Mimała pisze: ↑21 cze 2018, 13:51
A czy skupianie się na sobie nie jest trochę narcystyczne? Nie chce być taka jak mój mąż, myśleć tylko o sobie i o swoim szczęściu i o tym co mi się należy.
Oj, wydaje mi się, że nie do końca zrozumiałaś, o co chodzi z tym "zajęciu się sobą".
Przede wszystkim: odpowiedz sobie na pytanie - co Ci się należy?
Chociaż to pytanie retoryczne, bo... NIC. Nic się nikomu nie należy. Tobie też.
Należy się (cokolwiek) jedynie Bogu.
A teraz - jeśli chodzi o zajęcie się sobą, to przede wszystkim chodzi o to, by zrozumieć, że nie możemy wymagać od żadnej osoby, nawet od dzieci i rodziców, by zapewniali nam szczęście, zadowolenie, oczekiwania. Nie możemy od ich postaw, zachowań, gestów, działan, decyzji uzależniać swojego szczęścia. To znaczy - oczywiście należy się cieszyć z sukcesów, miłych chwil itd.,to normalne - tak samo, jak smutek, kiedy ktoś nas zawodzi - ale nie można swojego życia, samopoczucia uzależniać od życia i zachowania innych. Że np. odchodzi ktoś, wyjeżdża, odrzuca nas - więc wali nam się życie. Musisz mieć coś jeszcze, co daje Ci stały dopływ poczucia zadowolenia, poczucia bezpieczeństwa, poczucia spełnienia. Jednym daje to Bóg, innym hobby, jeszcze innym twórczość, innym pomoc w wolontariacie, innym rozwój.
Mówisz, że nie chcesz myśleć tylko o swoim szczęściu. A o czyim chcesz myśleć? Każdy z nas rodzi się sam, każdy z nas sam umiera, każdy z nas ma swoją relację z Bogiem. Musiał być w tym jakiś cel, prawda? Bóg chciał dać nam przestrzeń tylko dla nas samych, właśnie, żeby samemu budować swoją siłę (samemu z Bogiem). Poza tym - jeśli nie jesteśmy szczęśliwi, to nie jesteśmy zbyt fajni dla innych ludzi. Nikt nie lubi przebywać wśród osób skrzywionych, narzekających, marudzących na swój los, wśród ludzi-bluszczów bez własnego życia. Małżeństwo nie oznacza niewolnictwa ani też nie zamienia nas w twór o czterech nogach i dwóch głowach, który od tej pory będzie podążał razem i robił wszystko wspólnie.
Kiedyś na tym forum, na starym - była taka fajna metafora. Niestety nie pamiętam autora, przepraszam z góry.
W metaforze tej był przedstawiony obraz prawidłowego naszego rozwoju. Że rodzimy się, uczymy, rośniemy, rozwijamy i jesteśmy kompletną, wyjątkową osobą z kompletem wyjątkowych wad, zalet, talentów i doświadczeń. Żyjąc tak i ubogacając swoje wnętrze budujemy też piękną bańkę wokół nas. Im jesteśmy ciekawsi świata, im jesteśmy dojrzalsi, ta bajka jest większa. Kiedy poznajemy małżonków - prawidłowo jest, by taki małżonek też miał swoją bańkę - im większą, tym lepiej. Po połączeniu mamy nadal ogrom przestrzeni wokół siebie, mamy wciąż swoje hobby, pasje, doświadczenia, historię, ale jesteśmy ubogaceni bańką małżonka (jakkolwiek to brzmi). Kiedy się rozstają - to bańka męża, żony odłącza się od naszej, ale nie zabiera nam naszej! My nadal zostajemy ze swoimi bagażami i tymi fajnymi i tymi mniej fajnymi.
W nieprawidłowej relacji bywa tak, że bańkę ma jeden z małżonków. Drugi dokoptowuje się do niego i wysysa z tej bańki swoją część. Bańka więc po ślubie wcale nie jest większa, tylko mniejsza. Robi się ciasno, nudno, niesprawiedliwie, nieciekawie. Tak samo chora sytuacja jest, kiedy żadne z małżonków nie ma swojej bańki, albo porzuca ją po ślubie i od nowa budują wspólną. Wówczas powstaje niesprawiedliwość, kto więcej dokłada się do tej bańki, kto więcej się angażuje. Po rozstaniu taka bańka zostaje głównie przy jednej osobie, a ta druga, mimo że niby całe małżeństwo też budowała - zostaje z niczym.
Do mnie bardzo trafiła ta metafora. Ja jestem tym przypadkiem, gdzie porzuciłam swoją bańkę na rzecz bańki męża (miał dosyć sporą). Początkowo to zdawało egzamin, ale na dłuższą metę - nie bardzo.
To tyle - jeśli chodzi o to "zajęcie się sobą". To znaczy tyle samo, co - jaka jest Twoja bańka, co się na nią składa. Czy ją masz, czy kiedyś miałaś, jak wygląda, jak możesz ją odbudować. I nie ma to nic wspólnego z byciem narcyzem czy egoistą. Od kiedy to posiadanie pasji, hobby jest objawem narcyzmu? Albo np. dbanie o ciało, zdrowie, rozwój psychiczny i duchowy? To powinność każdego człowieka.