Nauczyć się żyć od nowa

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Marzena6745
Posty: 26
Rejestracja: 12 gru 2018, 21:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Nauczyć się żyć od nowa

Post autor: Marzena6745 »

Witam wszystkich,

Forum tudzież wątki w nim zawarte czytam niemal od roku czasu. Piszę o tym dlatego, że poniekąd jestem szczerego podziwu dla osób, które „czekają nie czekając”, zachowując przy tym szacunek dla samej/samego siebie, dochowując przysięgi małżeńskiej. Tyle tytułem wstępu.

Teraz pozwólcie, że trochę opowiem o swoim małżeństwie.
Z moim mężem małżeństwem sakramentalnym jesteśmy od 10 lat, wcześniej ok. 8 lat jako para/narzeczeństwo (pochodzę z rodziny wierzącej, mąż bardziej ateistycznej). Obydwoje jesteśmy przed 40-stką, aktywni zawodowo. Nasze małżeństwo przeżywało różne momenty...zarówno te szczęśliwe, jak i nacechowane trudnymi chwilami. Wiele było między mami raniących słów...na dzień dzisiejszy stwierdzam, że aż nadto. Od roku czasu jesteśmy w bardzo poważnym kryzysie małżeńskim. Mój mąż nie chce być już ze mną, mówi, że mnie nie kocha. Powód jaki mi przedstawił to brak wspólnych zainteresowań, znajomych, odmienny system wartości (przeszkadza mu moja wiara), brak odpowiedzialności?, działania...Oznajmił mi, że zrobi wszystko, byleby tylko nie być ze mną. I tak oto od roku czasu mąż się do mnie wcale nie odzywa (dosłownie,...no chyba, że ja dwukrotnie podjęłam próbę rozmowy, podczas których dowiedziałam się o w/w sprawach), prowadzimy oddzielne kuchnie (każdy sobie sam organizuje posiłki), śpimy w jednym łóżku (a raczej na jednym łóżku), bez jakichkolwiek gestów czułości, intymności, itp. Mąż chce, bym się wyprowadziła z domu. Dzieci nie mamy (wiem, że jak o tym nie napiszę, to i tak sprawa będzie poruszona). Dlaczego? Najpierw, z początku małżeństwa z mojej winy, gdyż bardzo bałam się porodu, a przede wszystkim tak naprawdę czułam, iż nie będą miała wsparcia męża. W dalszym okresie, pomimo strachu, pragnienie dziecka kiełkowało w moim sercu, lecz tym razem to mąż stwierdził (i podtrzymuje swoje stanowisko), że jest już za stary na wychowywanie potomstwa, a tak naprawdę to nie chce mieć dziecka ze mną, gdyż nie chce by było wychowywane w wierze.
Kilka lat temu, (ok. 4-5) również mieliśmy mały kryzys małżeński. Wówczas to ja stanęłam w bolesnej prawdzie przed samą sobą, przyjrzałem się swojemu postępowaniu, zachowaniu, pragnieniach..., a przede wszystkim gorąco zaczęłam się nawracać, i prowadzić życie sakramentalne. Przeprosiłam męża za wszystkie słowa, krzywdy, sama wybaczając. Czy mi mąż wybaczył? Z tego wynika, że nie. Od początków nawrócenia moje zachowanie się zmieniło. Baczyłam na słowa, które wypowiadam, dałam mężowi więcej przestrzeni, chciałam by wszystko czynił w wolności, a nie pod moim wymuszeniem, wspierałam w trudnych momentach zawodowych...starałam się być dobrą żoną. Oczywiście również doszło do mnie, że mamy poważne problemy w komunikacji. Podejmowałam próby rozmowy...o pragnieniach, oczekiwaniach. Odpowiedz była jedna: „nic nie oczekuje” lub „przestań marudzić”.
Warte podkreślenia jest to, że pochodzimy z „trudnych” rodzin. Ja wychowałam się w pełnej, wierzącej rodzinie, lecz okazywanie wzajemnej miłości i wsparcia przez moich rodziców było na poziomie -10. Mąż z kolei jest z niesakramentalnego, rozbitego związku, gdzie jego rodzice mają już któryś partnerów.
I tak oto doszliśmy do obecnego położenia.
Staram się być blisko Pana Boga i Maryi, modlić się, słuchać konferencji, karmić się Waszymi doświadczeniami, stosować listę Zerty. Ale po roku czasu już nie mam siły...siły żyć nadzieją, złudnym myślami... Emocjonalnie jestem już wyczerpana, i pragnę, by coś się w końcu zmieniło. Bardzo poważnie, i coraz częściej myślę o złożeniu do sądu wniosku o separację. Czytając wątki na niniejszym forum dochodzę do wniosku (co jest zresztą podkreślane), że jedynym rozsądnym wyjściem jest skupić się tylko na sobie. Do tworzenia relacji, więzi, związku potrzeba dwóch osób, natomiast do jego rozpadu wystarczy jedna. I właśnie w większości forumowicze znajdują się właśnie w takim położeniu. „Świeżaki” próbują wszystkiego, by mąż/żona nie odszedł lub wrócił, a starsi stażem (po rozwodzie/separacji co najmniej kilka lat) przekonują by „czekać nie czekając”, innymi słowy - i tak nie wpłyniesz na zachowanie drugiej osoby, musisz się z tym pogodzić i nauczyć żyć w nowej rzeczywistości do końca życia. Po roku stwierdzam, że słusznie 😊...ileż można się łudzić? po co przedłużać cierpienie?, tym bardziej, że osób, których małżeństwo wyszło z kryzysu tudzież powrócili do siebie można policzyć na palcach jednej ręki.
Ufam, że Pan Bóg ma dla mnie plan, który naprawdę mnie zaskoczy, i będę szczęśliwa 😘

P.S. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że post będzie aż tak długi...miały być 3-4 zdania

Życzę Wam oraz sobie prawdziwego szczęścia i radości w sercu
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13369
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Nauczyć się żyć od nowa

Post autor: Nirwanna »

Witaj, Marzeno,
Skoro nas czytasz długo, to dużo wiesz, więc do dyskrecji w pisaniu i do skorzystania z pomocy w realu "na cito" namawiać Cię nie będę :-)
Ja należę właśnie do tych, co to "czekają nie czekając". To proste i trudne jednocześnie. I jednocześnie zaskakujące, czyli m.in. robię rzeczy, co do których nawet bym nie pomyślała, że są możliwe. Gdy mieszkałam jeszcze z mężem, kogoś kto by mi taki plan na życie zapodał, nazwałabym odrealnionym fantastą (wersja delikatna) ;-)
Czytając Ciebie, widzę, że masz taką minimalną przynajmniej gotowość na plan Pana Boga, nawet jeśli postrzegałabyś go teraz jako nierealny... uczulę Cię na ten moment tylko na jedno - na nieustającą współpracę z Bożą łaską, tak nieustającą jak oddychanie, uczciwie, czyli czasem megatrudno, i bez urlopów. Wtedy tak - Pan Bóg potrafi wówczas zaskoczyć, z efektem ubocznym szczęścia i radości w sercu :D
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Pustelnik

Re: Nauczyć się żyć od nowa

Post autor: Pustelnik »

poniekąd jestem szczerego podziwu dla osób, które „czekają nie czekając”, zachowując przy tym szacunek dla samej/samego siebie, dochowując przysięgi małżeńskiej
Witaj Marzena !
Zgodnie z teorią każdemu należy się szacunek.
Szacunek jest jakimś przejawem miłosci, także do .... samego siebie jak b. słusznie napisałaś.
Warto też mieć (chociaż to minimum) szacunku do innych ludzi, a wystrzegać się (niestety często obserwuję w ... naszym kraju) okazywania braku szacunku.
Toteż zyczę Ci ... jeszcze lepszego rozumienia tudzież praktykowania szacunku. Dobrych wyborów też !
SAMOA
Posty: 157
Rejestracja: 20 lut 2017, 9:43
Płeć: Kobieta

Re: Nauczyć się żyć od nowa

Post autor: SAMOA »

Jakze mi jest bliskie, to co opisalas, prawie większość sie zgadza, z tym, ze nas Bog obdarzył dziećmi.
Kiedy kilka lat temu weszlam na forum wydawalo mi sie zupełnie nienormalne co tu ci ludzie pisza, wrecz postrzegalam te wspólnotę jak sektę. Czekać nie czekajac? o co tu wogole chodzi? Nie rozumialam wielu spraw, jak mozna być szczęsliwym, po odrzuceniu przez meża? balam się, ze mnie rozwod tez może spotkać, to bylo jeszcze dlugo przed rozwodem, ale Pan Bog tak zmienia moje serce, ze dzis juz rozumiem co znaczy czekać nie czekajac, dzis wiem, ze chcę być wierną żoną swojego męża, wiem ze Pan Bog ma plan na moje zycie i najlepszą rzeczą bylo chwycic sie Chrystusowego plaszcza i trafic tu na forum, uczestniczyć w rekolekcjach sycharowskich i poznac w realu ludzi, ktorzy tez chca byc wierni swoim małżonkom.
Marzenko zostań tu, przytulam Cię mocno bo wszystko co napisalas jest mi tak bardzo bliskie.
Marzena6745
Posty: 26
Rejestracja: 12 gru 2018, 21:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Nauczyć się żyć od nowa

Post autor: Marzena6745 »

Dziękuję za Wasze posty😊 Bardzo wzmacniające jest dla mnie, że można być w tej całej sytuacji szczęśliwym samemu, ba! że najlepsze jest przede mną.
Jeszcze chciałabym zwierzyć się z jednej kwestii. Otóż, prócz cierpienia, bólu serca... któregoś dnia zwierzyłam się Jezusowi, że bardzo wstydzę się przed ludźmi tego, że...jestem odrzucona, niechciana, z brakami... Wtedy poczułam się jak ta Samarytanka, która przyszła w samo południe do studni, by zaczerpnąć wody. W samo południe, czyli wtedy, kiedy był największy upał...kiedy wszyscy przebywali w swoich domach, by schronić się przed wysoką temperaturą. A ona tam przyszła celowo, gdyż wiedziała, że nikogo tam nie będzie. Wstydziła się, gdyż już cztery razy została oddalona, odrzucona przez mężczyzn, a obecny (piąty) również jej nie kocha, gdyż nie jest jej mężem. Jakże ona była spragniona miłości. Uzależniała swoje szczęście, wartość od mężczyzny. I tak sobie myślę, że Pan Jezus zaprasza mnie i Ciebie do takiego spotkania, rozmowy. Pragnie mojej, Twojej miłości, jednocześnie zapewniając, że On jest żywą wodą,...że On jest w stanie zaspokoić wszystkie moje potrzeby 🥰

Życzę Wam kochani takiego spotkania z Panem...by każdy z Nas wybiegł do ludzi, i ogłosił Jezusa Mesjaszem! Niech prawda Nas wyzwala!
ODPOWIEDZ