Na ratunek

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Długo zbierałam się by opisać tu moją historię. Przeczytałam wiele wątków nantym forum, wybierając starannie te z happyendem.
Chcę jednak zacząć żeby dzielić się tym i prosić was o pomoc.
Jestesmy małżeństwem 4,5 roku. Znamy się 15 lat, ze sobą 10,5.
Nigdy nie byliśmy idealną parą. Nawet przed ślubem kłóciliśmy się i miotaliśmy. Mąż popijał (niby normalnie, jak to na studiach, jednak raz na jakiś czas upijał się mocno), lubił inne kobiety, chciał współżyć a ja mimo mojej wiary i religijności zgadzałam się na to (trochę po to by mnie nie rzucił).
W końcu wzięliśmy ślub kościelny i zamieszkaliśmy z rodzicami męża. Okazało się że są zdrowotne przeszkody by mieć dzieci. Zaczęliśmy budowę domu w którym mieszkamy rok.

Kryzys zaczął się, gdy po koncercie chcieliśmy spędzić trochę więcej czasu ze znajomymi i wypić jakiś alkohol (ja z reguły nie piję więc często jestem kierowcą). Zaproponowalam byśmy poszli do jakiegoś baru. Oni jednak chcieli kupić wódkę i colę i pić w miejscu publicznym. Powiedziałam po cichu mężowi że nie podoba mi się to (jestem w mieście osobą publiczną) i żebyśmy nie brali w tym udziału. On bardzo chciał i powiedział żebym sobie w takim razie pojechała do domu. Wtedy otworzyłam oczy że znajomi i alkohol jest ważniejszy dla.mojegog męża niż ja. Gdy zaczęłam to dostrzegać zaczęły się awantury. Byłam też zazdrosna o tę znajomą (mieszkają nieopodal i mają dwójkę dzieci, odwiedzamy się czasem, mąż głównie umawia się z nimi na piwko, drinka). Mąż miał z nią dużo lepszą relację niż ja. (Napisała kiedyś mojemu mężowi na fb że jest na mnje [zdenerwowany - zmiana moderacji] za to ze nie złożyłam jej życzeń urodzinowych przez fb, o których nawet nie wiedziałam. Napisała na mnie do niego paszkwila i napisała mu że jego lubi bardziej niż mnie).

Druga wielka awantura miała miejsce w wigilię zeszłego roku. Dostałam w prezencie od męża bilet na spektakl w lutym. Bardzo się ucieszyłam i za moment rozczarowałam gdy się okazało że ten bilet ma znajoma i że pojedziemy razem z nimi (wcześniej proponowali wspólny wyjazd, a ja go nie chciałam).

Dalej już było z górki. Zaczęliśmy się z mężem oddalać od siebie. Kłócić i godzić.

W lipcu awantury przybrały na sile. Głównie o znajomych i alkohol. O pragnienie dominacji i o urządzanie domu. Mąż jest głównym inwestorem, dostał po rodzicach gospodadstwo, a co za tym idzie majątek. Ja zarabiam 2000zl miesiecznie w budżetówce. Chciał postawić duzy dom. 180m dla nas dwojga. Ma manię by wszystko było drogie, najlepsze. Ja wręcz przeciwnie. Wolałabym żyć skromnie, oszczędzać. Mąż zaczął kupować do naszego domu meble i sprzęty które niekoniecznie mi się podobały, jednak ja nie miałam nic do gadania bo to nie moje pieniądze. I dom. Nie jestem notarialnie dopisana ani do domu ani do gospodarstwa. Nie mam dostępu do męża kont gdyz są firmowe, a rata kredytu na dom idzie z mojej pensji. Robię też zakupy i kupuję paliwo na dojazdy do pracy.

W takiej atmosferze zaczęliśmy oddalac się od siebie jeszcze bardziej. W lipcu powiedziałam ze mamy kryzys i że trzeba coś z tym zrobić. Zadzwoniłam do księdza który udzielał nam ślubu, powiedziałam też przyjaciółce - gdy już nie miałam siły.
W sierpniu w spokojnej rozmowie mąż powiedział że mnie nie kocha i nie widzi powodu by chciał robić cokolwiek by ratować to malżeństwo. Po miesiącu dodał że jest niewierzący i że sakrament dla niego nie ma znaczenia, więc jeśli chciałabym stwierdzenie nieważności małżeństwa to on w sądzie powie to co trzeba.
Czasem gdy się napije mówi do mnie straszne rzeczy: "rozejdziemy się" "nie chcę cię" również przeklina.

Próbowałam bez skutku namówić męża na terapię. Dwa tygodnie temu sama się jej podjęłam. Mąż się stara być miły i dobry, jednak nie ma w tym żadnej czułości, uczucia. Gdy soę zapomni - krzyczy, poniża mnie, robi wyrzuty.
Staram się wszystko załagodzić. Przepraszam go nawet gdy jestem bez winy (wiem że tak nie powinnam).
Odmawiam nowennę pompejańską. Mam wsparcie przyjaciół. Mąż nie chce by z nim ktokolwiek porozmawiał na ten temat. Powiedział byśmy byli dla siebie mili i tyle.
Współżyjemy srednio co trzy tygodnie - gdy przez jakiś czas uda nam się wytwać bez kłótni. Nie ma już takiego pożądania czy pragnienia jak bylo wcześniej. Mieszkamy razem, śpimy razem, czasem obejrzymy jakiś film, rozmawiamy przy posiłkach - wszystko jest jednak bardzo obce.
Ja jestem na skraju wytrzymania. Cały czas żyję w lęku przed samotnoscią, przed tym że odejdzie ze mnie zostawi. Albo przed tym że już nigdy nie będzie miłości między nami i będziemy trwać w takim zawieszeniu.

Mąż twierdzi że nie ma Kowalskiej i ja nie mam powodów by mu nie wierzyć. Zawsze był prawdomówny i mówił mi nawet najgorszą prawdę.

Dodam jeszcze że oboje jesteśmy dda. Mój tata przestał pić gdy już się wyrowadziłam z domu. Tata męża nie trzeźwieje od dawna, grozi matce, czasem przyjeżdza nawet policja. Mąż już jako 14 letni chlopak musiał przejąć bardzo dużo jego obowiązków.

Czasami czuję się silna, mam sporo nadziei. Jednak częściej ostatnio płaczę w bezradności. A nawet proszę Boga o śmierć bo nie chcę już tak żyć. Ubzdurałam sobie że gdy umrę to mąż zrozumie że jednak mnie kochał.
Ostatnio zmieniony 14 gru 2018, 13:52 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: brzydkich słów nie używamy nawet jako skrótów
jacek-sychar

Re: Na ratunek

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Joanna 1234 na naszym forum.

Zacznę od końca:
Joanna1234 pisze: 14 gru 2018, 13:31 Czasami czuję się silna, mam sporo nadziei. Jednak częściej ostatnio płaczę w bezradności. A nawet proszę Boga o śmierć bo nie chcę już tak żyć. Ubzdurałam sobie że gdy umrę to mąż zrozumie że jednak mnie kochał.
No, to to chyba wzięłaś z harlekinów. :?
Ale rozumiem, że tak teraz masz.

A poważniej.
Ja tez miałem okres, że wydawało mi się, że świat mi się wali na głowę, że jak zostanę sam, to nie dam sobie rady.
Okazało się, że się pozbierałem i jest mi całkiem dobrze.

W zasadzie wyjścia masz dwa:
1. dalej godzić się na to co masz, lub
2. postawić ostro granice i czekać, czy będzie lepiej czy gorzej.

Ale czy Ty lub Twój mąż myśleliście o terapii dla DDA?
Wygląda mi, że Twój mąż przyjął cechy bohatera rodzinnego.
Ty znowu przepraszając za wszystko zachowujesz się jak ofiara.
Bez pracy na tym polu ciężko Wam będzie pójść do przodu.

Pisząc pamiętaj, że internet nie jest anonimowy. Dlatego staraj się nie podawać szczegółów, które mogłyby zidentyfikować Ciebie i Twoja rodzinę.

Zapraszam również do naszych ognisk.
Ich lista jest tutaj:
http://sychar.org/ogniska/
Przy każdym ognisku są terminy spotkań.
Monti
Posty: 1261
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Na ratunek

Post autor: Monti »

jacek-sychar pisze: 14 gru 2018, 14:05
W zasadzie wyjścia masz dwa:
1. dalej godzić się na to co masz, lub
2. postawić ostro granice i czekać, czy będzie lepiej czy gorzej.
Na podstawie błędów, które sam popełniłem, polecam Ci stanowcze postawienie granic, póki nie jest za późno.

Kwestia DDA jest również istotna, Twój mąż jak widać ma też wyraźne skłonności do ryzykownego picia, więc warto nad tym popracować.

Część sytuacji, o których piszesz znam z autopsji i niestety raczej nie prognozują one niczego dobrego.

Co do działki i domu, to pamiętaj, że skoro są one jego własnością, to Ty ponosisz nakłady na majątek osobisty męża, co automatycznie stawia Cię w gorszej pozycji. Możesz spłacić cały kredyt, a nieruchomość i tak będzie męża. Wtedy możesz go co najwyżej pozwać o zwrot nakładów.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
jacek-sychar

Re: Na ratunek

Post autor: jacek-sychar »

Joanna

Monti jest prawnikiem, więc przeanalizuj dokładnie swoją sytuację pod kątem prawnym.
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Ale czy Ty lub Twój mąż myśleliście o terapii dla DDA?
Wygląda mi, że Twój mąż przyjął cechy bohatera rodzinnego.
Ty znowu przepraszając za wszystko zachowujesz się jak ofiara.
Tak. Ja mam teraz terapię dda. I ja też mam mnóstwo cech bohatera - nadodpowiedzialność za siebie i innych, staranie się załagodzenia wszystkiego, perfekcjonizm, itd.
Mąż stanowczo nie chce podjąć żadnej terapii.
postawić ostro granice

Bardzo się boję tego "gorzej".

Kwestia prawna - u notariusza są przygotowane dokumenty które dopiszą mnie do własności domu. Ciężko się zebrać i pojechać. Ale mąż jest uczciwy i nawet jeśliby mnie (o zgrozo) chciał zostawić to nie pozwoli mi odejść z kwitkiem.
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

I jeszcze jedno: co to znaczy w praktyce "postawić granice ostro"?
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Mówiłam mężowi wiele razy, że boję się jego odejścia. Teraz od jakiegoś czasu mówi że jest obok i że nie zamierza odchodzić. Nie udaje mi się jednak być tak idealną, żeby on się nie zdenerwował, np. gdy czegoś nie dosłyszę lub nie zrozumiem tego o czym opowiada i o coś dopytam. Wtedy on się denerwuje i mówi że ma mnie dość. Chciałabym mieć też wpływ na duże rodzinne wydatki. Mąż przyzwyczaił się że na wszystko się zgadzam. Obecnie sprzedał część majątku i zamierza wziąć kolejny kredyt i kupić sportowy samochód co ja uważam za niepotrzebną fanaberię a on za realizację swoich marzeń (to prawda, gdy go poznałam już wtedy marzył o takim aucie).
No widzę, że się na swój sposób stara i też jest pogubiony i trudna małżeńska sytuacja zaczęła mu doskwierać.
Napomknęłam kiedyś na przykład że chciałabym mieć na w przedpokoju deskę na linie i się na niej huśtać, albo że podoba mi się jakby świerk w doniczce stał przed domem. Pewnego dnia wracam do domu a tam huśtawka. Innego postawił tego świerka choć wcześniej mówił że nie chce.
Może i go usprawiedliwiam, ale może jeszcze nie wszystko stracone, bo to, co pisze Monti
Część sytuacji, o których piszesz znam z autopsji i niestety raczej nie prognozują one niczego dobrego
przeraziło mnie bardzo.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Na ratunek

Post autor: rak »

Joanna1234 pisze: 14 gru 2018, 15:39 I jeszcze jedno: co to znaczy w praktyce "postawić granice ostro"?
Myślę, że w praktyce możnaby to rozbić na kilka kroków:

1) Jak do tej pory nie stawiałaś granic, to możesz tak naprawdę nie wiedzieć na czym Ci zależy i czego tak naprawdę (jakich wartości, postaw, czy przekonań) chcesz bronić. Osoby z pogranicza DDx często tak mają, po prostu balansują pomiędzy olbrzymią zależność od innych do gwałtownego arytkułowania sprzeciwu jak już za dużo się uzbiera. Pierwszym krokiem byłoby poznanie i zrozumienie siebie, swoich potrzeb, zranień, motywacji... (to może chwilę potrwać).
2) Znając już siebie i mogąc określić się samą w stosunku do zewnętrznego świata, będziesz sama czuła czego Ci brakuje i co Ci przeszkadza, wtedy możesz zacząć obserwować te rzeczy i przyjmować w miarę świadomy stosunek do nich.
3) Mając zrobione dwa poprzednie kroki możesz powoli zacząć powoli artykułować swoje zdanie i sprzeciw wobec drobnych sytuacji i zachowań, które Ci nie pasują. Najlepiej zacząć od osób postronnych i niezwązanych z Tobą, znajomi i bliscy zapewne przyzwyczaili się do Twojego postępowania i jego niewygodne zmiany mogą skutecznie torpedować.
4) Mając już pewne doświadczenia w asertywności możesz zacząć zaznaczać siebie wobec znajomych i bliskich. Jak wspomniałem wcześniej możesz doświadczyć początkowego odporu i sprzeciwu.
5) Po poprzednich doświadczeniach można myślę przejść do "ostrych granic". Ale i tutaj lepiej robić to stopniowo.
6) Zanim się je zakomunikuje, warto uzmysłowić sobie ich konsekwencje. Granice wbrew pozorom dotyczą Ciebie, tylko na siebie masz wpływ, więc jeśli naprawdę coś Ci nie pasuje (a do tego powinnas znać siebie), to musisz być gotowa tego bronić i ponosić konsekwencje jak się to nie udaje. Np. granicą może być np. ochrona Twojego zdrowia psychicznego i fizycznego, nie życzysz sobie wyładowywania na siebie agresji przez męża poprzez krzyki, wyzwiska, rękoczyny, itp., przekroczenie granic może skutkować kolejno (przykładowo ;) ) : zwróceniem uwagi, wyjściem z pokoju, wyjściem z domu, złoszeniem do odpowiednich służb, Twoją wyprowadzką, ...
7) Po przerobienie tego można zakomunikować swoje ostre granice drugiej stronie i konsekwencje jak będą przekraczane. Jak chcesz być traktowana poważnie, to nie warto się po tym wycofać. Więc lepiej nie stawiać ich zanim się nie jest do tego gotowym.

Trochę tego dużo. Ale myślę, że bez zrobienia tej pracy, czyli poznanie głębszych motywacji tych granic i przyjęcia możliwości ich konsekwencji to będzie tylko głośne tupanie dziecka, które się obraziło i z którym i tak nikt się nie będzie liczył.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Monti
Posty: 1261
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Na ratunek

Post autor: Monti »

Joanna1234 pisze: 14 gru 2018, 15:56
Może i go usprawiedliwiam, ale może jeszcze nie wszystko stracone, bo to, co pisze Monti
Część sytuacji, o których piszesz znam z autopsji i niestety raczej nie prognozują one niczego dobrego
przeraziło mnie bardzo.
Joanno, nie chciałem Cię przerazić. Dla mnie niepokojące są takie symptomy jak: zupełne zdominowanie Ciebie przez męża, nieliczenie się z Twoim zdaniem, brak szacunku, relatywizowanie przysięgi małżeńskiej.
Na szczęście, u Ciebie sprawy nie zaszły jeszcze aż tak daleko i wiele możesz zmienić m.in. stawiając granice.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
SiSi
Posty: 346
Rejestracja: 06 sie 2018, 9:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: SiSi »

Joanna1234,
Pierwszą pozytywną rzeczą jest to, że zobaczyłaś, że w Waszym małżeństwie jest kryzys.
Do tamtego momentu było wygodnie i bezpiecznie, pewnie nawet to, że mąż o wszystkim decyduje nie bardzo Ci przeszkadzało ( moje doświadczenie).
I nagle świadomość , że Twoje życie wygląda zupełnie inaczej. Mało tego, mąż nie jest takim człowiekiem jak Twoje o nim wyobrażenie.
To jak zderzenie z pędzącym pociągiem.
I tak chwilę będzie. Ciężko i trudno.
Nie rozumiałam na początku nic. Co to znaczy postawić granice, co to znaczy zająć się sobą?

Musisz odnaleźć siebie. Zobaczyc, że o Twoim byciu wspaniałym człowiekiem nie decyduje inny czlowiek, nawet mąż...
Trzeba mocno wrócić do siebie, żeby wiedzieć jak budować relacje z drugim człowiekiem.
Trzeba nabrać siły żeby nie dać się krzywdzić, nie pozwalać na bylejakość.
Pozdrawiam
SiSi
Posty: 346
Rejestracja: 06 sie 2018, 9:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: SiSi »

I jeszcze taka rada. Udaj się do notariusza.
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Było w miarę normalnie, po czym tydzień temu mąż wpadł w jakiegoś doła. Nic nie mówił. Był oschły. W środę wieczorem powiedzial że musi wyjść się gdzieś przejechać samochodem sam.
W tym czasie ja odnalazłam w jego komputerze tekst napisany do kobiety. Tekst o tęsknocie za nią, były w nim wspomnienia z jakichś wspólnych sytuacji, opis jakby mieli romans, jakby nie mogli być razem i strasznie z tego powodu cierpieli. Piękny tekst.
A ja wpadłam w taki strach że szok. Zadzwoniłam do niego. Powiedziałam że wszystko wiem, że przeczytałam to i że jestem gotowa na to by powiedział mi prawdę o innej kobiecie.
A on powiedzial że przeprasza że mi tego wcześniej nie przeczytał. Że to nie jest o żadnej kobiecie, że on jest teraz pogubiony i cierpi, a jak cierpi to pisze (wiersze, teksty). Przyjechał do domu i wtedy rozmawialiśmy pierwszy raz od paru lat szczerze. Powiedział że przeprasza że tak jest między nami, że chce to naprawiać, że tęskni za tym czasem kiedy było dobrze. Zapewnił mnie i przyrzekł że nie ma innej kobiety.
Po tej rozmowie było pięknie. Były śniadanka, rozmowy, mąż podjął mądre i odpowiedzialne decyzje finansowe (odpuscił kolejny kredyt i kupno sportowego auta) był spacer, smski (nie było tylko namiętności w ogóle), wspólne ubieranie choinki, sprzątanie, potrawy świąteczne, piękne życzenia wigilijne z pocałunkiem.
Pomyślałam że po prostu stał się cud. Ja byłam pod koniec nowenny pompejańskiej i byłam pewna że Matka Boża wyprosiła ten cud.
I czar prysł wczoraj (o naiwności!).
Mąż się zdenerwował że nie chciałam by pił dużo w pierwsze święto. I dalej poszło. Znowu obrażony, znowu nic nie mówi. Namawialam go na kino - też nie. Poszedł do łazienki, myślałam że myje zęby więc weszłam bez pukania by umyć ręce. I zobaczyłam jak klęczy w łazience, ogląda porno i się onanizuje.
Znowu cios na mnie. Znowu rozmowy. On pyta czy ma się wyprowadzić. Przeprasza. Mówi że nie umiemy być razem nawet jeśli chcemy. Mówi że choć na chwilę chciał zapomnieć o problemie, dlatego to robił. Mówi że chce wyjść się przejść. Ja mówię że to ja wyjdę. No i poszliśmy razem. Długo rozmawialiśmy. On zaczął mi wypominać żale sprzed 10 lat. Że czuje się ograniczany, że mu nie ufam, że zabijam jego potrzeby, że go nie wspieram, nie mobilizuję, by sięgał wyżej, że nie czuje się kochany.

Zapytał mnie "czy warto". Powiedziałam że sam musi zdecydować. Sprecyzował że chodzi mu o mnie, czy mi jest warto o niego walczyć. Powiedziałam mu że wszystko wie, bo mam tak otwarte serce że wszystko mu powiedziałam. Że kocham go i że moim mężem będzie do śmierci i że podjęłam taką decyzję parę lat temu i chcę być jej wierna i że dlatego warto.
Zapytał też czy ma się wyprowadzić. Powiedziałam że sam musi podjąć decyzję.

Pierwszy raz nie płakałam. Nie żebrałam by został tylko powiedziałam - masz wybór, zrób jak chcesz.
Doszłam do wniosku że już więcej nic nie zrobię. Owszem, zmienię w sobie to, co jest złe, co wynika z bycia dda. Ale nie wpłynę na mojego męża, bo im bardziej do tej pory próbowałam tak robić, to tym bardziej on się od tego odcinał. Zdałam sobie sprawę że celem mojego życia jest bycie świętą, zbawioną. Trudno. Odejdzie - trudno (nauczę się sama palić w piecu). Wróci - to dobrze. Nie wróci - trudno.

Martwię się też o jego zbawienie. W sakramencie Pan Bóg mi go powierzył. Robiłam jak umiałam. Już teraz mówię "Jezu, Ty się tym zajmij". Na ile mi starczy sił - nie wiem. Nie wiem czy się zaraz nie rozbeczę i pójdę go błagac o miłość... Nie wiem.
Doszłam do wniosku, że lepiej, żeby on miał załamanie nerwowe niż miałby się czuć wyniosłym panem i władcą sytuacji, a mnie traktować jak służącą. Lepiej mu będzie wychodzić z doła, niż miałby tego doła nigdy nie poczuć. Jest też jeszcze jeden plus - on zaczął dostrzegać w tym kryzysie nie tylko siebie, ale też mnie.
Niestety nie zastosowałam się do stawiania granic i dzisiaj namówilam go na zbliżenie. On pyta czy ja tak chcę bez miłości. Powiedziałam, że wierzę że on mnie kocha tylko sam tego nie wie. No i po 10 minutach było po wszystkim. Ani jednego pocałunku a na koniec powiedział: " dobrą miałem rozgrzewkę, idę teraz zrobić trening".
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Wczoraj jak zapytałam męża o północy przy życzeniach czy będzie dobrze, powiedział że jakby nie było to będzie dobrze. Potem wróciłam do tego, powiedziałam że nie chcę mieć przed oczami wizji rozstania bo to mnie smuci. Powiedział że jesteśmy razem bo on tego chce i że gdyby chciał się rozstać to zrobiłby to teraz i się nie zastanawiał. Powiedział że widzi moją pracę nad sobą i że on też pracuje. Mamy wspólne plany na 2019rok i na 2020. Byliśmy razem na długim spacerze. Ja staram się nie jęczeć i nie naciskać, nie wymuszać gestów czułosci.
Pani psycholog pochwaliła mnie za to zte powiedzialam mężowi wtedy: "to twoja decyzja". Powiedziała że w końcu przestałam go kontrolować czy próbować manipulować i że przestałam się płaszczyć, tylko potraktowałam go jak partnera. I dlatego też on potraktował mnie po partnersku. Mówi też, że to wspaniale, gdy mój mąż mówi do mnie: "daj mi spokój" gdy mi się włącza strach i gdy próbuję wyżebrać czuły gest, czy wyznanie miłości. To znaczy że on nie chce mieć kobiety która się przed nim pokłada. Nie jest też tyranem, bo w takim rozrachunku, gdyby był, to z taką postawą byłabym bita.
Gdy łapie mnie dół i nakręcanie się na strach przed rozstaniem pani psycholog powiedziała: "na stres najlepszy jest dres". Przewietrzyć głowę, spocić się, pobiegać, odkurzyć cały dom - cokolwiek, ale w pionie, byle się nie kłaść, bo na leżąco łatwiej jest się użalać nad sobą.
Modlę się nowenną do Krwi Chrystusa, oraz za wstawiennictwem Sługi Bożego Wenantego Katarzyńca. Może w końcu przyjdzie na nas cud.
jacek-sychar

Re: Na ratunek

Post autor: jacek-sychar »

Joanna1234 pisze: 01 sty 2019, 20:12 Wczoraj jak zapytałam męża o północy przy życzeniach czy będzie dobrze, powiedział że jakby nie było to będzie dobrze. Potem wróciłam do tego, powiedziałam że nie chcę mieć przed oczami wizji rozstania bo to mnie smuci.
Joanna1234 pisze: 01 sty 2019, 20:12 Ja staram się nie jęczeć i nie naciskać, nie wymuszać gestów czułosci.
:shock:
No, jednak trochę pojęczałaś. ;)
A nie lepiej było w taki czas wcale tego tematu nie poruszać? :?
Dres jest bardzo dobrym pomysłem!
Joanna1234
Posty: 11
Rejestracja: 03 paź 2018, 8:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na ratunek

Post autor: Joanna1234 »

Lepiej było. Ale w porównaniu do poprzednich jęków to był bardzo mały jęk. Pomyślałam, że właśnie ten moment był dobry. Taki symboliczny, żeby potem już nie wracać. Ale masz rację.
ODPOWIEDZ