zniszczyłam swoje małżeństwo

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Avys »

Akacja, tu chodzi o samotność bez Męża, bez najbliższego przyjaciela który Cię wspiera W trudach życia i w wychowaniu dzieci. A nie o to że się nudzę i nic nie robię i może poszukałabym rodziny wielodzietnej żeby jej pomóc.

Ja mam trójkę małych dzieci, które muszę sama ogarnąć- nie mam absolutnie nikogo do pomocy przy nich, bo dziadkowie nie żyją (umarli b.młodo) albo mieszkają na drugim końcu Polski. Mieszkam w miejscowości Męża w mieszkaniu z kredytem. Dlatego trochę ten Twój wpis mnie zdenerwował, bo ja też z chęcią przyjęłabym pomoc jakiejś Cioci dla moich dzieciaków.
Czuję się po prostu samotna, bo wychowanie i utrzymanie domu jest tylko na mojej głowie. Co więcej wiem, że dzieciom ojca nie zastąpię (a mój Mąż umarł kilka miesięcy temu więc nie mają z Tatą nawet sporadycznych kontaktów).
Triste
Posty: 445
Rejestracja: 11 kwie 2019, 9:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Triste »

Avys pisze: 07 lip 2020, 12:10 Akacja, tu chodzi o samotność bez Męża, bez najbliższego przyjaciela który Cię wspiera W trudach życia i w wychowaniu dzieci. A nie o to że się nudzę i nic nie robię i może poszukałabym rodziny wielodzietnej żeby jej pomóc.

Ja mam trójkę małych dzieci, które muszę sama ogarnąć- nie mam absolutnie nikogo do pomocy przy nich, bo dziadkowie nie żyją (umarli b.młodo) albo mieszkają na drugim końcu Polski. Mieszkam w miejscowości Męża w mieszkaniu z kredytem. Dlatego trochę ten Twój wpis mnie zdenerwował, bo ja też z chęcią przyjęłabym pomoc jakiejś Cioci dla moich dzieciaków.
Czuję się po prostu samotna, bo wychowanie i utrzymanie domu jest tylko na mojej głowie. Co więcej wiem, że dzieciom ojca nie zastąpię (a mój Mąż umarł kilka miesięcy temu więc nie mają z Tatą nawet sporadycznych kontaktów).
Myślę że intencje Akacji były dobre, tutaj jedynie widać jak różne są nasze sytuacje i nasze historie.
Ja też mam co robić. I uwierzcie na co dzień cieszę się życiem, praca i milionem rzeczy. Ale po prostu brakuje tej drugiej osoby ....tego wsparcia i bliskości.
To jest nie do zastąpienia.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Caliope »

Mi też pewnie brakuje wsparcia i bliskości, ale jakoś się tak odwiesiłam, że nie odczuwam wcale na tą chwilę chęci na cokolwiek od męża. Taka samotność jest okropna, wspólne mieszkanie z kolegą któremu nic nie można powierzyć ,powiedzieć, pożalić się bo boli kręgosłup. Przykra jest samotność z mężem pod jednym dachem, czy go nie ma, czy umarł. Trzymajcie się..
Triste
Posty: 445
Rejestracja: 11 kwie 2019, 9:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Triste »

Caliope pisze: 07 lip 2020, 22:19 Mi też pewnie brakuje wsparcia i bliskości, ale jakoś się tak odwiesiłam, że nie odczuwam wcale na tą chwilę chęci na cokolwiek od męża. Taka samotność jest okropna, wspólne mieszkanie z kolegą któremu nic nie można powierzyć ,powiedzieć, pożalić się bo boli kręgosłup. Przykra jest samotność z mężem pod jednym dachem, czy go nie ma, czy umarł. Trzymajcie się..
Najgorsza jest samotność we dwoje.
Ta obcość i ten chłód emocjonalny.
Wolę tą sytuację teraz kiedy jestem sama, niż to szarpanie się które było wcześniej.

Ja nauczyłam się być sama, jest mi samej dobrze.
Kocham mojego męża ale nie potrafiłabym już być z nim.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Caliope »

Właśnie się zastanawiam teraz czy nie jest lepiej mieszkać osobno, żeby nie ranił mnie swoim egoizmem. Czy czekać i płakać ze złości, krzyczeć i rzucać rzeczami.
Też nauczyłam się samotności, a właściwie tylko odświerzyłam stare nawyki. Tylko nie mogę po prostu wyjść, żyć jak chcę, bo mam syna.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Nino »

Mam w pamieci slowa Ukasza,ze z odwieszania sie i skupieniu na sobie tez mozna zrobic bozka (jesli cos zle zapamietalam z gory przepraszam). Te slowa uderzyly mnie. I dlatego tez rozumiem postawe Ukasza,ze za poczuciem milosci, idzie chec dzialania.
A co do samotnosci. Ona jest po prostu straszna. I nie przekonuja mnie twierdzenia, ze mozna tak nauczyc sie z nia zyc, aby nie odczuwac jej strasznosci.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Caliope »

Nino, chyba te słowa Ukasza przeoczyłam, ale znam parę przykładów ludzi zamkniętych, egoistycznych skupionych tylko na sobie np. ciocia psycholog. Z nimi nie da się po prostu żyć, dla mnie wszystko trzeba traktować z umiarem. Stąd my mamy te zapędy do myślenia o innych, działania na rzecz innych, a według mnie to normalne. Nie można przecież rzucić dzieci i zająć się tak sobą, by żyć tylko dla siebie, tak tylko może żyć singiel bez żadnych zobowiązań.
Keira

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Keira »

Nino pisze: 08 lip 2020, 8:42 Mam w pamieci slowa Ukasza,ze z odwieszania sie i skupieniu na sobie tez mozna zrobic bozka (jesli cos zle zapamietalam z gory przepraszam). Te slowa uderzyly mnie. I dlatego tez rozumiem postawe Ukasza,ze za poczuciem milosci, idzie chec dzialania.
A co do samotnosci. Ona jest po prostu straszna. I nie przekonuja mnie twierdzenia, ze mozna tak nauczyc sie z nia zyc, aby nie odczuwac jej strasznosci.
Bywa, że osoba uzależniona usprawiedliwia swoje działania właśnie w taki sposób. Czy gdyby alkoholik nadmiernie "odwieszał" się od wódki, to też powiedzielibyśmy, że zrobił sobie bożka z wychodzenia z nałogu? Wychodzenie z uzależnienia (jakiegokolwiek) zawsze jest dobre dla nas.

Co do pogrubionego zdania - każdy ma swój czas na zrozumienie tego. Jeden wcześniej, drugi później. Chciałabym, aby u mnie nastąpiło to wcześniej o około 15 lat, wtedy być może inaczej potoczyłoby się moje życie. Śmiem twierdzić, że nikt, kto nie potrafi szczęśliwie i satysfakcjonująco żyć sam ze sobą, również nie jest zdolny do tworzenia szczęśliwej, zdrowej i trwałej relacji. Często bywa tak, że nasi małżonkowie, odchodzą między innymi dlatego, że czują się naszym powietrzem, bez którego nie. To duże obciążenie dla każdego i zamach na wolność. Sytuacje i przykłady z forum zdają się potwierdzać tę regułę.

Odwieszanie się ma jedną niezaprzeczalną korzyść - ZAWSZE przynosi spokój, bez względu na to, jak sytuacja wokół nas się wyklaruje. Czy ten małżonek widząc, że nie grozi mu uduszenie się - wróci, czy też nie (bo np. powód jest inny).

I tak - 2-3 lata temu mogłabym się podpisać pod Twoimi słowami i również nie wierzyłam, że ci, co piszą o tym spokoju, piszą szczerze.

Brak wiary w to poczucie spokoju pomimo samotności - to objaw uzależnienia. Bo nałogowca przeraża "brak" czegoś, od czego jest uzależniony. Ten strach minie, pod warunkiem, że da się mu szansę na to. Samo się nie stanie...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Caliope »

Keira pisze: 08 lip 2020, 10:11 Bywa, że osoba uzależniona usprawiedliwia swoje działania właśnie w taki sposób. Czy gdyby alkoholik nadmiernie "odwieszał" się od wódki, to też powiedzielibyśmy, że zrobił sobie bożka z wychodzenia z nałogu? Wychodzenie z uzależnienia (jakiegokolwiek) zawsze jest dobre dla nas.
Zupełnie nie rozumiem porównania z alkoholizmem. Małżeństwo to nie jest chorobą, nawet nie sposób tego wstawić w ramki faz uzależnienia od alkoholu.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Nino »

Keira, a jak jest u Ciebie? Masz dzieci? Długo jesteś sama, tzn. bez męża sakramentalnego u boku?
Czy są jakiekolwiek widoki, na jego powrót do Ciebie?
Keira

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Keira »

Caliope pisze: 08 lip 2020, 11:36
Keira pisze: 08 lip 2020, 10:11 Bywa, że osoba uzależniona usprawiedliwia swoje działania właśnie w taki sposób. Czy gdyby alkoholik nadmiernie "odwieszał" się od wódki, to też powiedzielibyśmy, że zrobił sobie bożka z wychodzenia z nałogu? Wychodzenie z uzależnienia (jakiegokolwiek) zawsze jest dobre dla nas.
Zupełnie nie rozumiem porównania z alkoholizmem. Małżeństwo to nie jest chorobą, nawet nie sposób tego wstawić w ramki faz uzależnienia od alkoholu.
Ja też bym nie rozumiała, gdyby ktoś tak napisał. ;)

Ale ja tego nie napisałam. Małżeństwo nie jest chorobą. Ale toksyczna relacja z mężem już może być czymś w rodzaju choroby i uzależnienie od małżonka ma dokładnie te same fazy jak każdy inny nałóg. Także fazę zaprzeczania, w której jest spora część forumowiczów. To jest widoczne dla osób stojących z boku, a nie tych, którzy są w to uzależnienie uwikłani.

Ja porównuję sam mechanizm uzależnienia - przedmiot lub podmiot uzależnienia nie ma tu znaczenia. Każde uzależnienie jest złem, bo czyni z nas ludźmi bezwolnymi. Powoduje, że podejmujemy decyzje dla nas krzywdzące, niszczące nas, upokarzające, odzierające z godności bo "potrzebujemy" czegoś lub kogoś. Nie potrafimy z tego zrezygnować. Czysta definicja nałogu. Nie potrafimy żyć bez tego kogoś/czegoś. Niby żyjemy, ale czujemy brak, płaczemy, nie śpimy, kombinujemy, jak zdobyć, jak przekonać, stosujemy różne metody - od płaczu i błagania, poprzez chłód i obojętność, po wikłanie w nasze sprawy osoby trzecie. Wystarczy poczytać forum - odwiedzanie kochanek, rodziców kochanek, listy do szefów, śledzenie, detektywi, granie dziećmi. Zaniedbujemy pracę, siebie, swój rozwój, relację z Bogiem. Rezygnujemy z siebie - i dlaczego? Dlatego, że ktoś nie chce z nami być, czujemy brak. Kiedy czytam "Pieśń nad pieśniami" - niczego z takich zachowań tam nie widzę. Nie widzę nic z tych zachowań, jako objawu miłości. Więc czy na pewno to, co czujemy i robimy w okresie ratowania małżeństwa to jest miłość, a nie uzależnienie od osoby? "Niechby pił, niechby bił, byle był?"

Nino, nie mam dzieci i czeka mnie samotna starość, bez dzieci, bez wnuków. Od dawna przestało mnie to przerażać, ale warunkiem było przylgnięcie do Boga. Świadomość, że w każdej, dosłownie każdej chwili mogę zamknąć oczy i poczuć obecność Jezusa przy mnie, totalnie mnie uspokaja i wycisza. Nie boję się.

Czy czeka mnie przyszłość bez męża to nie wiem. Czy ja wiem, co tam się wydarzy po drodze? Mnie do nawrócenia się przekonał plakat informujący o jakichś rekolekcjach z wielkim portretem Jezusa i słowami: Kocham cię i nigdy nie przestanę. Po prostu - ot tak. Stanęłam na światłach i czekając na zielone rozglądałam się po okolicy patrząc na billboardy. I nagle - bum. Te słowa. Bóg wtedy powiedział do mnie i wiedziałam, jaką dalej drogą mam iść. A mogłam wybrać inną, uwierz. Byłam osobą, która wtedy była dalej od Boga niż mój mąż teraz. A jednak Bóg trafił do mnie. Mam 45 lat, czuję się o wiele młodziej, tyle miałam planów, wizji życia. Uśmiecham się smutno, że jeszcze w 2013 roku szukałam dla nas domu z dużą działką, a nasze dzieci, o które się wiele lat staraliśmy, miały już imiona - Helenka i Michał. Musiałam wszystko przewartościować.

Nie wiem, czy są widoki na powrót męża do mnie. Ale czy Bóg może nie znaleźć drogi do niego, skoro dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych? Na razie nie widzę w mężu zrozumienia tego, czym jest i czym powinna być relacja małżeńska. Odsunął się nie tylko ode mnie - tuż przed czterdziestką po prostu zapragnął zmienić swoje życie i porzucił wszystko, nie tylko mnie. Także ze swoimi rodzicami nie utrzymuje bliskich relacji - rozmawia z nimi, kiedy oni do niego zadzwonią. Wyprowadził się 400 km od naszego miasta. Nie rozstaliśmy się w gniewie, wydawał się być głęboko nieszczęśliwy, że "musi mnie ranić", jednak nie na tyle, by zdecydować się na naprawę małżeństwa. Ze mną też był nieszczęśliwy. Myślę, że gdybyśmy mieli dzieci, mógłby traktować je tak samo, jak Twój traktuje Wasze. Bo były w rodzinie dzieci, które nie znają życia bez wujka A., którego kochały, lubiły, z którym spędziły mnóstwo czasu, a i je zostawił bez słowa, jeden jest już dorosły. Zero pożegnania, jakiegoś wyjaśnienia, nic. Jakby nie miały uczuć.

O odejściu poinformował mnie pod koniec 2016 roku, a ja oceniając i analizując teraz przeszłość, myślę, że decyzję podjął w połowie 2016 roku, bo wtedy zaczął mnie "unikać" i oddalać się.
Tak więc mija pięć lat, kiedy nie mam ani fizycznie, ani duchowo męża u boku. Ale błogosławię mu i życzę mu, by wreszcie czuł się dobrze sam ze sobą. Bo to będzie połowa sukcesu.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Avys »

Keira, niesamowite jest dla mnie to jak się pozbierałaś i jak w sumie szybko doszłaś do etapu Córki Króla. Niesamowite. Wszystko co piszesz to albo myślę identycznie, albo chciałabym już tak umieć stosować to w życiu albo u mnie było bardzo podobnie. Ogólnie wiek mniej więcej ten sam ;-), mój Mąż też odszedł w 2016. Ja byłam od Niego uzależniona- zakonnik który mi bardzo pomaga dokładnie porównał relacje w moim małżeństwie do relacji właśnie jak w rodzinach alkoholików. Powiedział mi wprost, że to była patologia...

Ale Ty w sumie nie napisałaś, czy Ty też byłaś uzależniona od Męża, uwieszona na Nim czy nie? I czy On odszedł sam czy do kowalskiej- czy po prostu nie wiesz bo Cię to nie interesuje? Ile Ci zajęła ta zmiana sposobu myślenia? I teraz nie masz już chwil, że sobie popłaczesz bo pomimo tego, że Bóg kocha Cię bardzo na zawsze to jednak Go nie widać, On nie przytuli tak żeby zmiąć bluzkę etc. I że „źle człowiekowi być samemu”?
Ja mam w sobie tęsknotę za zobaczeniem Boga twarzą w twarz, i w ogóle nie mogę doczekać się kiedy tam zatańczę z innymi Córkami (nie umiem tańczyć ale zakładam, że to nie problem) ale zdaję sobie sprawę, że to może zająć jeszcze kilka ładnych lat.

Piękne to Twoje nawrócenie. Skojarzyło mi się ze św.Augustynem choć u Niego to akurat było dziecko i głupia piosenka. Najfajniejsze to miejsce w tym wszystkim- przejście dla pieszych, światła, samochody- po prostu czad!!


Znowu Ci zazdroszczę !:-), że Ty potrafisz spojrzeć na te historie tutaj z boku. Ja mogłoby się wydawać że też „już powinnam” (to słowo ;-) ale jednak jeszcze nie potrafię. Mnie bardzo w tych etapach spowolnił brak akceptacji, że po 13 latach małżeństwa moja rodzina będzie rozbita i 3 dzieci na tym ucierpi. Płakały. Płakałam. Ja płakałam i czekałam w otwartych drzwiach za długo. Jak o tym teraz pomyślę to wydaje mi się to jakąś formą autoagresji. Robiłam to sobie i cierpiałam bardzo, choć mój Mąż mieszkając blok obok z kochanką nie ułatwiał tego- to było pamiętam straszne oglądanie go jak przytulał kochankę. Rok temu dojrzałam do tego, aby poprosić Go żeby się przeprowadził gdzieś dalej.

Ja jestem ciekawa czy są w ogóle osoby, które zostają zdradzone/porzucone, czują się dalej małżonkami chociażby przez wierność i nie muszą przechodzić tych etapów odwieszania bo nigdy na współmałżonku nie wisiały. Czyli ktoś odchodzi, nie chce terapii a ta druga osoba przestaje natychmiast interesować się nowym życiem małżonka. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o takie osoby które szybko znajdują pocieszenie w innym związku.
Jakbyś miała ochotę to daj znać na maila z jakiej części Polski jesteś?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Caliope »

Keiro, może trochę uzależnienie od męża ma cech z nałogu, ale tylko trochę. Nie czytałaś pewnie u mnie że ja jestem trzeźwym alkoholikiem od 12 lat. To była ciężka droga i tak to przeżyłam, że nie mam porównania z sytuacją małżeństwa. O mężu można trochę pozapominać, żyć w pojedynkę. O zamknięciu w swojej butelce nie, bo się popłynie i straci wszystko z życiem włącznie.
Przykre to co piszesz o sobie, jestem w podobnym wieku, ale mam syna. Masz rację, trzeba przylgnąć do Boga i żyć dla siebie samej, ja planuję mieć chociaż zwierzęta, one nie opuszczają i kochają bezgranicznie.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: elena »

Caliope pisze: 10 lip 2020, 8:05 Keiro, może trochę uzależnienie od męża ma cech z nałogu, ale tylko trochę. Nie czytałaś pewnie u mnie że ja jestem trzeźwym alkoholikiem od 12 lat. To była ciężka droga i tak to przeżyłam, że nie mam porównania z sytuacją małżeństwa. O mężu można trochę pozapominać, żyć w pojedynkę. O zamknięciu w swojej butelce nie, bo się popłynie i straci wszystko z życiem włącznie.
Przykre to co piszesz o sobie, jestem w podobnym wieku, ale mam syna. Masz rację, trzeba przylgnąć do Boga i żyć dla siebie samej, ja planuję mieć chociaż zwierzęta, one nie opuszczają i kochają bezgranicznie.
Piszesz o zwierzętach a ja właśnie ostatnio tez pomyślałam, ze chce mieć psa, żeby jakoś zapełnić pustkę po mężu ;) hehe żeby w domu było weselej, żeby nie było głuchej ciszy gdy w weekendy mąż zabiera syna do siebie
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Keira

Re: zniszczyłam swoje małżeństwo

Post autor: Keira »

Avys pisze: 10 lip 2020, 2:02
Ale Ty w sumie nie napisałaś, czy Ty też byłaś uzależniona od Męża, uwieszona na Nim czy nie? I czy On odszedł sam czy do kowalskiej- czy po prostu nie wiesz bo Cię to nie interesuje? Ile Ci zajęła ta zmiana sposobu myślenia? I teraz nie masz już chwil, że sobie popłaczesz bo pomimo tego, że Bóg kocha Cię bardzo na zawsze to jednak Go nie widać, On nie przytuli tak żeby zmiąć bluzkę etc. I że „źle człowiekowi być samemu”?
Zadałaś mi ważne pytanie. I muszę powiedzieć, że nie tyle byłam od niego uzależniona jako od osoby, co od wizji siebie, jako żony w małżeństwie, z mężem u boku. Bo myśl, że będę rozwódką, sama, bez dzieci, w wieku jeszcze młodym powodowała u mnie ataki paniki połączone z ogromnie podwyższonym ciśnieniem, płaczliwością, bezsennością, apatią. Natomiast sama osoba męża przestała mi się podobać - w takim sensie, że nastąpiły u niego takie zmiany w zachowaniu, które kompletnie nie były z mojego świata (cynizm, skrajny pracoholizm, życie korporacją, w której pracował, wielkie projekty, wyjazdy, życie kawalera - decyzje podejmowane bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną, np. wyjazdy do USA na 2-3 tygodnie). Jestem na 100% pewna, że nie odszedł do nikogo konkretnego. Skąd to wiem? Bo po pierwsze powiedziałby mi to (to taki typ), powiedział zresztą, że chce być wolny formalnie, żeby móc szukać kogoś nowego, kto go uszczęśliwi, bo ja go nie uszczęśliwiam. Po rozmowie o odejściu głównie siedział w domu (w pracy mu się posypało,co było wg mnie zapalnikiem zmian w jego życiu), więc siedział, nie golił się, grał w gry, pił, jadł, spał lub nie. Rzadko wychodził z pokoju, rzadko się mył. Tak się nie zachowuje osoba zakochana. Zachowywał się jak ktoś, kto odkrył, że jego życie nie ma sensu, a jedyną opcją wyjścia, jest totalne zerwanie wszystkich więzi, sznurków itd. Czy było mi źle, że mąż oświadczył, że chce szukać kogoś nowego? Oczywiście! Ale bardziej żal z tego powodu, że mąż jest taki niedojrzały, że planuje wejść w kolejny związek z tak samo złych motywacji, jakie nim kierowały, kiedy wybrał mnie na żonę - partnerka ma go uszczęśliwiać. I żal mi było, że nie chce dać szansy naprawy i zrozumienia, że jego działanie nie ma sensu. Natomiast, co dziwne, nie czułam zazdrości i nie czuję do dzisiaj, chociaż myślę, że może kogoś mieć (nie sprawdzam, nie dopytuję). Kiedy podczas podziału majątku znajomy prawnik, który nas obsługiwał, zaprosił go do klubu "z parasolkami" - żartami dodam - mąż nie zrozumiał tego żartu i powiedział poważnie, że nie, bo "mam zobowiązania" - czyli zasugerował, że jest w związku. I jedyne co poczułam, to wstyd za męża, że nie zrozumiał żartu, w ogóle mnie jakoś to dotknęło, bo już wtedy czułam, że w jakimkolwiek związku by nie był - to ja jestem jego jedyną, prawowitą, sakramentalną żoną. Czy Ty masz takie poczucie? Bo to ważne. Nie ma czego wtedy zazdrościć - jakiejś fałszywej relacji, takiej nieczystej, skompromitowanej - oto jakaś kobieta jest w związku z cudzym mężem, który już raz przysięgał miłość do końca życia. No wielkie mi co. Doprawdy wygrała los na loterii.

Kiedyś na terapii pani psycholog mi powiedziała, że ja to zniosłam w miarę dobrze, bo miałam dobry start - mądrego ojca. Mój ojciec tak mnie wychował, że chociaż nie siadałam mu na kolankach i nie prosiłam o nową róziową siukienkę, a on nie nazywał mnie księżniczką itd., to wbił mi do głowy, że jestem wartościowa jako całość, jako człowiek, jako kobieta. Całe życie czułam od niego akceptację i przez to, nigdy nie uwikłałabym się np. w jakiś związek z żonatym czy agresorem. Na studiach byłam bardzo zakochana w kimś, z kim planowałam przyszłość. Podczas jednej z gorących dyskusji pchnął mnie na drzwi, które się otworzyły i spadłam na podłogę. Od razu podbiegł i przepraszał, ale to był koniec naszej znajomości. Po prostu NIE. Wg psychologa mam dużą pewność siebie jako kobieta, więc jakiekolwiek odrzucenie traktuję jako stratę po stronie odrzucającego. Dlatego uważam, że kluczem jest wzbudzenie w sobie godności i poczucia, że jesteś WAŻNA dla Boga, jesteś jego UKOCHANYM dzieckiem. Nie jednym z wielu, ale tym najbardziej ukochanym. To jest nielogiczne w świecie ludzi, ale u Boga każdy z nas jest jego najbardziej ulubionym dzieckiem. :mrgreen: Jeśli nie zrobił tego Twój tato (z różnych powodów, wcale nie ze złych, mógł być np. fantastycznym tatą, ale może nie miał świadomości, jaki wpływ na kobietę ma budowanie w niej poczucia pewności siebie i własnej wartości), to warto poprosić o to Boga. Moja pewność siebie na początku troszkę spikowała w dół - nie będę kłamać, ale to szybko minęło, włączył się zdrowy rozsądek - że no jak. Mam wady jak każda kobieta, więc ta nowa kobieta nie będzie od nich wolna. Nie jestem gorsza od ŻADNEJ kobiety (ani też lepsza). Nowa kobieta będzie atrakcyjna dla mojego męża, dlatego, że jest po pierwsze nowa/nieznana, a po drugie dlatego, że jest niedojrzały i nie rozumie, że w kwestii związków - to nigdy (poza skrajnymi patologiami) nie jest to kwestia zmiany partnera. Piszą o tym znani i doświadczeni terapeuci rodzinni, np. Gottman. I jakoś ta wiedza + to nawrócenie uchroniły mnie od upokorzeń, płaszczenia się, przekraczania własnych granic, a jednocześnie wcale mi miłości do męża nie zabrały. Kocham go nadal. Nie wiem, tak to u mnie wygląda.

Płakałam przez pierwszy rok, w zasadzie popłakiwałam. Teraz już nie. Czy to Bóg zabrał mi tęsknoty za "zmiętą bluzką"? Bardzo możliwe, prosiłam Go o to. I dostałam to.
Avys pisze: 10 lip 2020, 2:02

Ja mam w sobie tęsknotę za zobaczeniem Boga twarzą w twarz, i w ogóle nie mogę doczekać się kiedy tam zatańczę z innymi Córkami (nie umiem tańczyć ale zakładam, że to nie problem) ale zdaję sobie sprawę, że to może zająć jeszcze kilka ładnych lat.
A czemu kilka lat? Już to pisałam w innym wątku chyba - że polecam medytacji Pisma Świętego prowadzone online przez Jezuitów (kanał na YT - Pogłębiarka). Szczególnie polecam medytację z 8 stycznia 2017 roku. Moja kluczowa. Od tej chwili Bóg, Jezus stał się w moim życiu Osobą, a nie Ideą, Mocą. Osobą, z krwi i kości, która czeka na mnie na brzegu Jordanu, aż się obmyję, wywalę swoje grzechy. A potem usłyszę głos: Asiu (bo tak mam na imię), jesteś moją córką umiłowaną. Polecam gorąco tę medytację! Z lektorem.

Jestem z Poznania. :) A na forum jestem też między innymi dlatego, że czuję osamotnienie w moim myśleniu - niby dużo ludzi wkoło, ale mało rozumiejących moją postawę. Więc gdybym dzięki forum poznała jakąś Przyjaciółkę - to byłoby cudownie. Zresztą tak czuję, że po to między innymi tu jestem. A u Boga nie ma przypadków.


Dodam, że absolutnie nie narzucam nikomu swoich sposobów, nie chciałabym wyjść na jakąś mądralińską, która zjadła monopol na prawdę, czy coś. Wiem, że każda sytuacja jest inna, są dzieci - wtedy trudno tak po prostu zamknąć drzwi, nawet nie da się. Ale są pewne rzeczy wspólne i można z tego brać. Powiem Wam, że kiedy byłam tutaj pierwszy raz na forum, trafiły do mnie najbardziej słowa kogoś, kto pisał je wcale nie do mnie!

Pozdrawiam Was serdecznie!
Ostatnio zmieniony 11 lip 2020, 18:51 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono datę na prośbę użytkowniczniki
ODPOWIEDZ