Mi pomaga terapia, forum, praca nad sobą. Oglądam sporo konferencji, czytam polecane lektury, myślę, patrzę w siebie. Dużo czasu spędzam na modlitwie. Mozolnie mi to wszystko idzie, zataczam pętle. Czasem muszę zawracać i zaczynać od nowa. Ale powoli zdrowieję. I czuję.
Coraz częściej czuję w sobie spokój. Dopóki go nie poczułam, nie wiedziałam w jak ogromnym napięciu żyłam. To wspaniałe: móc iść na spacer, na zakupy, zająć się pracą, bez tego stałego napięcia, lęku co się zaraz wydarzy. Gdy żyjemy z osobą uzależnioną, zdradzającą lub w innym głębokim kryzysie, to napięcie jest stałe, przestajemy je w sobie widzieć. Uczę się też rozładowywać swój stres na bieżąco. Tu pomocna jest modlitwa o spokój ducha. Zmieniam co mogę, godzę się z tym na co nie mam wpływu. Uczę się też co pomaga mi moje napięcie zrzucić. Coraz częściej zdarza mi się też zrobić coś dla siebie, co sprawi mi przyjemność. Lepiej dbam o siebie, o swój sen, wypoczynek, o to jak się odżywiam. To też daje mi więcej siły.
Gdy patrzę w siebie, emocje się pojawiają. Staram się z nimi pobyć, zanim zrobię to coś co robię, o czym sama jeszcze dokładnie nie wiem, czym to coś jest i zanim je zablokuję. Wiele z emocji odblokowywało się we mnie podczas rozważań w Nowennie Pompejańskiej. Z początku tylko podczas modlitwy udawało mi się poczuć co czuję i na przykład płakać. Maryja jest wspaniałą powierniczką, przyjmowała mnie z każdą moją emocją, uczuciem. To była moja pierwsza szkoła uczuć. Mogłam Jej o nich opowiadać, a gdy opowiadałam, zaczynałam czuć bardziej. Najtrudniejsze było dopuszczenie gniewu. Odniosłam porażkę, bo dałam się temu uczuciu ponieść i zareagowałam z poziomu gniewu, z celowym zamiarem zranienia innej osoby. Z drugiej strony to było ekscytujące, tak dobrze i mocno czuć. Zostawiam sobie to czucie, jak najwięcej czucia, ale zostaję przy tym i tak jak doradził ksiądz Grzywocz, z tymi emocjami rozmawiam, nie mówię sobie, że są złe, pytam się siebie skąd we mnie się biorą, na co reaguję, co chcą mi powiedzieć.
To dobre uczucie, wiedzieć, że niezależnie co czuję, mogę kontrolować swoje reakcje i mam cały czas wybór, co z nimi zrobię i w co je przekuję. Wtedy jakoś łatwiej je dopuszczać do siebie. Na razie pewnie ta kontrola jest bardziej w teorii, ale będę ją praktykować...
Wpis Marylki pomógł mi zrozumieć mój gniew na męża... i na siebie. Lepiej rozumiem o czym to uczucie mi opowiada. Oczywiście mogę ten gniew wyładować na mężu, albo ukryć go i wyładować sama na sobie w bardzo zawoalowanych formach, albo stłumić. Ale mogę też zrobić zupełnie inaczej, na bieżąco rozładować napięcie jakie z niego płynie, ale skorzystać też z energii jaką ze sobą to uczucie niesie. Widzę, że działa. Dziś dostałam smsa od męża. Gdy nie miałam w sobie gniewu, wchodziłam od razu w jakieś rozważania co odpisać, kiedy, po co. A jeśli decydowalam nie odpisać, miotalam się miedzy wyrzutami sumienia
i sama nie wiem czym jeszcze.Teraz czuję (a nie tylko wiem), że mój mąż jest wobec mnie nie w porządku od dłuższego czasu...i mogę spokojnie mu nie odpisywać. To naturalne, że nie mam ochoty na kontakt z osobą, która nie jest wobec mnie w porządku, oszukuje mnie i wykorzytuje. Uczucia są potrzebne
Jest też bonus. Im więcej dopuszczam tych trudnych emocji, tym więcej czuję też tych dobrych i przyjemnych.