardziej skupiamy się na ćwiczeniach logopedycznych, czy teraz więcej ćwiczeń na wyrównanie asymetrii, czy więcej pamięciowych, bo znów są problemy. Czy więcej pracujemy z deficytami - czy raczej nad rozwojem mocnych stron?
W grudniu zwykle robimy sobie przerwę - poza takimi rzeczami z których zrezygnowac nie można, żeby mieć oddech i trochę luzu. To najtrudniejszy czas w roku, ciemno, zimno, łatwiej się męczymy. Przyroda zamiera i my też troche odpuszczamy. Mój mąż od paru dobrych lat nie jest we wspieranie rozwoju dziecka kompletnie zaangażowany, w zasadzie zwykle ma złą fazę. Ani nawet w żaden sposób nie docenia mojej pracy. Najwyżej usłyszę, że "wymyślam" i jakbym nic nie robiła to synek i tak by sie dobrze rozwijał. No to nic już nie mówię, sama robię co trzeba. Uświadomiłam sobie pisząc z tobą, ile we mnie jest potrzeby aprobaty i doceniania za taką pracę i zaangażowanie. Ale też że największą nagrodą jest dziecko, które mimo deficytów całkiem dobrze sobie radzi i na pierwszy a nawet drugi rzut oka nie odbiega już od swoich rówieśników, a dzięki kompensacjom ma obszary w których funkcjonuje nawet powyżej przeciętnej, więc razem składa się to na całkiem dobry efekt pracy.
Jesteś bardzo dzielna, przez cały czas byłaś z tym wszystkim sama. Zawsze, gdy piszesz o swojej pracy z dzieckiem, o zmęczeniu, stresie bardzo ci współczuję, a z drugiej strony czuję podziw i doceniam twoją wytrwałość i zaangażowanie - bo wiem ile to znaczy i ile wysiłku wymaga. Jesteś super mamą :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ktoś mi kiedyś powiedział, że dzieci które potrzebują więcej niż inne, dostają silne matki, bo Bóg wie ,że one zawsze sobie poradzą. Ty też jesteś silną kobietą, ja też doceniam to co robisz, bo rozumiem i wiem co to znaczy. Może i ty czasem słyszysz od obcych, że dziecko jest zadbane, zaopiekowane, ja teraz to dopiero przyjmuję, bo wcześniej brałam wszystko na siebie, poczucie winy, było nie do zniesienia. Fajnie jest widzieć jak dziecko się rozwija w swoim tempie, ale daje sobie radę, bo jest kochane i chwalone. Zauważam też, że oddając męża Bogu, życie swoim życiem otwiera wiele możliwości i więcej siły by dać dużo miłości synkowi.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 05 gru 2020, 2:40 Ktoś mi kiedyś powiedział, że dzieci które potrzebują więcej niż inne, dostają silne matki, bo Bóg wie ,że one zawsze sobie poradzą. Ty też jesteś silną kobietą, ja też doceniam to co robisz, bo rozumiem i wiem co to znaczy. Może i ty czasem słyszysz od obcych, że dziecko jest zadbane, zaopiekowane, ja teraz to dopiero przyjmuję, bo wcześniej brałam wszystko na siebie, poczucie winy, było nie do zniesienia. Fajnie jest widzieć jak dziecko się rozwija w swoim tempie, ale daje sobie radę, bo jest kochane i chwalone. Zauważam też, że oddając męża Bogu, życie swoim życiem otwiera wiele możliwości i więcej siły by dać dużo miłości synkowi.
Zdarza się, że u nowego lekarza, gdy pokazuję nasze "papiery" słyszę niedowierzanie - "I to jest ten chłopiec?". Czuję się wtedy doceniona i są to miłe chwile.
Aczkolwiek po naszej korespondencji myślałam o tym docenianiu i uświadomiłam sobie, że ta moja potrzeba doceniania to ciągle taki "system szkolny" we mnie, gdy czekam na tą dobrą ocenę - i jakoś tam od niej wtedy zależę. I że na przykład oczekiwanie na to, że mąż mnie doceni i zauważy, że jestem dobrą mamą, że się staram, że wkładam wiele wysiłku i serca i miłości i poświęcenia, jest też taką formą niezdrowego związania. Bo mój synek rośnie i się rozwija, niezależnie od tego co wyraża wobec mnie mój mąż. Pomijając, że tak naprawdę to co mąż wyraża (a często nie jest to obojętne milczenie, ale w niektórych fazach bolesna krytyka, włącznie z sugerowaniem, że jestem fatalną matką, ciężko zaburzoną osobą i nie powinnam zajmowac się dzieckiem i on mi dziecko odbierze), wcale nie musi się przekładać na to co mąz naprawdę myśli i czuje. A z drugiej strony może dokładnie tak myśleć i czuć - i co wtedy? Czy mi to jakoś odbiera wartośc mojej pracy, mnie samej? No i ci co chwalą mogą w myślach gardzić i ganić i odwrotnie. A intencje i jednego i drugiego mogą być bardzo manipulacyjne.

Pomyślałam sobie, że odwiesiłam się na poziomie działania, także na poziomie mojej relacji i moich zachowań wobec męża. Ale nadal jest we mnie jeszcze sporo tych zawieszeń - i na pewno ta potrzeba aprobaty i docenienia jest jednym z nich. Ja nawet wiem skąd to u mnie płynie - całymi latami czekałam na aprobatę mojej mamy, nawet dostosowywałam się do jej oczekiwań, licząc że to zadziała, że ona mnie w końcu zauważy i doceni. Bez efektu. Moment, gdy przestałam oczekiwać i sama przed sobą przyznałam, że to może nigdy nie nastapić, już jako dorosła kobieta, był bardzo uwalniający. Nagle mogłam robić co chciałam, bez zastanawiania się jak ona to doceni, czy skrytykuje, co powie. No ale widocznie samego pomysłu uzyskania aprobaty dla siebie i takiego wewnętrznego pragnienia się nie pozbyłam - tylko przeniosłam to w inną bliską relację. W której znowu zaczęłam się dopasowywać, by ją uzyskać :cry:

Dziś podczas porannej Mszy (dawno tak nie czekałam na niedzielę, a nigdy jeszcze dlatego, że w niedzielę nie ma Rorat :) mam wrażenie, że w ostatni tydzień Rorat będę już mistyczką, poranne poczucie nierzeczywistości temu mocno sprzyja) olśniło mnie też, że wiszę nawet nie na mężu, ale na iluzji, jeszcze w jednym obszarze: nadal mam w sobie chęć zachowania kontroli nad tym co zupełnie nie zależy ode mnie (w tym nad zachowaniem innych osób) i motywatorem tej mojej potrzeby kontroli jest lęk. Nie realizuję tej potrzeby - bo już wiem, że to droga donikąd, ale ona we mnie wciąż jest. I olśniło mnie też, że lekarstwem na to jest z jednej strony pokora - i przyjęcie, że są sytuacje, których nie jestem w stanie zmienić i które ode mnie nie zależa - i zaufanie - cokolwiek się dzieje, mogę to powierzyć Bogu, bez lęku, a nawet gdy stanie się coś, czego sie obawiam, lub ktoś postąpi w sposób, który mnie dotknie lub zrani, co będzie dla mnie trudne, to nie zostanę w tym sama - bo Bóg będzie przy mnie zawsze. Teraz jeszcze muszę to przyjąć w sobie. A u mnie z tym zaufaniem nie jest wcale tak dobrze - z pokorą też nie, bo całe lata uczyłam się że mogę liczyć na siebie. Fajnie poczuć ulgę, że wcale nie muszę, ale trudniej zrezygnować z poczucia kontroli. Raz, że daje to poczycie fałszywej, ale jednak siły i sprawczości. Dwa, że wtedy muszę zająć się swoim mocno uwewnętrznionym lękiem - a to budzi we mnie strach. He, he, boję się moich lęków :o

Ale od jakiegoś czasu widzę zmiany we mnie i w tym obszarze. Tak postrzegam mój brak przymusu wewnętrznego by rozmawiać z mężem o świętach, wychodzić z inicjatywą, zapraszać go i omawiać to z nim. Nie muszę tej sytuacji kontrolować, wpływac na nią, ani nawet wcale się nią zajmować. Mój mąż jest dorosły, może i nie zawsze trzeźwy, może z szeregiem deficytów (podobnie jak ja, stwierdzam fakt, nie krytykuję męża), ale jest niewątpliwie dorosły - i do tego umie mówić. Wiem, że niektóre moje olśnienia bywają żenujące i to takie jest na pewno. Na usprawiedliwienie dodam, że mój mąż jak wielu mężczyzn mierzących się z uzależnieniem często zachowywał się jak duże, bardzo trudne dziecko - co nie zmienia tego, że nie musiałam się do tego dopasowywać i w taką grę grać. Ani tracić z oczu faktu, że jestem związana z dorosłym człowiekiem, mężczyzną, wyposażonym do tego w aparat mowy. No więc jest to dla mnie odkryciem na miarę odkrycia Ameryki. Mam jednak nadzieję, że przyniesie lepsze owoce niż kolumbowskie.

A kontrolę mogę odpuścić, bo nie mam już w sobie przywiązania do idei "idealnej rodziny", więc nie muszę się bać, że będzie nieidealnie. Jeśli mój mąż będzie chciał spędzić z nami święta, przyjdzie i o tym powie. Jeśli nie będzie chciał- nie powie. Jeśli będzie chciał - a nie powie - też trudno. Nasze święta z mężem (trzeżwym, co nie jest przecież pewne) na pewno byłby milsze, lepsze i radośniejsze, bo lubimy miło spędzać czas z tymi, których kochamy, nawet jeśli nas ranią i nie zachowują się zawsze w porządku. Ja lubię spędzać czas z moim męzem i lubię jak synek się cieszy. I nasze święta też zawsze lubiłam. No i mój mąz naprawdę potrafi być osobą z którą czas spędza się miło i dobrze. Z drugiej strony nie oznacza to, że bez męża będziemy w żałobnych worach odprawiać pokutę, zamiast cieszyć się sobą, świętami i światem. Gdy się nie boję, nie jestem związana wymogami wobec siebie i nawet pozornie wzniosłymi ideami - nie musze niczego ani nikogo kontrolować. I to jest wspaniałe uczucie :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Zważywszy, że już po północy - dziś uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny :) Wiem, że wielu forumowiczów podobnie jak ja rozwija bliską relację z Maryją, oddaje się Jej prowadzeniu, doświadcza Jej opieki i matczynej miłości. Wielu i wiele z nas czeka też na Godzinę Łaski, by wypraszać łaski, których pragniemy, dla siebie, bliskich, dla naszych małżeństw. A ja mam taką ogromną prośbę - aby w tym uroczystym dniu, Jej poświęconym odmówić jedną modlitwę, w której podziękujemy Matce za Jej oddanie, za pokorę z jaką przyjęła Słowo, albo o to by myślą, nawet przez chwilę pobyć z Nią - czy to w radości Zwiastowania i Narodzin, czy w bólu Krzyża, czy w chwale Zmartwychwstania. Tak jak przyszlibyśmy do naszej ziemskiej mamy w jej ważnym dniu, by spędzić z nią czas, poznać ją, może usłyszeć od niej coś o jej życiu, zbliżyć się do niej.
Tym którzy nie mają bliskiej więzi z Maryją, dla których jest Ona odległa i nieznana - z całego serca polecam oddanie się Jej pod opiekę i zawierzenie Jej. Jestem najlepszym dowodem, jak Jej macierzyńska miłość może wspierać na drodze do dorastania, do dojrzałości - tak może prowadzić tylko bardzo czuła, mądra i kochająca matka. I nie musicie obawiać się, że niegodni, niewyspowiadani, że w grzechu, że w buncie czy pogubieniu. Ona przyjmuje każde dziecko. Nawet takie durne jak ja, co przyszło na swoich warunkach, nie dowierzające Jej Mądrości, "na próbę", by "sprawdzić", czy "coś pomoże".
Moje pierwsze, bardzo spontaniczne, ale szczere zawierzenie Matce nastąpiło jednak lata temu w modlitwie Pod Twoję obronę, której wtedy nawet nie rozumiałam do końca i której tekstu nawet do końca nie pamiętałam. A jednak nawet to wystarczyło, by Matka odnalazła mnie w kryzysie, dała mi znać, że jest i że czeka. Więc jeśli w sercu ktoś czuje, że zaufanie Matce i oddanie się Jej pod opiekę to może być dobry pomysł- to jest to dobry pomysł :) Tu i teraz. Radosnego dnia z Maryją.

A ja rozważam sobie nadal, co oznacza "dzielna niewiasta" - i co to właściwie znaczy być dobrą żoną w kryzysie. No i jakoś tak świeżym okiem przeczytałam list Świętego Piotra (1 P 3, 1-6). Parę spraw mi ten tekst objaśnił, w niektórych mnie tak jakby utwierdził - ale w kilku innych w zasadzie zaszokował i są one dla mnie na razie niezrozumiałe, nie mam nawet pomysłu, jak zacząć je "gryźć".

1 Tak samo żony niech będą poddane swoim mężom, aby nawet wtedy, gdy niektórzy z nich nie słuchają nauki, przez samo postępowanie żon zostali [dla wiary] pozyskani bez nauki, 2 gdy będą się przypatrywali waszemu, pełnemu bojaźni, świętemu postępowaniu. 3 Ich ozdobą niech będzie nie to, co zewnętrzne: uczesanie włosów i złote pierścienie ani strojenie się w suknie, 4 ale wnętrze serca człowieka o nienaruszalnym spokoju i łagodności ducha, który jest tak cenny wobec Boga. 5 Tak samo bowiem i dawniej święte niewiasty, które miały nadzieję w Bogu, same siebie ozdabiały, a były poddane swoim mężom. 6 Tak Sara była posłuszna Abrahamowi, nazywając go panem. Stałyście się jej dziećmi, gdyż dobrze czynicie i nie obawiacie się żadnego zastraszenia.

Parę zdań, a treści tyle, że tylko o tym fragmencie mogłabym myśleć i myśleć miesiącami. Myślę, że część wskazówek wewnętrznie przepracowałam w duchu charyzmatu sycharowskiego. Mniej więcej rozumiem więc o co chodzi ze spokojnym sercem i łagodnym duchem. Myślę, że rozumiem też wezwanie do pełnego bojaźni i świętego postępowania, gdy mąż błądzi po manowacach, i czuję w sobie ideę, że może ono pozyskać męża na powrót dla wiary. Rozumiem nawet zachętę, by nie starać sie odzyskać męża wyglądem, pierścieniami, tym co zewnętrzne, bo nie o tym jest więź między małżonkami i nie na tym się opiera, więc nie jest to strategią odbudowy trwałego małżeństwa (choć nie oznacza to, jak myślę, że trzeba zaraz przechodzić na styl Świętego Jana Chrzciciela ;) )
Myślę, też, że zrozumiałe jest posiadanie w tak trudnej sytuacji nadziei w Bogu.

Podoba mi się też fragment o tym, by nie obawiać się "żadnego zastraszenia". Jest dla mnie. Bałam sie i tego co robił mąż i tego co siebie wyobrażałam, że może zrobić i tego czym groził słowami. Jak sądzę ten "brak obawy" płynie właśnie z odpowiedniego postępowania - bojaźni Bożej, pracy nad spokojnym sercem, łagodnym duchem, z dążenia do świętego postępowania, zaufania i nadziei pokładanej w Panu - i myslę, że jest ich konsekwencją, a nie jakimś tam osobnym zaleceniem. Sądzę tak na podstawie swoich osobistych przeżyć - bo gdy zaczęłam pracować nad tym wszystkim, to moje obawy zaczęły się zmniejszać. Choć zaczynałam od stanu niemal stałej paniki i zastraszenia. Bałam się męża, bałam się o dziecko, bałam się spraw w sądzie, bałam się oceny innych, bałam się tego, co mąż na mój temat mówił, bałam się otwarcie przyznać, że nadal mimo wszystko męża kocham i nadal czuję się żoną, i czuję się związana złożoną mu przysięgą, że za mężem tęsknię, bałam się też jak sobie będę radzić "sama", bałam się jak będzie wyglądać to moje małżeńskie życie w pojedynkę, bałam się rozpaczy i smutku i samotności. No wszystkiego się bałam. Natomiast praca bezpośrednio ze strachem, która miała moje obawy jakoś zmniejszać, nie była zbyt efektywna. Wcale nie była. Ale teraz, gdy w jakimś sensie idę właśnie za wskazówkami Świętego Piotra (choć w sumie nie wiedziałam nawet, że takie wskazówki sfromułował), to te moje starchy i lęki się zmniejszają, a nawet gdzie niegdzie robię się odważna. Więc wskazówki te mają na pewno ogromny sens.

Natomiast kompletnie nie wiem, co to znaczy, by być nadal poddaną mężowi, który jest w kryzysie i który sam nie słucha nauk? To chyba jest dla mnie największą zagadką tego tekstu. Skoro jednak w tak krótkim fragmencie to poddanie i posłuszeństwo jest podkreślone trzy razy, na pewno ma znaczenie. Przeczytam oczywiście uważnie historię Sary, może to przyniesie jakieś tropy i pomysły.

Myślę, że w dużej mierze chodzi o szacunek wobec męża. Jestem przekonana, że pewno nie chodzi o ślepe posłuszeństwo - szczególnie, gdyby miało to prowadzić do łamania przykazań, czy zasad wiary, Ewangelii czy nauczania Kościoła. Może chodzi o pozostawanie żoną w sensie wierności przysiędze - czyli dochowywanie ślubowania. Czuję jednak, że jest za tym znacznie więcej, ale nie wiem co. Myślę, że sama idea posłuszeństwa wobec męża w małżeństwie jest dla mnie wciąż w znacznej części niezrozumiała. W sytuacji kryzysu - aż się wszystko we mnie prosi o "wypowiedzenie posłuszeństwa" i przejście na słuchanie siebie, rodzaj samodecyzyjności.

Z drugiej strony, od dawna jest ważne dla mnie, tak intuicyjnie, by jednak na taką samodecyzyjność nie przechodzić. Gdy chodzi o ważne decyzje dotyczące dziecka - zawsze informuję męża i pytam go o zdanie - i nie zniechęcam się tym, że zwykle to ignoruje lub mówi, rób jak chcesz, znoszę także opór i opóźnianie decyzji, zakładam, że w jakiś sposób, choć w moim odczuciu nie ma w tym po stronie męża dobrych intencji, w pewnych sytuacjach może to zadziałać na korzyść, w sposób, którego teraz ani ja ani mąż nie rozumiemy. Nie wiem wszystkiego. Staram się też konsultować z mężem i uzgadniać inne sprawy. Zdarza mi się prosić męża o pomoc - tak normalnie ostatnio - i przyjmować jego odmowę. A ostatnio postanowiłam nie naciskać, nie domagać się, zostawić mężowi przestrzeń na decyzje - albo i na to by ich nie podejmował. Czuję gdzieś tak bardzo intuicyjnie, że jest to zgodne z tym duchem tego dobrego i zdrowego posłuszeństwa, ale że nie jest jeszcze jego istotą.

Swoją drogą - spędziliśmy z mężem i synkiem miłe Mikołajki, mąż wręczył mi naawet miły upominek. Ucieszyłam się, że też miałam dla niego przygotowany prezent (bo przez moment się wahałam, ale potem przypomniałam sobie tą pieśń o Dzielnej Niewieście i że czyni mu dobrze i nie życzy źle :) ). Spędziliśmy miło czas z synkiem, wspólnie obejrzeliśmy mszę, synek zrobił nam wspólne zdjęcia i był bardzo szczęśliwy, że ma czas z rodzicami, którzy są spokojni i są razem. Widzę, że każda taka chwila jest dla niego ważna. Rozumiem - bo dla mnie także. Potem zostawiłam moich panów samych i wyszłam. Jak wróciłam, mąż szybko wyszedł, ale pożegnał się miło.

Wracając do treści listu i idei posłuszeństwa wobec męża w kryzysie - może ktoś z was ma swoje pomysły, albo na przykład jakieś fajne linki do rozważań na ten temat, konferencji? Na nic takiego dotąd jeszcze nie trafiłam. A temat jest frapujący...
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Ruto ja Cię niezmiernie podziwiam za Twój spokój, za to że masz tyle cierpliwości do męża. Ja tak nie umiem, może dlatego, że mój mąż idzie jak burza, raz mocno porywcza, czasami łagodna, a ja potrzebuję teraz dużo spokoju. On ten spokój ma, bo wiedzie kawalerskie życie i się dziwi że ja ciągle zestresowana, tak, jestem zestresowana bo ciągle z synem sama wszystko ogarnąć muszę.

Jeśli chodzi o pogłębienie tematu związanego z fragmentem "żony bądźcie poddane mężowi" to zawsze w tym temacie z mężem miałam "wojenkę" bo jemu się wydawało, że żona ma być absolutnie we wszystkim posłuszna mężowi, wielbić go, nie mieć własnego zdania itd. Po jego odejściu znalazłam ładne wytłumaczenie tego fragmentu i chyba gdzieś mam zapisane, więc jak znajdę chwilę to poszukam i Ci podam.
sajmon123
Posty: 887
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: sajmon123 »

W książce "Małżeństwo każdego mężczyzny" jest to bardzo dobrze opisane. Tak, żeby każdy zwykły prosty chłop zrozumiał. Polecam serdecznie.
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Ruto znalazłam link do ciekawych i prosto wyłożonych objaśnień odnośnie fragmentu mówiącemu o byciu poddaną mężowi, tu akurat fragment Listu do Kolosan, ale poruszający ten temat. Chociaż o postępowaniu w kryzysie wiele nie mówi.

https://www.komentarzbiblijny.pl/new/nt ... _18_19.php

Pozdrawiam
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Z naszego forum wynika, że mało kto rozumie to oddanie mężowi. Z mojego doświadczenia i podpowiedzi ludzi głęboko wierzących wynika tylko, że przez ich złą interpretację, robiłam to źle, zabluszczając męża obiadkami codziennymi i chcąc żyć jego życiem, skacząc wokół jak małpa i ulegając. Gdzieś są granice, ale ciężko je znaleźć, trzeba się dużo uczyć i samemu dojść.
ODPOWIEDZ