Jonasz pisze: ↑08 wrz 2019, 14:33
Hm. Pavel żebym Cię dobrze zrozumial tak w skrocie:
Dobrze jest odwiesic się od kogos ja wyjdzie że tak bylo i zajac sobą w tym sensie żeby znaleźć przyczyny i je wyeliminować.
Żeby się już na nikim nie wieszać.
Dobrze jest przy tym nauczyć się i nabyć odporności żeby mając na uwadze własne doświadczenia nie dac się uwiazac drugiej stronie okazując to w taki sposób zeby to nie było właśnie porzucenie,odrzucenie.
Dobrze zrozumiałem?
Podoba mi się to co napisała Nirwanna, jednakże pisząc po swojemu napiszę:
Warto pokochać siebie, swe zmiany i proces pracy nad sobą motywując poprawie jakości swojego życia by było to wg Bożego planu na nasze życie (choćby z powodów praktycznych - mój plan, czyli życie po swojemu gdy "poprawiałem" nauki Stwórcy, zawiódł całkowicie dostarczając mi i najblizszym masę bólu i kłopotów).
Rozmawiałem niedawno o tym (kwestie motywacji, intencji) ze starszym bratem, on tak właśnie ma, że motywacją jego starań jest inny człowiek (partnerka, aktualnie jest to żona).
Człowiek z olbrzymim prawdopodobieństwem wcześniej lub później zawiedzie. Tacy jesteśmy - słabi, grzeszni.
I on wtedy traci motywację, poprzez doznany zawód przestaje się starać, sam odpowiada tym samym i powoli odpuszcza...
Piszę o bracie, a w sumie taka jest i moja historia. Gdy żona zaczęła mnie źle traktować, zacząłem się mniej starać, z czasem się odsuwać. Moją "jaskinią" w której w swej niedojrzałości szukałem potwierdzenia własnej wartości, akceptacji i docenienia była gra. Jakkolwiek smieszo-smutno to brzmi.
Może mamy coś z nietoperzy i lubimy wisieć.
Warto więc moim zdaniem "uwiesić" się na Bogu. On nie zawiedzie nigdy, to zdrowe uwieszenie a w dodatku gdy on na pierwszym miejscu cala reszta również "gra i tańczy".
Gdy zaczynam nie tylko wierzyć w Boga ale i wierzyć Bogu (po ludzku i mi to sprawia wciąż niemały klopot - niby wiem, że on wie co dla mnie dobre i zna mnie najlepiej, ale moje grzechy świadczą o tym, że ufam mu wciąż za słabo no i jak wiele pracy przede mną), gdy "łapię" jak on mocno i bezwarunkowo mnie kocha, to braki związane z niedoskonałą miłością żony są łatwiejsze do przetrawienia. Moja miłość również bliska doskonałości nie jest.
Gdy obserwuję przeszłą i aktualną słabość i marność siebie samego, łatwiej mi zaakceptować i zrozumieć to samo u żony.
Nasze grzechy i słabości pozornie nie są takie same choć nierzadko się pokrywają. Łączy nas jednak marność i słabość ludzka - skażenie grzechem pierworodnym. Pogubienie i bagaż z domu rodzinnego. Wiedząc jak sam byłem/jestem słaby i pogubiony, nie ciskam kamieniami w żonę.
A gdy w swej pysze się zapominam i podnoszę kamień, Bóg w swej dobroci wysyła posłańca z wiadomością "zapomniałeś? A to i to i tamto?(wybór jest spory)".
I mi przechodzi, chociaż czasem z grymasem