Jak rozmawiać?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

Pustelniku, bardzo Ci dziękuję, za przypomnienie tej jakże mądrej wypowiedzi. Teraz widzę jedno: długą drogę przeszłam, aby dojść do takiego samego wniosku, choć odpowiedź była cały czas pod nosem.... Jakaż to piękna Bożą pedagogika, że czasem nas uderzy czyjeś słowo, a czasem musimy sami do czegoś dojść, bo nawet nie zauważymy tego, gdy się o to potkniemy :P
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
Pustelnik

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: Pustelnik »

CzysteŚwiatło pisze: 09 gru 2018, 8:45 (...) Tylko że to jest coś, co zawsze prowokuje mój mąż, a ja nie jestem w stanie go w żaden sposób zatrzymać. Mogę zapanować tylko nad swoją odpowiedzią, a przecież też jestem tylko człowiekiem, do tego potwornie zranionym i nie mam władzy nad własnymi uczuciami.
A jakie doznania z ciała / emocje budzi w Tobie prowokacja ?
Moje reakcje (z ciała) na PROWOKACJE zawierają następujące elementy (nie zawsze wszystkie, różne proporcje): wycofanie, zwiekszona gotowość (walcz albo uciekaj), agresja ... Mentalnie (tzn. w myslach) : niedowierzanie, powątpiewanie, nieufność. Ogólnie odczuwam dyskomfort, ktory "każe mi" być na bacznosci i "zwiększa dystans".
Czyli "działania obronne" z możliwością "rozpoznania przez atak" :roll: :?: :idea:

Proszę o analogiczny konkret od Ciebie , jak zechcesz.
Mozesz zamknąc oczy, "właczyć retrospekcje".
A może prowokacje od innych ludzi będzie Ci łatwiej. Wg mnie czy współmażonek czy inna osoba to "z ciała" powinny iść podobne impulsy ...

Emocje (dobrze odczuwane, prawidłowo zinterpretowane) powinny pomagać, tak myślę (ostanio skłaniam się do poparcia tej własnym doświadczaniem). Jak pisze coś błędnie, to drodzy forumowicze skorygujcie mnie, bo nie chcę nikomu szkodzić ...
krople rosy

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: krople rosy »

CzysteSwiatło zrobisz jak uważasz ja mogę tylko dodać, że staram się szanować swoje słowa czyli w moim odczuciu by miały one dużą wagę i wartość nie mogą być wałkowane bez przerwy bo tracą moc. Takie jest moje doświadczenie: im więcej słów ze mnie wychodziło, ciągle i ciągle tych samych jakby częstotliwość ich powtarzania miała kogoś przebić na wylot.....tym bardziej były nie usłyszane.
Dopiero gdy zaczęłam minimalizować komunikat i za nim poszło moje postępowanie czyli wycofanie się, danie możliwości pomyślenia i wolności drugiemu człowiekowi, bez lęku, bez trzymania kontroli i z zaufaniem do Boga wtedy odzyskałam spokój i okazało się, że jestem warta wszelkich starań i podchodów w moim kierunku :)
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 16:33 Tak było w naszym małżeństwie - on urywał rozmowy, a ja mu na to pozwalałam
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 16:33 Ponadto, tak jak mówiłam, on urywa kontakt, gdy rozmowa robi się niewygodna dla niego
......czyli nic się nie zmieniło....i jak się z tym czujesz? Jeśli mąż nie jest gotowy do poważnych rozmów i do odwrotu z randkowania z kowalską to co Tobie dają spotkania z nim i rozmowy?
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

Pustelnik pisze: 30 gru 2018, 19:30
krople rosy pisze: 30 gru 2018, 15:36 (...) Ja po raz pierwszy od lat nie odebrałam telefonu na święta od swojego ojca który nie wykazuje żadnego aktywnego zainteresowania mną i moją rodziną. Zamiast tego napisałam mu w prawdzie ale i z miłością, co mi na sercu leży podkreślając, że akceptuję jego wybór i sposób życia choć mi bardzo przykro bo kiedyś zawalczyłam o niego a on to wszystko podeptał. Zostawiłam go z kilkoma pytaniami.
Odezwał się wczoraj wieczorem telefonicznie. Wzdychał w słuchawkę pod wpływem......mówiąc mi że po tym smsie coś go ruszyło i chce coś zrobić ze swoim życiem....zanim umrze.
Nie wiem na ile warte są jego deklaracje ale poczułam potrzebę wypowiedzenia pewnych słów. Mam dość odbierania życzeń dwa razy do roku udając że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie słuzy to ani mnie ani jemu.
Co dalej zrobi ze swoim życiem jego wybór. Ja powiedziałam raz i nie będę tego powtarzała, naciskała, przekonywała. Jest dorosłym człowiekiem. Jego życie w jego rękach.
Moje drzwi domu i serca są otwarte....jesli zechce w nie zapukać.
Dobrze mi się to czytało.
Ja do mojego ojca uzależnionego od swoich "ataków wściekłosci" i popisujacego się (?) swoimi głupimi / krzywdzącymi poglądami mówię (nauczyłem się tego dopiero w 2018 roku :-) ) : "Odcinam się od takich stwierdzeń !"
A do matki (manipulantki, moralizatorki) "Proszę mi nie mowic co mam robic ! skąd Ci się to bierze ? chętnie wyslucham o Twoim świecie/myślach/emocjach/o Twojej historii. Ale co w dzienniku telewizyjnym powiedzieli, już trochę mniej chętnie" (też wypraktykowalem to w tym roku :lol: ).

Może taka kolejność "prostowania" relacji - najpierw "nazaretańskie" (rodzina pierwotna) jest OK ?
Oczywiscie , szkoda-strata, że ... tak późno ... :-(
Miło jest słyszeć o takich "małych zwycięstwach".
Mi było bardzo ciężko uwolnić się od takiego emocjonalnego uzależnienia od mojej mamy. Przechodziłam bardzo silny bunt w okresie dorosłości - moja mama była jedynym, co mogło mnie powstrzymać (zarówno w pozytywnym, jak i w negatywnym sensie). Jej wpływ na mnie był tak silny, że wystarczyło jedno jej zdanie, abym przełożyła datę ślubu (zrobiłam to) i abym na jakiejś wycieczce nie dołączyła się do zabawy (bo uznała, że "my nie tańczymy", wymuszając w ten sposób na mnie sztuczne przedłużanie żałoby po babci). Sama pomogła mi odciąć się od siebie po tym, jak widziałam, jak traktuje mojego męża. Widziałam od początku, że jest w tym ogromna niesprawiedliwość i od razu wzięłam jego stronę - nie patrząc na konsekwencje. Od tamtej pory trzymam się takiej twardej miłości w stosunku do niej. Efekt jest taki, że gdy ją poprosiłam, aby czegoś nie robiła więcej, ona ucięła kontakt ze mną mówiąc, że kocha mnie mimo wszystko, będzie cierpliwie czekać, aż wypadnie mi belka z mojego oka, a na razie życzy mi szczęścia. Szczerze mówiąc, jestem bardzo dumna z siebie, że tyle osiągnęłam w tej kwestii, bo była to długa i mozolna droga.

Pustelnik pisze: 30 gru 2018, 20:00
CzysteŚwiatło pisze: 09 gru 2018, 8:45 (...) Tylko że to jest coś, co zawsze prowokuje mój mąż, a ja nie jestem w stanie go w żaden sposób zatrzymać. Mogę zapanować tylko nad swoją odpowiedzią, a przecież też jestem tylko człowiekiem, do tego potwornie zranionym i nie mam władzy nad własnymi uczuciami.
A jakie doznania z ciała / emocje budzi w Tobie prowokacja ?
Moje reakcje (z ciała) na PROWOKACJE zawierają następujące elementy (nie zawsze wszystkie, różne proporcje): wycofanie, zwiekszona gotowość (walcz albo uciekaj), agresja ... Mentalnie (tzn. w myslach) : niedowierzanie, powątpiewanie, nieufność. Ogólnie odczuwam dyskomfort, ktory "każe mi" być na bacznosci i "zwiększa dystans".
Czyli "działania obronne" z możliwością "rozpoznania przez atak" :roll: :?: :idea:

Proszę o analogiczny konkret od Ciebie , jak zechcesz.
Mozesz zamknąc oczy, "właczyć retrospekcje".
A może prowokacje od innych ludzi będzie Ci łatwiej. Wg mnie czy współmażonek czy inna osoba to "z ciała" powinny iść podobne impulsy ...

Emocje (dobrze odczuwane, prawidłowo zinterpretowane) powinny pomagać, tak myślę (ostanio skłaniam się do poparcia tej własnym doświadczaniem). Jak pisze coś błędnie, to drodzy forumowicze skorygujcie mnie, bo nie chcę nikomu szkodzić ...
Nie zastanawiałam się nigdy nad tym. Nie wiem, czy potrafię to opisać.... Na pewno jest to ogromne poczucie niesprawiedliwości i frustracja. Objawiać się może różnie, od gniewu po ciemną rozpacz.
Choć trochę czasu już minęło od kiedy to pisałam. Już znacznie lepiej sobie z tym radzę (efekt modlitwy i wyciszenia, jak mniemam). Choć czasem muszę się przypilnować, aby nie dać się ponieść emocjom. Na początku miałam z tym ogromny problem. Skakałam ze skrajności w skrajność. Byłam w stanie w jednej chwili niemal błagać męża o powrót a w drugiej go zwyzywać od najgorszych. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest kontakt mailowy z mężem. Dużo to zmieniło. Jak piszę do niego, to zawsze daje na to sobie co najmniej dwa - trzy dni - zanim wyślę, to emocje zdążą się wyciszyć. Czytam po milion razy, dopisuję wszystko, co w międzyczasie przyjdzie mi do głowy, niektóre myśli i wątki wplatam w modlitwę. W efekcie udało mi się napisać kilka na prawdę, nie złośliwych, nie rozpaczliwych, mocnych i asertywnych maili do niego. Kolejny powód do dumy :D
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

krople rosy pisze: 30 gru 2018, 20:27 CzysteSwiatło zrobisz jak uważasz ja mogę tylko dodać, że staram się szanować swoje słowa czyli w moim odczuciu by miały one dużą wagę i wartość nie mogą być wałkowane bez przerwy bo tracą moc. Takie jest moje doświadczenie: im więcej słów ze mnie wychodziło, ciągle i ciągle tych samych jakby częstotliwość ich powtarzania miała kogoś przebić na wylot.....tym bardziej były nie usłyszane.
Dopiero gdy zaczęłam minimalizować komunikat i za nim poszło moje postępowanie czyli wycofanie się, danie możliwości pomyślenia i wolności drugiemu człowiekowi, bez lęku, bez trzymania kontroli i z zaufaniem do Boga wtedy odzyskałam spokój i okazało się, że jestem warta wszelkich starań i podchodów w moim kierunku :)
Masz dużo racji. "Mniej znaczy więcej". Muszę nad tym jeszcze popracować, przemodlić, przemedytować..... Chyba po prostu nie umiem ubrać pewnych myśli w kilka prostych słów (co pewnie widać po moich przydługich postach :P).
krople rosy pisze: 30 gru 2018, 20:27
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 16:33 Tak było w naszym małżeństwie - on urywał rozmowy, a ja mu na to pozwalałam
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 16:33 Ponadto, tak jak mówiłam, on urywa kontakt, gdy rozmowa robi się niewygodna dla niego
......czyli nic się nie zmieniło....i jak się z tym czujesz? Jeśli mąż nie jest gotowy do poważnych rozmów i do odwrotu z randkowania z kowalską to co Tobie dają spotkania z nim i rozmowy?
Spotkań nie ma - tak jak mówiłam wcześniej, spotykamy się tylko w kwestiach administracyjnych, a na towarzyskie nie mam co liczyć. Nawet te spotkania które już są, ograniczają się do załatwienia sprawy i ucieczki.
Rozmawiamy przez maile. Mi te rozmowy dużo dają. Widzę coraz lepiej, nad czym powinniśmy pracować. Ponadto utwierdziły mnie w tym, że nasze problemy - tak na dobrą sprawę - są niewielkie (jedynym realnym problemem jest kowalska). Wytrąciłam mu z ręki wszystkie argumenty do rozwodu - nie ukrywam, że daje mi to ogromną satysfakcję i poczucie, że prawda jest po mojej stronie. Udało mi się postawić mu kilka granic - czego nigdy w naszym małżeństwie nie było. Mam trochę inne spojrzenie na jego zranienia i lęki. Postawiłam mu warunki, jakie powinien spełnić, aby mieć możliwość powrotu do mnie i dałam mu kilka propozycji rozwiązania naszego kryzysu (wiem, że za wcześnie, nawet ks. Dziewiecki mówi, że powinno się je stawiać dopiero wtedy, gdy mąż okaże skruchę, ale znam mojego męża i uznałam, że lepiej zrobić to teraz. On jest człowiekiem, który, gdy uświadomi sobie co narobił i będzie chciał zawrócić, to tak się zamknie w swojej skorupie, że nie przyjdzie sam, tylko będzie czekał na zaproszenie). Będzie chciał - skorzysta. Mam poczucie tego, że zasiewam ziarno i czekam aż zacznie kiełkować. Wysyłam mu maile, więc zawsze może do nich wrócić. I przede wszystkim: on łapie się rękami i nogami wszystkiego, co daje mu poczucie zagłuszenia wyrzutów sumienia - a ja konsekwentnie mu to odbieram. To jest chyba najważniejsze.
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

Bardzo, bardzo, BARDZO Wam dziękuję. Chyba już po raz setny :P. Wszystkie Wasze rady są bardzo cenne. Przemyślałam je, przeanalizowałam i wprowadzam powoli w życie.
Przede wszystkim dziękuję Tobie, Krople Rosy. Uświadomiłaś mnie, że znowu zaczęłam panicznie próbować wszystko kontrolować i to mnie zapędziło w ślepy zaułek. W efekcie zatoczyłam koło i zaczęłam przeżywać wszystko od nowa.

Po dłuższym przemyśleniu napisałam mojemu mężowi maila. Dwa zdania. W pierwszym życzenia noworoczne w stylu ks. Dziewieckiego (czyli m.in. życzę Ci, abyś się opamiętał- oczywiście w takiej formie, aby wydźwięk nie był złośliwy, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe) a w drugim zawarłam krótko, że jego brak odpowiedzi na moją ostatnią wiadomość jest dosyć wymowną odpowiedzią. Nic więcej. Nic, co by go zachęciło do kontynuowania rozmowy. Nie wiem, czy w tej sytuacji można znaleźć jakikolwiek złoty środek (mam na myśli, ani nie dać mu poczucia, że się za nim uganiam, ani cichego przyzwolenia na zdradę), ale może przynajmniej te dwa zdania obok niego mogłyby się znajdować.
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: rak »

Witaj CZ_ŚW,

mam chwilkę, więc stwierdziłem, że też coś napiszę:
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 21:14 Ponadto utwierdziły mnie w tym, że nasze problemy - tak na dobrą sprawę - są niewielkie (jedynym realnym problemem jest kowalska)
O ile w większości przyklasnąłbym Twoim postępowaniom, o tyle z powyższym się nie zgdzodzę. Kowalscy zazwyczaj są tylko wierzchołkiem góry, bo przed nimi niemal zawsze była nieuczciwość, pogarda, brak szacunku, brak miłości, itd... Wbrew pozorom, żeby wpaść w amok trzeba się porządnie napracować, poświęcić dużo czasu i energii na separowanie się, a później budowanie swoich marzeń, pragnień poza małżeństwem, poświęcanie im coraz więcej czasu i energii, aż w końcu "wystawić się na licytację". Dlatego nieokreśliłbym tego tylko.
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 21:14 Wytrąciłam mu z ręki wszystkie argumenty do rozwodu - nie ukrywam, że daje mi to ogromną satysfakcję i poczucie, że prawda jest po mojej stronie. Udało mi się postawić mu kilka granic - czego nigdy w naszym małżeństwie nie było.
Tutaj klaszczę obiema rękoma (naprawdę ;) ). Też podjąłem się zmiany mapy psychiki u mojej ślubnej (przekonań, wartości, nawyków, postaw, wzorców myślenia). Idzie opornie, ale jak na razie jakoś idzie. Nie widziałem innej drogi, bo za daleko oddryfowaliśmy, a jej rodzina to b. umożliwiała i nakręcała spiralę. Tak z doświadczenia jest tutaj dość duża bezwładność i odwleczenie w czasie, od "przegadania" do przyjęcia jako mniej więcej swoje jakieś 5 miesięcy, jeszcze dłużej do utrwalenia w nawykach. Żeby nie było jest w wolności i to jest mój warunek / granica - rozmawiamy o wszystkim, też na trudne tematy, oprócz przyjemnego spędzania czasu, które ona sobie zażyczyła.
Może u racjonalnego faceta będzie prościej, bo u kobiety to myślę podązanie za emocjami jest łatwiejsze niż argumentami (moja obserwacja jak coś).

Pozdrawiam
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

rak pisze: 31 gru 2018, 23:30
CzysteŚwiatło pisze: 30 gru 2018, 21:14 Ponadto utwierdziły mnie w tym, że nasze problemy - tak na dobrą sprawę - są niewielkie (jedynym realnym problemem jest kowalska)
O ile w większości przyklasnąłbym Twoim postępowaniom, o tyle z powyższym się nie zgdzodzę. Kowalscy zazwyczaj są tylko wierzchołkiem góry, bo przed nimi niemal zawsze była nieuczciwość, pogarda, brak szacunku, brak miłości, itd... Wbrew pozorom, żeby wpaść w amok trzeba się porządnie napracować, poświęcić dużo czasu i energii na separowanie się, a później budowanie swoich marzeń, pragnień poza małżeństwem, poświęcanie im coraz więcej czasu i energii, aż w końcu "wystawić się na licytację". Dlatego nieokreśliłbym tego tylko.
Masz dużo racji. Nie patrzyłam na to nigdy z tej perspektywy....
Jeśli mam być szczera, to ich relacja jest bardzo krucha i bardzo wirtualna. Jakoś tak w moim mniemaniu się specjalnie nie wysilili... W realnym świecie spędzili razem jedynie dwa miesiące (z czego, jeśli wierzyć wersji mojego męża - tylko jeden miesiąc jako kochankowie). I wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby jego chęć rozwodu i odejścia do niej była raczej efektem chęci zmiany środowiska niż żony (w końcu kowalska w obcym kraju, która daje mieszkanie oraz pomoże w znalezieniu pracy to genialny środek na przeprowadzkę). Nawet w taki sposób kiedyś w rozmowie przedstawił swoje plany wyprowadzkowe naszemu znajomemu (w czasie, gdy jeszcze nikt, nawet ja, o kowalskiej nie wiedział). Więc nie odbierałam jej wcześniej jako realnego, silnego zagrożenia.... Choć może to był błąd.....
Mój mąż zawsze był zamknięty i wycofany. A ja go akceptowałam i kochałam takiego, jakim jest. Może jednak wcale nie musiał się, jak mówisz, napracować, tylko po prostu ona trafiła w czuły punkt i natrafiła na gotowy grunt.... Ma coś, czego nie mam ja, bo ja tego czułego punktu przez 12 lat nie mogłam znaleźć (a może przede mną był ukryty z irracjonalnej obawy przed zranieniem?).
Ja już wspomniałam mojemu mężowi, że sam wybudował między nami mur, a teraz ten mur przez niego postawiony używa jako argument do odejścia. To jest potwornie niesprawiedliwe.
rak pisze: 31 gru 2018, 23:30
Tutaj klaszczę obiema rękoma (naprawdę ;) ). Też podjąłem się zmiany mapy psychiki u mojej ślubnej (przekonań, wartości, nawyków, postaw, wzorców myślenia). Idzie opornie, ale jak na razie jakoś idzie. Nie widziałem innej drogi, bo za daleko oddryfowaliśmy, a jej rodzina to b. umożliwiała i nakręcała spiralę. Tak z doświadczenia jest tutaj dość duża bezwładność i odwleczenie w czasie, od "przegadania" do przyjęcia jako mniej więcej swoje jakieś 5 miesięcy, jeszcze dłużej do utrwalenia w nawykach. Żeby nie było jest w wolności i to jest mój warunek / granica - rozmawiamy o wszystkim, też na trudne tematy, oprócz przyjemnego spędzania czasu, które ona sobie zażyczyła.
Może u racjonalnego faceta będzie prościej, bo u kobiety to myślę podązanie za emocjami jest łatwiejsze niż argumentami (moja obserwacja jak coś).
Uwielbiam Wasze historie. Naprawdę. Dużo uświadamiają i pokazują, że to ma sens. Trzymam kciuki :)

Jedna dygresja: nie nazwałabym mojego męża racjonalnym. Racjonalizującym, owszem. Ale do racjonalnego mu daleko :P. On jest po prostu jak małe, skrzywdzone dziecko. Z tą różnicą, że potrafi pewne emocje ubrać w ładne słowa tak, aby wyglądały jakby były efektem długich, głębokich przemyśleń. I bardzo się gniewa, gdy ktoś te emocje obnaży z tych słów. To jest furia czasem nie do powstrzymania, i nawet teraz, staram się to robić bardzo, bardzo delikatnie, bo wiem, że jeden zły ruch i popchnę go kompletnie do bezwzględnej, krwawej walki.


Co do mojego maila: otrzymałam niemal natychmiastową odpowiedź. Oczywiście teksty o tym, że ze mną się nie da dyskutować, jestem złośliwa i chcę mu udowodnić, że wiem lepiej, co on czuje i myśli, a potem.... totalny szok. Napisał, że przełożyli delegację i zaprosił mnie, abym odebrała swoje rzeczy z mieszkania, dopóki jest w kraju (umówiliśmy się, że zrobię to, gdy go nie będzie). Pomijam fakt, że w oparciu o doświadczenie podejrzewam, że wcale delegacji nie przełożyli, tylko pewnie mnie okłamał o terminie wylotu by, tak jak wspomniałam wcześniej, mieć pretekst do odmowy wspólnego sylwestra (tak samo, jak skłamał na temat świąt). Ale zaproszenie samo w sobie.... jakaś nowość. Nie wiem tylko, czy chce przyspieszyć sprawy mieszkaniowe, nie chce abym wchodziła do mieszkania, gdy nie będzie miał nad tym kontroli, czy po prostu po naszym ostatnim spotkaniu tak mu się spodobały moje "zaloty", że chce stworzyć kolejną ku nim okazję (takie podbudowywanie ego tym, że ja jestem dla niego miła, a on może mnie odtrącić).
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
Pustelnik

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: Pustelnik »

rak pisze: 31 gru 2018, 23:30 Wbrew pozorom, żeby wpaść w amok trzeba się porządnie napracować, poświęcić dużo czasu i energii na separowanie się, a później budowanie swoich marzeń, pragnień poza małżeństwem, poświęcanie im coraz więcej czasu i energii

(komentarz Pustelnika - bardza trafna obserwacja a zarazem diagnoza)

Też podjąłem się zmiany mapy psychiki u mojej ślubnej (przekonań, wartości, nawyków, postaw, wzorców myślenia).

(Pustelnik: SUPER ! W minionym roku mój jeden , mały ale ucieszył mnie bardzo, sukces. W korespondencji SMSowej odniosłem się do Małzonki emocjonalnego "Wstydzę się za Ciebie, za To co zrobileś !!!".
Zaoponowałem, że to gruba fałszywka imputować komuś wstyd, bo ... można wstydzić się za siebie, tylko.
Podesłałem cytat (z) jak i sam link:
https://pl.aleteia.org/2018/10/30/wstyd ... era-zycie/
Po pewnym czasie, zapewne z ... trudem,żona przyznała mi rację w swoim SMSie :-) . Byłem naorawdę szczęsliwy i wdzięczny Bogu za ten przejaw dobrego myślenia u źony (co kiedyś było normą) i ... umiejętność przyznania (mi) racji ...)


Żeby nie było jest w wolności i to jest mój warunek / granica - rozmawiamy o wszystkim, też na trudne tematy, oprócz przyjemnego spędzania czasu, które ona sobie zażyczyła.

(Pustelnik: :-) :-) :-) A więc ... to jest przykład RATOWANIA ???
Hmmm, ja Pustelnik a zarazem Depresant, nie byłbym skłonny (bynajmniej narazie) do ... takich działań .... Ani nie miał energii/chęci do ... wyszukiwania/proponowania "spędzania czasu" (np. kino).
Z szacunkiem , podziwiam, tak jabym podziwiał specyficznego hobbystę :-) czy ... wyczynowca :lol: )

rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: rak »

Wiesz,

dwie rzeczy mi się rzuciły czytając to poniżej:
CzysteŚwiatło pisze: 01 sty 2019, 1:10 Jeśli mam być szczera, to ich relacja jest bardzo krucha i bardzo wirtualna. Jakoś tak w moim mniemaniu się specjalnie nie wysilili... W realnym świecie spędzili razem jedynie dwa miesiące (z czego, jeśli wierzyć wersji mojego męża - tylko jeden miesiąc jako kochankowie). I wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby jego chęć rozwodu i odejścia do niej była raczej efektem chęci zmiany środowiska niż żony (w końcu kowalska w obcym kraju, która daje mieszkanie oraz pomoże w znalezieniu pracy to genialny środek na przeprowadzkę). Nawet w taki sposób kiedyś w rozmowie przedstawił swoje plany wyprowadzkowe naszemu znajomemu (w czasie, gdy jeszcze nikt, nawet ja, o kowalskiej nie wiedział). Więc nie odbierałam jej wcześniej jako realnego, silnego zagrożenia.... Choć może to był błąd...
1) Niespecjalnie widzę, gdzie Ty jesteś w tej relacji. To, że mąż w tej chwili Ciebie autuje to dosyć logiczne, ale tak czytając to powyżej to wydaje mi się, że ... sama się autujesz z tej relacji.
Dużo jest analizy ich relacji, co zrobili, czego niezrobili, itd... Niespecjalnie widzę tutaj Twoje emocje, ból, traumę. Napisałaś, że mąż jest zamknięty, ale żeby tak pragmatycznie patrzeć na jakby na to nie patrzeć konkurencyjnej relacji najbliższej Ci osoby i to jeszcze w obecnym momencie to też trzeba umieć porządnie nagiąć swoją psychikę - inna wersja zamknięcia się. (przynajmniej na obecny ból egzystencjalny)

2) Punkt pierwszy z innej strony. Bardzo mocno wydajesz się mi usprawiedliwiać męża, tłumaczyć, znajdować różne powody pomniejszające jego zaangażowanie. Tymczasem jest dorosłym człowiekiem, jeśli traktuje małżeństwo i żonę jak zabawkę, którą się bawi jak mu przyjemnie, a jak nie to zostawia na niepoważne i niezobowiązujące związki. Nawet nie wiem, czy to ostatnie pomniejsza, czy powiększa jego winę :shock:
Im bardziej to robisz, tym bardziej obciążasz ... no właśnie kogo? Może, na teraz to dla Ciebie działa, ale nie wydaje mi się, że można utrzymać w sobie taką bombę, w końcu uderzy też w Ciebie, chodźby rynkoszetem, ale wydaje mi się, że dużo mocniej.


Może jeszcze słowo dotyczące naszej poprzedniej wymiany. Myślę, że warto by to też wybrzmiało. Pustelnik myślę to dobrze określił, wyczynowcem. Grzebanie w cudzej psychice ma mnóstwo negatywnych aspektów o których warto wspomnieć.

Po pierwsze samo osłabianie / obalanie mechanizmów obronnych bardzo odrzuca od osoby, która to inicjuje i jest trochę jak walka z wiatrakami (naprawdę wiele poziomów zabezpieczeń, labiryntów, ślepych uliczek, szańców, wilczych dołów) przy olbrzymim sprzeciwie delikwenta.

Dwa sukces w tej potyczce nie gwarantuje wygrania wojny. Osłabianie mechanizmów obronnych / niespójności działa jak podnoszenie głęboko zakopanych kamieni. Nie dość, że wysiłek spory (proporcjonalny do wielu lat wkopywania ich) to jeszcze nie wiadomo, co jest pod nimi i jakie skutki może spowodować. Demony przeszłości, które przykrywały mogą bez problemu czmychnąć na powierzchnię i siać swoje spustoszenie. Zanim nie rozwiną się nowe sposoby radzenia z nimi to większa część psychiki jest boleśnie odsłonięta, a reakcja obronna często agresywna. Jeśli osoba nie ma wystarczająco siły, by całkowicie odrzucić ten kamień to może się on jeszcze głębiej wbić w ziemię i być dużo trudniejszy do ruszenia.
Dodatkowo cierpienie im towarzyszące bardzo łatwo może być warunkowane na osobę się tego podejmującą, co jeszcze może pogłębić sprzeciw do Ciebie i małżeństwa.

Trzecim aspektem, jest Twoje własne współodczuwanie. Przy takim zranieniu jakim jest zostawienie, zdrada sama masz zapewnie sporo do przepracowania. Angażując się dodatkowo w meandy czyjejś psychiki nakładasz na siebie nie tylko Twoje, ale też jego cierpienie - rezonujać z jego bólem bierzesz je też na swoje barki, dodatkowo rozumiejąć szczegóły (podjętych działań i przyszłych wyzwań) pogłębiasz też własne zranienie i to wielokrotnie. To duży ciężar....

Myślę, że to z tych powodów, chociaż pewnie nie tylko, własna gruntowna terapia jest lepszym rozwiązaniem.
Warto znać obie strony medalu ;)
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

rak pisze: 02 sty 2019, 16:26 Niespecjalnie widzę, gdzie Ty jesteś w tej relacji. To, że mąż w tej chwili Ciebie autuje to dosyć logiczne, ale tak czytając to powyżej to wydaje mi się, że ... sama się autujesz z tej relacji.
Nie jestem pewna, czy Cię dobrze zrozumiałam. Czy masz na myśli emocjonalne wyautowanie? Jak wg. Ciebie powinna wyglądać relacja bez takiego wyautowania?

Odsuwam na bok ból i zranienia bo po prostu.... jest coś ważniejszego. Tak mam. Nie wiem czy to dobre, czy złe. Nie wiem czy to cecha charakteru czy efekt "ciężkiej pracy" rodziców nad moją "samodzielnością". Zawsze byłam na ostatnim miejscu. Nikogo nie interesowała moja osoba. (Np. jak dołączyłam do pewnej wspólnoty i na spotkaniu się zapytali o moje problemy i zaczęli ze mną rozmawiać o nich - to był dla mnie totalny szok. Kogoś to interesuje. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. A miałam wtedy 22 lata). Nawet mój mąż nie zawsze potrafił być dla mnie wsparciem. Czasem się zastanawiam na ile moja reakcja jest opanowaniem i zaufaniem dla Boga, a na ile bezmyślną obojętnością.

Ale to nie jest tak, że totalnie nic nie czuję. Po prostu na wszystko jest wyznaczony czas: "czas rodzenia i czas umierania; czas sadzenia i czas wykorzeniania tego, co zasadzono; czas zabijania i czas leczenia; czas burzenia i czas budowania; czas płaczu i czas śmiechu; czas lamentowania i czas pląsania". Wstaję rano, idę do pracy, robię swoje, porozmawiam ze znajomymi, powygłupiamy się trochę i pośmiejemy, a potem wracam do domu i mam chwilę na to, aby wyrzucić z siebie cały ból, położyć się na ziemi i histerycznie wyć. A potem wstaję i żyję dalej, bo histeria nic nie zmieni. Tragiczne były pierwsze tygodnie od wyprowadzki. Spałam po 3 godziny dziennie i żywiłam się jedna bułką z masłem. I generalnie się okazało, że świat się nie zawalił. A przez ten czas sprawa nie ruszyła w żadną stronę. Każdy mail od męża czy spotkanie z nim to jest dla mnie dwudniowa depresja. Tylko, czy o to w tym wszystkim chodzi? Aby siedzieć i płakać? Ja już to cierpienie ofiarowałam Bogu w intencji nawrócenia mojego męża. Ojciec Szustak bardzo ładnie mówił o tym, że cierpienie sprawia, że zamykamy się na cały świat i skupiamy na sobie. To jest trochę autodestrukcyjne. I na pewno nie pomoże ani mi, ani mojemu małżeństwu. Chodzę na terapię. To jest moja godzina w ciągu całego tygodnia, kiedy sobie pozwalam na to, aby być w przegranej pozycji, słabą, rozchwianą emocjonalnie ruiną człowieka. A potem wracam do rzeczywistości. Życie postawiło mnie w beznadziejnej sytuacji, mam liche szanse na wygraną, ale ktoś musi robotę wykonać - więc robię. Ratowanie mojego małżeństwa i zbawienie duszy mojego męża jest priorytetem - każdy musi kiedyś zostać ukrzyżowany, i przyszła pora na mnie. Jak się dam ukrzyżować - to zmartwychwstanę. Gdyby nie Bóg to nie miałoby absolutnie żadnego sensu. Ale On nam pokazał, jak należy postępować w takich sytuacjach.

Może, tak jak mówisz, kiedyś to się odbije rykoszetem. Ale ja mam jeden cel: aby nawet jeśli się nie uda, nic nie osiągnę i polegnę w walce mieć spokojne sumienie, że zrobiłam WSZYSTKO co mogłam, aby cel osiągnąć. A na pewno nie zrobię wszystkiego, jeśli dam się ponieść swoim bólom i żalom.

Co się zaś tyczy emocji w relacjach z mężem: może ze dwa razy się zdarzyło, że się przejął moim cierpieniem. Trwało to łącznie 10 minut. Pozostały czas czerpał satysfakcję z tego, że ma kontrolę nad moimi emocjami. Staram się podkreślać, tak często jak mogę, że mnie zranił, ale nigdy mu tego nie okazuję - bo po co? Żeby się znowu miał czym zabawić?

I tak, masz dużo racji, że jest dorosłym facetem i podjął sam decyzję. Faktem jest, że czasem o tym zapominam. Ale prawda jest taka, że on dostanie swoją zapłatę (jak pięknie mówi ks. Glas: "rachunek przyjdzie pocztą") i nie widzę powodu, abym mu miała jeszcze czegokolwiek dokładać.
rak pisze: 02 sty 2019, 16:26
Może jeszcze słowo dotyczące naszej poprzedniej wymiany. Myślę, że warto by to też wybrzmiało. Pustelnik myślę to dobrze określił, wyczynowcem. Grzebanie w cudzej psychice ma mnóstwo negatywnych aspektów o których warto wspomnieć.

Po pierwsze samo osłabianie / obalanie mechanizmów obronnych bardzo odrzuca od osoby, która to inicjuje i jest trochę jak walka z wiatrakami (naprawdę wiele poziomów zabezpieczeń, labiryntów, ślepych uliczek, szańców, wilczych dołów) przy olbrzymim sprzeciwie delikwenta.

Dwa sukces w tej potyczce nie gwarantuje wygrania wojny. Osłabianie mechanizmów obronnych / niespójności działa jak podnoszenie głęboko zakopanych kamieni. Nie dość, że wysiłek spory (proporcjonalny do wielu lat wkopywania ich) to jeszcze nie wiadomo, co jest pod nimi i jakie skutki może spowodować. Demony przeszłości, które przykrywały mogą bez problemu czmychnąć na powierzchnię i siać swoje spustoszenie. Zanim nie rozwiną się nowe sposoby radzenia z nimi to większa część psychiki jest boleśnie odsłonięta, a reakcja obronna często agresywna. Jeśli osoba nie ma wystarczająco siły, by całkowicie odrzucić ten kamień to może się on jeszcze głębiej wbić w ziemię i być dużo trudniejszy do ruszenia.
Dodatkowo cierpienie im towarzyszące bardzo łatwo może być warunkowane na osobę się tego podejmującą, co jeszcze może pogłębić sprzeciw do Ciebie i małżeństwa.
Mam tego pełną świadomość. Ja nie mam żadnej mocy przemienić jego myślenia. Bóg ma. Dlatego to nie jest jedynie moja praca, ale współpraca z Bogiem. Modlę się, aby przemienił jego myślenie, a w międzyczasie zasiewam ziarenka i czekam, aż wykiełkują.
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: rak »

CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Mam tego pełną świadomość. Ja nie mam żadnej mocy przemienić jego myślenia. Bóg ma. Dlatego to nie jest jedynie moja praca, ale współpraca z Bogiem. Modlę się, aby przemienił jego myślenie, a w międzyczasie zasiewam ziarenka i czekam, aż wykiełkują.
Fajnie, że masz tego świadomość, ale chciałem to też dla innych napisać (po poprzedniej nieco hurraoptymistycznej wymianie ;) ), bo to trochę jak zabawa z ogniem, niby fajnie, ciepło i sporo zabawy, ale konsekwencje pożaru mogą być b. poważne.
Zasiane ziarenka mogą też wyrosnąć, ale wcale nie tam gdzie się tego spodziewamy....
CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Nie jestem pewna, czy Cię dobrze zrozumiałam. Czy masz na myśli emocjonalne wyautowanie? Jak wg. Ciebie powinna wyglądać relacja bez takiego wyautowania?
Po tym co napisałaś później myślę, że dobrze zrozumiałaś.

Żeby nie było, b. Ci kibicuję i nie tylko dlatego, że wybrałem całkiem podobną drogę. Myślę, że jest spora różnica pomiędzy świadomą umiejętnością działania pod wpływem olbrzymiej presji i odreagowywania trudnych emocji w pełnym wymiarze, a podświadomym spychaniem trudnych emocji do śmietnika i budowania swoistej bomby z opóżnionym zapłonem. Nie wiem, gdzie jesteś, ale chciałem o tym napisać, bo ma to też parę praktycznych konsekwencji.

Pierwsza naturalna konsekwencja drugiej postawy jest brak autentyczności przez samym sobą, często przykryta silną racjonalizacją. Emocje wypływają tylko jak już wewnętrzne tamy nie mogą wytrzymać, ale wtedy przelewają się z calą nagromadzoną latami energią i impetem. Brak regularnego kontaktu ze swoim wnętrzem może nie przejawiać problemu z dnia na codzień (często wręcz przeciwnie mocno winduje efektywność pomiędzy fazami spadku nastroju), ale długofalowo ma zazwyczaj poważne skutki.

Druga mniej oczywista to wytworzone własne mechanizmy obronne. Jednym z najczęstszym jest hiberangażowanie się (do kompletnego wyczerpania) szczególnie w pomoc innym. Koncentracja na tej pomocy jest szczególnie istotna, bo pozwala uniknąć odgrzebywania własnych demonów, a pełną koncentrację na problemach i wyzwaniach innych. Winduje to też poczucie własnej wartości, które nie miało okazji rozwinąć się we wcześniejszych latach.

Strzelam, ale dalej poszedłbym krok dalej, brak zrozumienia samego siebie i trzymanie dystansu do siebie, często też przekłada na podobny dystans do partnera. Mimo chęci pomocy, brak jest głębszej więzi psychicznej, zrozumienia, co trudne jest do osiągnięcia bez zrozumienia i pokochania samego siebie, a następnie regularnie współdzielenie swoich emocji, pragnień, potrzeb, czy przekonań. Napisałaś wcześniej, że może z kowalską coś kliknęło, czego nie było wcześniej (osobiście słaby argument), ale dla niestabilnej osobowości, która chciała się chwilę pogrzać przy żarze cudzego ogniska, to też może być powód.

To tylko takie moje przemyślenia po kilku Twoich wpisach, do wyrzucenia albo rozważenia.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: rak »

rak pisze: 02 sty 2019, 23:58
CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Mam tego pełną świadomość. Ja nie mam żadnej mocy przemienić jego myślenia. Bóg ma. Dlatego to nie jest jedynie moja praca, ale współpraca z Bogiem. Modlę się, aby przemienił jego myślenie, a w międzyczasie zasiewam ziarenka i czekam, aż wykiełkują.
Fajnie, że masz tego świadomość, ale chciałem to też dla innych napisać (po poprzedniej nieco hurraoptymistycznej wymianie ;) ), bo to trochę jak zabawa z ogniem, niby fajnie, ciepło i sporo zabawy, ale konsekwencje pożaru mogą być b. poważne.
Zasiane ziarenka mogą też wyrosnąć, ale wcale nie tam gdzie się tego spodziewamy....
CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Nie jestem pewna, czy Cię dobrze zrozumiałam. Czy masz na myśli emocjonalne wyautowanie? Jak wg. Ciebie powinna wyglądać relacja bez takiego wyautowania?
Po tym co napisałaś później myślę, że dobrze zrozumiałaś.

Żeby nie było, b. Ci kibicuję i nie tylko dlatego, że wybrałem całkiem podobną drogę. Myślę, że jest spora różnica pomiędzy świadomą umiejętnością działania pod wpływem olbrzymiej presji i odreagowywania trudnych emocji w pełnym wymiarze, a podświadomym spychaniem trudnych emocji do śmietnika psychiki i budowania swoistej bomby z opóżnionym zapłonem. Nie wiem, gdzie jesteś, ale chciałem o tym napisać, bo ma to też parę praktycznych konsekwencji.

Pierwsza naturalna konsekwencja drugiej postawy jest brak autentyczności przez samym sobą, często przykryta silną racjonalizacją. Emocje wypływają tylko jak już wewnętrzne tamy nie mogą wytrzymać, ale wtedy przelewają się z calą nagromadzoną latami energią i impetem. Brak regularnego kontaktu ze swoim wnętrzem może nie przejawiać problemu z dnia na codzień (często wręcz przeciwnie mocno winduje efektywność pomiędzy fazami spadku nastroju), ale długofalowo ma zazwyczaj poważne skutki.

Druga mniej oczywista to wytworzone własne mechanizmy obronne. Jednym z najczęstszym jest hiberangażowanie się (do kompletnego wyczerpania) szczególnie w pomoc innym. Koncentracja na tej pomocy jest szczególnie istotna, bo pozwala uniknąć odgrzebywania własnych demonów, a pełną koncentrację na problemach i wyzwaniach innych. Winduje to też poczucie własnej wartości, które nie miało okazji rozwinąć się we wcześniejszych latach.

Strzelam, ale dalej poszedłbym krok dalej, brak zrozumienia samego siebie i trzymanie dystansu do siebie, często też przekłada na podobny dystans do partnera. Mimo chęci pomocy, brak jest głębszej więzi psychicznej, zrozumienia, co trudne jest do osiągnięcia bez zrozumienia i pokochania samego siebie, a następnie regularnie współdzielenie swoich emocji, pragnień, potrzeb, czy przekonań. Napisałaś wcześniej, że może z kowalską coś kliknęło, czego nie było wcześniej (osobiście słaby argument), ale dla niestabilnej osobowości, która chciała się chwilę pogrzać przy żarze cudzego ogniska, to też może być powód.

To tylko takie moje przemyślenia po kilku Twoich wpisach, do wyrzucenia albo rozważenia.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: rak »

CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Mam tego pełną świadomość. Ja nie mam żadnej mocy przemienić jego myślenia. Bóg ma. Dlatego to nie jest jedynie moja praca, ale współpraca z Bogiem. Modlę się, aby przemienił jego myślenie, a w międzyczasie zasiewam ziarenka i czekam, aż wykiełkują.
Fajnie, że masz tego świadomość, ale chciałem to też dla innych napisać (po poprzedniej nieco hurraoptymistycznej wymianie ;) ), bo to trochę jak zabawa z ogniem, niby fajnie, ciepło i sporo zabawy, ale konsekwencje pożaru mogą być b. poważne.
Zasiane ziarenka mogą też wyrosnąć, ale wcale nie tam gdzie się tego spodziewamy....
CzysteŚwiatło pisze: 02 sty 2019, 19:41 Nie jestem pewna, czy Cię dobrze zrozumiałam. Czy masz na myśli emocjonalne wyautowanie? Jak wg. Ciebie powinna wyglądać relacja bez takiego wyautowania?
Po tym co napisałaś później myślę, że dobrze zrozumiałaś.

Żeby nie było, b. Ci kibicuję i nie tylko dlatego, że wybrałem całkiem podobną drogę. Myślę, że jest spora różnica pomiędzy świadomą umiejętnością działania pod wpływem olbrzymiej presji i odreagowywania trudnych emocji w pełnym wymiarze, a podświadomym spychaniem trudnych emocji do śmietnika psychiki i budowania swoistej bomby z opóżnionym zapłonem. Nie wiem, gdzie jesteś, ale chciałem o tym napisać, bo ma to też parę praktycznych konsekwencji.

Pierwsza naturalna konsekwencja drugiej postawy jest brak autentyczności przez samym sobą, często przykryta silną racjonalizacją. Emocje wypływają tylko jak już wewnętrzne tamy nie mogą wytrzymać, ale wtedy przelewają się z calą nagromadzoną latami energią i impetem. Brak regularnego kontaktu ze swoim wnętrzem może nie przejawiać problemu z dnia na codzień (często wręcz przeciwnie mocno winduje efektywność pomiędzy fazami spadku nastroju), ale długofalowo ma zazwyczaj poważne skutki.

Druga mniej oczywista to wytworzone własne mechanizmy obronne. Jednym z najczęstszym jest hiberangażowanie się (do kompletnego wyczerpania) szczególnie w pomoc innym. Koncentracja na tej pomocy jest szczególnie istotna, bo pozwala uniknąć odgrzebywania własnych demonów, a pełną koncentrację na problemach i wyzwaniach innych. Winduje to też poczucie własnej wartości, które nie miało okazji rozwinąć się we wcześniejszych latach.

Strzelam, ale dalej poszedłbym krok dalej, brak zrozumienia samego siebie i trzymanie dystansu do siebie, często też przekłada na podobny dystans do partnera. Mimo chęci pomocy, brak jest głębszej więzi psychicznej, zrozumienia, co trudne jest do osiągnięcia bez zrozumienia i pokochania samego siebie, a następnie regularnie współdzielenie swoich emocji, pragnień, potrzeb, czy przekonań. Napisałaś wcześniej, że może z kowalską coś kliknęło, czego nie było wcześniej (osobiście słaby argument), ale dla niestabilnej osobowości, która chciała się chwilę pogrzać przy żarze cudzego ogniska, to też może być powód.

To tylko takie moje przemyślenia po kilku Twoich wpisach, do wyrzucenia albo rozważenia.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
CzysteŚwiatło
Posty: 120
Rejestracja: 22 wrz 2018, 13:53
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak rozmawiać?

Post autor: CzysteŚwiatło »

rak pisze: 03 sty 2019, 0:00
Żeby nie było, b. Ci kibicuję i nie tylko dlatego, że wybrałem całkiem podobną drogę. Myślę, że jest spora różnica pomiędzy świadomą umiejętnością działania pod wpływem olbrzymiej presji i odreagowywania trudnych emocji w pełnym wymiarze, a podświadomym spychaniem trudnych emocji do śmietnika psychiki i budowania swoistej bomby z opóżnionym zapłonem. Nie wiem, gdzie jesteś, ale chciałem o tym napisać, bo ma to też parę praktycznych konsekwencji.

Pierwsza naturalna konsekwencja drugiej postawy jest brak autentyczności przez samym sobą, często przykryta silną racjonalizacją. Emocje wypływają tylko jak już wewnętrzne tamy nie mogą wytrzymać, ale wtedy przelewają się z calą nagromadzoną latami energią i impetem. Brak regularnego kontaktu ze swoim wnętrzem może nie przejawiać problemu z dnia na codzień (często wręcz przeciwnie mocno winduje efektywność pomiędzy fazami spadku nastroju), ale długofalowo ma zazwyczaj poważne skutki.

Druga mniej oczywista to wytworzone własne mechanizmy obronne. Jednym z najczęstszym jest hiberangażowanie się (do kompletnego wyczerpania) szczególnie w pomoc innym. Koncentracja na tej pomocy jest szczególnie istotna, bo pozwala uniknąć odgrzebywania własnych demonów, a pełną koncentrację na problemach i wyzwaniach innych. Winduje to też poczucie własnej wartości, które nie miało okazji rozwinąć się we wcześniejszych latach.

Strzelam, ale dalej poszedłbym krok dalej, brak zrozumienia samego siebie i trzymanie dystansu do siebie, często też przekłada na podobny dystans do partnera. Mimo chęci pomocy, brak jest głębszej więzi psychicznej, zrozumienia, co trudne jest do osiągnięcia bez zrozumienia i pokochania samego siebie, a następnie regularnie współdzielenie swoich emocji, pragnień, potrzeb, czy przekonań. Napisałaś wcześniej, że może z kowalską coś kliknęło, czego nie było wcześniej (osobiście słaby argument), ale dla niestabilnej osobowości, która chciała się chwilę pogrzać przy żarze cudzego ogniska, to też może być powód.

To tylko takie moje przemyślenia po kilku Twoich wpisach, do wyrzucenia albo rozważenia.
Rak, bardzo dziękuję za wsparcie i za dobre rady :)
Mądre słowa, na pewno przemyślę i przemedytuję, może nawet poruszę na terapii.
Trochę tego doświadczyłam w życiu, ponieważ tak właśnie często działałam - bardzo dużo potrafiłam znieść zaciskając zęby, a potem była eksplozja, której efektów sama często żałowałam. I tak, szukałam często poczucia własnej wartości w koncentracji na innych.... nigdy nie łączyłam tych dwóch rzeczy ze sobą... Psychologia jest jednak fascynującą nauką.
W naszym małżeństwie definitywnie nie było porozumienia ani żadnej głębszej więzi duchowej. Nawet szczerze mówiąc mi to nie przeszkadzało... Dom był miejscem, w którym, dosłownie, ODPOCZYWAŁAM od świata zewnętrznego. Zostawiałam wszystkie problemy za drzwiami. Nawet bardzo mi to odpowiadało. Mojemu mężowi chyba też - sam był inicjatorem takiej atmosfery. Trochę gorzej się stało, jak zaczęły się robić problemy również w domu - jak mamy rozmawiać o problemach między sobą, skoro nie rozmawiamy wcale o problemach (nawet tych trywialnych) spoza domu?

Mówiłam Wam już że jesteście niesamowici? Pewnie z tysiąc razy. Ale taka jest prawda. Po kilku miesiącach na tym forum wiem więcej o własnym małżeństwie i o własnym mężu niż po 6 latach pod jednym dachem :P. Szkoda tylko, że nie byłam mądrzejsza wtedy....


Muszę się Wam pochwalić, że wydarzył się mikro cud. Taki może nawet nano cud :D. Otóż okazało się, że mojemu mężowi na prawdę zmienili termin delegacji (dowiedziałam się o tym zupełnie przypadkiem). Wiem, że to niczego nie zmienia. On pewnie ten czas spędzi u adwokatów i poświęci go na złożenie pozwu rozwodowego (o ile już go nie złożył). Niezależnie od tego, kiedy rzeczywiście jedzie, to i tak spotka się z kowalską i będzie z nią spędzał upojne chwile na koszt firmy. Ale fakt jest taki, że w przeciągu 5 lat ani razu nie zdarzyło się, aby termin takiej dalekiej delegacji zmienił się w tak krótkim czasie (bilet i hotel jest rezerwowany i opłacany z dużym wyprzedzeniem). Więc dla mnie to był jasny sygnał : JA JESTEM :)
"Panie, przepasz mnie i poprowadź gdzie ja nie chcę pójść"
ODPOWIEDZ