Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
: 12 cze 2018, 6:37
potrzebna jest w życiu jeszcze przyjaźń
https://www.youtube.com/watch?v=4debBJw ... e=youtu.be
https://www.youtube.com/watch?v=4debBJw ... e=youtu.be
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?
https://www.kryzys.org/
Amica pisze: ↑12 cze 2018, 7:32 Też tego wysłuchałam i bardzo do mnie to trafiło.
Jedną z wielu dobrych rzeczy, które wynikły z mojego kryzysu (tak, było też wiele dobrych), jest ta, że zrozumiałam, że zgodne, udane małżeństwo, choć jest moim marzeniem, nie stanowi o moim jestestwie. I chociaż jestem porzuconą żoną, to nadal jestem człowiekiem, który może wiele dać innym ludziom, i sobie też. U mnie małżeństwo stało się największym bożkiem w pierwszych tygodniach i miesiącach po rozstaniowej rozmowie z mężem. Modliłam się głównie o nasze pojednanie i uzdrowienie małżeństwa, tak jakby bez tego nie dało się dalej żyć. Teraz modlę się o siłę dla siebie i abym odczuwała obecność Boga w każdej chwili mojego życia. Wówczas - cokolwiek się zdarzy - rozwód czy pojednanie - poradzę sobie.
Natomiast jednym z wielu minusów, które wynikły z mojego kryzysu, jest nagłe opustoszenie ludzkie wokół mnie. Co oznacza, że wszystkie wcześniejsze relacje, jakie miałam z innymi ludźmi, były dość powierzchowne, bo rozpadły się w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam zwykłego ludzkiego wsparcia. Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta (już widzę, jak super-faceci ustawialiby się w kolejce do takiej wiedźmy ). Co dziwne - kilka wierzących koleżanek nie widziało nic złego w tym, że związałabym się z kimś (przypominam, że nawet mąż jeszcze nie złożył pozwu). Nie dało się już z nimi rozmawiać, chociaż wiem, że nie chciały dla mnie źle, wręcz przeciwnie - życzyły mi dobrze i chciałyby, abym była szczęśliwa, tylko to pojęcie szczęścia rozumiały troszkę inaczej niż ja. Tak, więc brak mi prawdziwej przyjaźni. Ale jakoś jestem spokojna, że Bóg w odpowiednim momencie postawi taką przyjaciółkę mi na drodze. Nawet przemeblowałam sobie duży pokój w taki sposób, by stworzyć przytulny kącik na pogaduszki przy herbacie i ciachu. A na razie staram się wychodzić do ludzi, tak jak Szustak radzi.
A Wy macie przyjaciół? Takich na dobre i złe?
Byłaś na spotkaniu Ogniska? Wiem, pisałaś, że masz ileś kilometrów, ale to wtedy zaplanuj sobie przejażdżkę, małą wycieczkę. Wiesz - swego czasu często byłam na spotkaniach networkingowych dla kobiet, pamiętam, że co tydzień przyjeżdżała na nie dziewczyna z miasta oddalonego o 100 km. Zależało jej, a w jej mieście tego nie było.Smutek pisze: ↑12 cze 2018, 13:05 My też bez dzieci Amica i też w separacji i też czekam, bo przez telefon usłyszałam ostre pogróżki o rozwodzie....
Jego myślenie przez prawie pół roku nie zmieniło się ani o jotę, dalej trwa przy swoim, dalej odwracanie rzeczywistości, robienie z siebie ofiary itp. Jakakolwiek rozmowa jest bezcelowa.
Próbuję się ogarnąć, ale idzie ciężko.
W Sycharze z chęcią witamy nowe osoby, które chciałyby się zaangażować do pracy. Ale zasadą jest, że nowy lider najpierw uczestniczy przez jakiś czas w spotkaniach już istniejącego ogniska, żeby mógł nabrać wprawy. Jednocześnie w praktyce widzi działanie naszego charyzmatu.
Amica, zostawiłam tylko to, co podkreśla (wg mnie) prawdziwość twierdzenia "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie".
Poraniona bardzo bliski i znany jest mi typ relacji małżeńskiej, o której wspominasz i rozpacz po jej stracie.Poraniona pisze: ↑12 cze 2018, 17:05 Ja umieram z samotności...nie ma teraz ze mną męża, który zawsze był moim największym przyjacielem a innych przyjaciół nie mam. Już duszę się z samotności. Coraz częściej płaczę. Pierwszy tydzień separacji jakoś sobie radziłam zaczęłam czytać polecane lektury i dobrze mi z tym było. Teraz cały czas niesamowicie tęsknię za bliskoscią i nie potrafię czuć się ani trochę szcześliwa, spełniona... Samtność to ciężka droga...
jakie jest mi to bliskie... Nie mam siły nigdzie wychodzić...wszędzie widzę szczęśliwych ludzi...to boli...dotyka mnie poczucie strasznej klęski.Poraniona pisze:Ja umieram z samotności...nie ma teraz ze mną męża, który zawsze był moim największym przyjacielem...Już duszę się z samotności..... Teraz cały czas niesamowicie tęsknię za bliskoscią i nie potrafię czuć się ani trochę szcześliwa, spełniona...