Dziękuje Pevel
Niestety, skaype też odpada, jedyny czas jaki mogłabym na to poświęcić to po godz 20, jak już położę dzieciaki. A i wtedy nie wiadomo, czy będą spokojnie spały . Praktycznie codziennie muszę jeździć z dzieciakami na jakąś terapie, rehabilitacje lub zajęcia , więc to oznacza organizację opieki nad drugim. Zorganizować im opiekę wspólnie graniczy z cudem i niestety nie mogę tego często wykorzystywać bo zawsze jeszcze wpadnie a to lekarz , a to zebranie w szkole. Przez to czuję się też trochę zniewolona. i zła na Niego. Nawet wyjście do kościoła jest w przypadku moich dzieci mało osiągalne. Nie mówiąc o głupim basenie czy zrobieniu czegokolwiek dla siebie . Dzisiaj cieszyłam się jak głupia z pół godziny samotności w autobusie ( oczywiście jechałam do poradni na na następną konsultacje )
dużo tego się porobiło w moim życiu, mam wrażenie czasem że nie udźwignę tego.
Z mężem teoretycznie lepiej. W poniedziałek miał lepszy humor, zaczął ze mną normalnie rozmawiać . Postanowiłam wykorzystać okazje i spytać się czy ustalimy jak to ma dalej wyglądać. Udało mi się uzyskać informacje że jednak chciałby spróbować. To znaczy na obecny moment bo w jednej chwili czuje że chce , a w drugiej że nie. Widocznie to był dobry moment . Żeby jednak nie było za słodko , dodał że próbować chce bo dla niego rozwód to porażka ( nie żeby tam do mnie się coś jeszcze tliło. tzn ja to tak sobie dopisałam. ) Generalnie nasze małżeństwo jawi mu się jako roztrzaskane na milion kawałeczków i jak to zdefiniował najpierw trzeba to spróbować posprzątać do kupy a potem dopiero coś sklejać. Nie pamięta żadnych dobrych chwil, widzi siebie po rozwodzie z kimś innym . Jest gotowy układać sobie życie, ale na dzień dzisiejszy może spróbować . Daliśmy sobie czas więc do lutego. Ja strasznie się zafiksowałam żeby to był luty - wtedy wzieliśmy ślub, urodziło się nam dziecko, kupiliśmy mieszkanie. Luty to zawsze dla nas , zmiana, nowość, początek.
A ja w środku mam bałagan, żeby to trochę uporządkować , postanowiłam opisać to tutaj
chciałabym zmienić
- nie wisieć emocjonalnie na mężu . Nie chce żeby jego dobry / zły nastrój wpływał na mój, uzależniać się od tego. Nie czekać jak głupia na każde słowo, nie wyobrażać sobie że skoro nie pisze to dlatego że ma mnie już tak dość tylko po prostu jest zajęty czymś innym. Albo nie odpisze / nie zadzwoni i to żadna tragedia . Nie przejmować się tak co pomyśli, jak odbierze mój każdy gest , czy to będzie dobre / złe. Nawet teraz - on nie odpisuje a ja myslę że to znak końca...
-chciałabym nie dopisywać scenariuszy . Nie wyobrażać sobie nie wiadomo czego gdy burknie, itp. zakaceptować że być może po prostu ma zły dzień i nie koniecznie ja muszę być tego przyczyną.
- Chciałabym zwiększyć akceptacje samej siebie. Choć po tym co się stało to chyba z lupą muszę jej szukać
Tutaj dodatkowo sprawę utrudnia fakt że jako mama dziecka ze spektrum , praktycznie codziennie słyszę zarzuty że jestem nie udolna wychowawczo. Moje dziecko nie ma na czole napisanego zaburzenia i dla większości osób jest po prostu źle wychowane , niestety...
Więc ja, marna niekochana żona i jeszcze nieudolna matka
- chciałabym nauczyć sie cierpliwości i nie czekać. Strasznie mi źle jak nie dzieje się coś już natychmiast a jednocześnie nieustannie czekam. Na esemesa , na telefon. Na wiadomość . Na wakacje, a na wakacjach na powrót. Od urodzin do świąt . Nie umiem , cieszyć się dniem dzisiejszym , zaakceptować to jak jest .
- Bardzo chciałabym się nie skupiać na wszystkich nie przyjemnych słowach, rozpamiętywać ich.
- Nie kontrolować tak wszystkiego
- potrafić popełniać błędy i przyjmować ich konsekwencje. aktualnie wiecznie się tym zamartwiam.
- nie patrzeć na siebie przez pryzmat tego jak wyglądam w czyiś oczach. Czy jestem dość ładna dla niego. Czy jestem wystarczająco dobrą matką dla teściowej itp.
-postawić granicę pomiędzy staraniem się a byciem dla niego workiem treningowym
Za to co mi się udało
- jak mantrę powtarzałam sobie że to jego decyzja. jego decyzję i nie jestem za nie opdowiedzialna. Chyba dotarło
- zrozumiałam że tylko poprzez zmianę siebie, mogę zmienić swój świat i zacząć w końcu cieszyć się życiem
- przestałam się czepiać mojego męża, czasem gryzę się w język , ale coraz częściej myślę sobie - to przecież nic takiego
- Zaczynam akceptować jego punkt widzenia ( w sprawach związanych z codziennym życiem )
- Przemieniam wady w zalety, widzę też że do wielu złych rzeczy które go obwiniałam doszło prze zemnie
- zaczełam przejmować inicjatywę. Choć to chyba najtrydniejsze bo trzeba zaryzykować bycie odrzuconą a potem jeszcze nie nie strzelić fochem i nie wycofać się
Czego się badzo boje
- że rozbudzając w sobie tą miłość, akceptując go takim jakim jest na końcu się sparzę bardziej ( jesli jednak odejdzie )
- Że zwyczajnie , na odległość nie damy rady. Sam powiedział że gdy jest tam nie tęskni, nie brakuje mu mnie, nie potrzebny mu jest kontakt ze mną.
_ że to za długi czas bez jego miłości by coś rozbudzić na nowo, że za długo w nim tkwi taki stan , że on chce się już tylko wyrwać , rozpocząć nowy etap
- że ja nie dam rady , że to jak mnie traktował poprzednio, że te wszystkie złe słowa które powiedział zwycięża we mnie i wrócę do punktu wyjścia
- że zabraknie mi stanowczości , że znowu wrócę do punktu ofiary tylko teraz po drugiej stronie barykady ( będę pozwalać na wszystko, byle by wyszło )
Że nie przeskoczę tego jak traktuje dzieci
Stan na dziś : traktuje mnie jak dobrą koleżankę, którą toleruje i sypia... Nic więcej w nim nie czuję i to też boli...
Przepraszam że tak się rozpisałam , ale musiałam, mam nadzieje że ktokolwiek da radę to przeczytać