Mam dość ciężki (emocjonalnie) weekend za sobą. Wydawało mi się, że mąż zrobił krok w moją stronę, ale w ten weekend bardzo odczułam jego dystans- jakby wycofał się i zrobił krok do tyłu. Wiem, że należy na to spojrzeć tak, że krok do przodu i potem do tyłu to nie stanie w miejscu, tylko cha-cha i krokiem tanecznym idziemy przez życie
Ale tak na poważnie, to dopadły mnie myśli, że to bez sensu wszystko. Bardzo silne...
W weekend mąż się znowu ode mnie odciął, w piątek nie chciał się ze mną kochać, kiedy w sobotę kilka razy spontanicznie podeszłam, by się przytulić, on sztywniał, poklepał mnie tylko po plecach, jak dalekiego kolegę, i odchodził szybko. Więcej czułości okazywał córce, z którą leżał na kanapie, przytulał ją, dawał buziaki i mówił do niej zdrobniale. Z resztą synowi też. Kiedy ja chciałam przytulić się na kanapie, to mówił, że mu niewygodnie, gorąco, itp. W sobotę wieczorem, kiedy dzieci poszły spać, zapytałam, co jest grane. Usłyszałam, że czasem ma wrażenie, że nasze małżeństwo jest bez sensu, że ja nie ufam jemu, a on mnie, że to bez sensu i że to koniec rozmowy, bo idzie spać. Na drugi dzień rano mu powiedziałam po śniadaniu, że zaufanie to kwestia wyboru. Ja mu ufałam przez te wszystkie lata przed kryzysem, teraz mu nie ufam, bo on sam nie wie, czego chce- to jak w tym przypadku być pewnym jego decyzji? Ale, że jeśli mi powie, że jest pewien, iż to ze mną chce iść przez życie, to mu zaufam. W tej chwili zachowuje się jak obcy człowiek, a obcym się nie ufa z zasady (tego już mu nie powiedziałam, tylko pomyślałam
). On natomiast mi nigdy nie ufał, choć w moim odczuciu nie dałam mu do tego powodu (nie oszukałam, nie zdradziłam). Zawsze był skryty i przed kryzysem nie dał mi odczuć, że mi nie ufa. Powiedziałam mężowi, że większą bliskość ma z córką niż z żoną, to jest dla mnie chore. I że każdy z nas od dziecka ma potrzebę miłości i ja też, a on nie dba o zaspokojenie tej mojej potrzeby i dlatego jestem nieszczęśliwa, że pragnę, by mi okazał trochę uczucia. W sumie taki mini monolog z mojej strony, krótki i bez płaczu, histerii i w ogóle emocji, choć głos miałam stanowczy. Resztę dnia spędziliśmy "w miarę" normalnie- był rodzinny spacer po lesie, wspólna Msza św., potem impreza rodzinna. Wieczorem był seks, ale po raz kolejny (sic!) bez całowania (wymówki bywają różne). Po czymś takim czuję się jak przedmiot, ale z drugiej strony mam duże niezaspokojone potrzeby w tej kwestii i korzystam z okazji:-( Dziś rano powiedziałam mu (stanowczo, bez płaczu), że jeśli uważa, że nasze małżeństwo jest bez sensu to niech się wyprowadzi, a jeśli uważa, że ma sens to by pracował razem ze mną nad wyjściem na prostą. Bo od półtora roku nie może się zdecydować, w którą stronę iść. Odpowiedział tylko: "Dobrze" i tyle. Tak, wiem, mogłam sobie to darować, ale z drugiej strony jestem zadowolona, że było bez emocji (płaczu, krzyków, histerii).
No i zaczął mnie ogarniać bezsens tej sytuacji- już od soboty tkwię w takim zamyśleniu. Nie pomagają sprawdzone sposoby. Mam ochotę go spakować, bo jego zachowanie mnie rani, ale nie chcę tego robić, bo przynajmniej, jak jest już w domu, to mam opiekę do dzieci i mogę polecieć na spotkanie z przyjaciółkami czy jakiś fitness. No i oczywiście nie chcę mieszać dzieciom w życiu.