Czyli jak wtedy wyglądało to spotkanie?
Jak się wtedy czułaś TY i mąż?
Moderator: Moderatorzy
Być może boi się podporządkowania. Ja też się boję podporządkowania osobie, która niekoniecznie ma na względzie moje dobro. Ja po prostu nie wiem, o co mu chodzi. Może z jakiś względów chciałby mnie złapać w sidła takiego chłodnego małżeństwa, bez bliskości, dla dobra dziecka, gdzie mąż i żona żyją swoim życiem, a z zewnątrz wszystko wygląda jak należy? Bo skoro odszedł i żył beze mnie tak długi czas, to znaczy, że nie jestem mu do szczęścia niezbędna.krople rosy pisze: ↑06 cze 2018, 12:07Też mam podobne odczucia. Odnoszę wrażenie że mąż bardzo chce wrócić i równie bardzo boi się podporządkowania (?) i może jeszcze jakichś warunków które trudno mu na dzień dzisiejszy spełnić.rak pisze: ↑06 cze 2018, 11:54 Rozumiem, że w tej chwili zależy Ci na małżeństwie, a sposób jaki widzisz na jakie ratowanie to jak najszybsze dojrzewanie męża. Oczekujesz dorosłego zachowania, troski o rodzinę i opdpowiedzialności za wcześniejesze akcje.
I pewnie masz rację, tylko czy on jest na to gotowy? Motywację wydaje się, że ma, bo prób z jego strony parę było. To, że w Twojej ocenia nieudolnych to już inna sprawa. Może chce, a nie wie co zrobić, żebyś była zadowolona? Może też boi się coś zrobić, lub przyznać się do swoich win, bo wie, że jak jesteś niezadowolona to dostanie po głowie. Ja nie wiem...
Z mężem teżJakucja pisze: ↑06 cze 2018, 14:30 Spotkania wyglądały bardzo fajnie, Krople Rosy, bez spiny. Spędzaliśmy sobie czas z dzieckiem, wesoło, kupa śmiechu, żartów, łaziliśmy na spacery, jeździliśmy na wycieczki. Wieczorem często gdzieś wyszłam ze znajomymi, bo będąc de facto samotną matką, z reguły nie mam z kim zostawić dziecka, a mąż wtedy zostawał z małym. Myślę, że czuł się dobrze, chyba tylko seksu mu brakowało do pełni szczęścia. Z kumplem tak mogę,
Ale wraca. Podejmuje kolejne próby. To chyba mu zależy.Jakucja pisze: ↑06 cze 2018, 14:25 Ja po prostu nie wiem, o co mu chodzi. Może z jakiś względów chciałby mnie złapać w sidła takiego chłodnego małżeństwa, bez bliskości, dla dobra dziecka, gdzie mąż i żona żyją swoim życiem, a z zewnątrz wszystko wygląda jak należy? Bo skoro odszedł i żył beze mnie tak długi czas, to znaczy, że nie jestem mu do szczęścia niezbędna.
Dobrowolny dar zawsze będzie dobrowolny, nieważne jak bardzo nas obdarowany dotknie, czy zrani, bo dajemy przecież od siebie nie licząc na efekt. Inna sprawa, gdy na czas dawania myśleliśmy, że jest dobrowolny, bo obwarowania były albo niedostępne, albo oczywiste, bo przecież zawsze będzie mnie kochał, małżeństwo będzie wspaniałe, nigdy nie porzuci, skrzywdzi, itp. itd. Wtedy właśnie po czasie, gdy spodziewane, ale niewyartykułowane korzyści się zmniejszą zacznie rodzić się żal za stratą i poświęceniem...agaton pisze: ↑06 cze 2018, 12:53 to potrafiłam oddać bez cierpiętnictwa i pretensji, mając poczucie, że wprawdzie coś tracę (przecież nie zapomniałam o rozpoczętym doktoracie, fascynujących badaniach) ale mam wspaniałe małżeństwo ,spędzamy ze sobą i dziećmi dużo czasu. I pewnie gdyby tak pozostało, to jedynie od czasu do czasu przy szczególnych okazjach czułabym nutkę żalu za tym niespełnieniem; tak jak to było przez te dwadzieścia lat.
Opisałaś tu przed chwilą jak wyglądały Twoje spotkania z mężem z których oboje czerpaliście radość.
To zawsze jest potrzebne. I za siebie. By Bóg odkrywał we mnie te miejsca które są powodem mojego zranienia i braku miłości.
Wiesz, myślę, że nikt się nie odważy powiedzieć Ci, czy Twoja postawa jest błędna, czy nie. Ty ponosisz konsekwencje, a my tylko dzielimy się spojrzeniem.
A to jest problem, ale możemy rozumiemy go inaczej. Czego ja się nauczyłem w kryzysie to miłość to służba drugiej osobie, szczególnie jak jest ciężko, bo jak jest przyjemnie to każdy potrafi... Rozumiem, że nie chodzi Ci o takiej życie, w którym nie służysz innym, chodźby dziecku, bo to jest w Twoich planach, więc takie życie raczej Ci nie grozi. Pytanie jest natomiast skąd czerpać siłę i motywację do służenia ludziom z którymi już tak przyjemnie nie jest, ale na to już chyba KR Ci odpowiedziała. Trzeba zbudować silniejszą relację, która zawsze będzie źródłem w tych sytuacjach.
Bo to jest bardzo silna zależność, wręcz uwieszenie jak się tutaj mówi, żeby swoje szczęście tak drastycznie wiązać z drugą niedoskonałą osobę, choć rozumiem, że raczej oczekuje się tego od współmałżonka. Ale już zasadność tej zależność, albo wstrząs po jej stracie to już całkiem spore pole do pracy...
Nie miałam czasu się zastanowić nad wszystkimi postami, przeczytam jeszcze raz na spokojnie i nadrobię.krople rosy pisze: ↑06 cze 2018, 15:48 Jakucjo ja chętnie będę się odnosiła do Twoich wpisów jeśli tylko będę miała coś konkretnego do napisania. Prosiłabym jednak byś i TY odnosiła się w jakiś sposób do moich pytań czy wpisów. Dla Ciebie może nie są na tyle istotne by na nie odpowiadać jednak z biegiem dyskusji odkrywa się coraz więcej kart i można coś więcej napisać.
Agaton, dokładnie tak czuję, jak to opisałaś. I właśnie te cechy, które mąż we mnie podziwiał, zaczął krytykować po ślubie. Nagle zaczęło mu przeszkadzać, że chcę dobrze zarabiać i się realizować ("nie wydziwiaj, idź na kasę do Lidla"), mało tego, zaczęły mu przeszkadzać rzeczy, których ja wcale nie zamierzałam realizaować, ale w jego mniemaniu właśnie tak było. Na przykład uroił sobie, że chcę, abyśmy mieszkali w mojej miejscowości, jednocześnie twierdząc, że chcę całe życie się przenosić z miejsca w miejsce. Kiedy proponowałam mu kompromis, to nawet to potrafił obrócić przeciwko mnie. Tak jakby nie słyszał, co do niego mówię, albo jakby już postawił na mnie przysłowiowy krzyżyk.agaton pisze: ↑05 cze 2018, 17:53 Jakucja, witaj,widzę,że nie tylko ja długo waham się czy opisać swoją historię
Domyślam się,co czujesz. Wiem,jak to jest,kiedy wszelkie próby rozmowy są blokowane, kiedy cokolwiek byś nie powiedziała, będzie traktowane jako atak , w najlepszym razie ignorowane.
I wiem, jak to jest, mieć poczucie bycia niepokorną. Tak, Krople Rosy,są kobiety bardziej niezależne, decyzyjne i energiczne- takimi właśnie stworzył nas nasz Ojciec. Czytając forum niejednokrotnie odczuwam, że pożądanym "wzorcem" jest kobiety cicha, poddana mężowi,
starająca się go zadowolić,nawet jak ją zdradza i porzuca (wtedy tym bardziej powinna popracować nad swoimi błędami). A co jeśli to nie odpowiada mojemu charakterowi i właśnie te cechy. mąż we mnie podziwiał ; to między innymi dlatego chciał ze mną być. Po ponad dwudziestu latach, mam się zamienić w kogoś ,kim nie jestem? Przepraszam, mam się czuć winną, dlatego,że byłam odważniejsza, potrafiłam podejmować decyzje,nie bałam wyzwań? W szkole bywałam przewodniczącą klasy, na studiach dwa lata byłam starostą roku. To ja potrafiłam stanąć w obronie dziewczynki,której pół klasy dokuczało; też się bałam,ale nikt inny nie wstawił się za nią, niestety żaden chłopak; dopiero jak ja zaczęłam,parę osób mnie poparło.Od kiedy pamiętam taka byłam, roześmiana. rozgadana, zawsze w akcji. Ostatnie lata mnie zmieniły ale nie aż (jeszcze? ) na tyle, żebym identyfikowała się z postawą ,którą (może mylnie?) odbieram jako jedyną poprawną.
Przecież mąż Jakucji, tak ja odbieram jej opis, nie okazuje jej szacunku, traktuje ją przedmiotowo, skoro jedynie obwieszcza decyzje,które podjął, a w żaden sposób, nie próbuje z nią o tym porozmawiać,wyjaśnić ( choćby wyprowadzki na 2 lata).
To, co napisałaś Nirwano, bardzo do mnie trafia i daje odrobinę otuchy. Zmieniać siebie bez zmiany istoty siebie - co owocuje poprawą relacji międyzludzkich. Trochę nie wiem, jak się do tego zabrać, ale zdecydowanie czas pomyśleć w tym kierunku.Nirwanna pisze: ↑05 cze 2018, 19:59Witaj, Agatonagaton pisze: ↑05 cze 2018, 17:53 ...są kobiety bardziej niezależne, decyzyjne i energiczne- takimi właśnie stworzył nas nasz Ojciec. Czytając forum niejednokrotnie odczuwam, że pożądanym "wzorcem" jest kobiety cicha, poddana mężowi,
starająca się go zadowolić,nawet jak ją zdradza i porzuca (wtedy tym bardziej powinna popracować nad swoimi błędami). A co jeśli to nie odpowiada mojemu charakterowi i właśnie te cechy. mąż we mnie podziwiał ; to między innymi dlatego chciał ze mną być. Po ponad dwudziestu latach, mam się zamienić w kogoś ,kim nie jestem? Przepraszam, mam się czuć winną, dlatego,że byłam odważniejsza, potrafiłam podejmować decyzje,nie bałam wyzwań? ...
Powiem Ci, że trochę rozumiem Twój bunt, bo jakiś czas temu, w moich początkach sycharowskich, miałam dokładnie tak samo, i te same pytania zadawałam. Też jestem z tych kobiet bardziej niezależnych, decyzyjnych i energicznych I tak, taką mnie mąż wybrał. Zmieniać się nie będę, bo mu się chwilowo odwidziało, bo raz - nie chcę (się sobie podobam, zresztą moja niezależność na to nie pozwoli ), a dwa - byłoby to niemożliwe, bo nawet gdybym zaczęła, to bym sobie w ten sposób krzywdę zrobiła, a wtedy mój charakter od razu by mi o tym powiedział z siłą trotylu i/lub wodospadu Dowcip polega na tym, że gdy byłam daleko od Boga, te moje z gruntu dobre cechy ulegały wykoślawieniu - odwaga przeradzała się w nachalność, energiczność w pracoholizm i wymaganie tego samego od innych, decyzyjność w agresję... itp. itd. Dopiero gdy pozwoliłam Bogu, aby On mnie zmieniał wg swojego zamysłu, wszystko wróciło na swoje miejsce, też w tym sensie - że sama ze sobą się lepiej czuję. Dobrze się czuję również z Nim, gdy wcześniej od Niego uciekałam. A efektem ubocznym jest poprawa relacji międzyludzkich.
Więc paradoksalnie zmiana siebie bez zmiany istoty siebie jest możliwa, co więcej - z Bogiem jest to piękna zmiana
Pozdrawiam Cię serdecznie
Tak, umiałabym, ale dotyczy to tylko początków tej metamorfozy, bo potem poszło już tak lawinowo, że ciężko stwierdzić, co było reakcją na co. Mąż zaczął się na mnie irytować w codziennych sytuacjach, na przykład jest miło i normalnie, a tu nagle mąż wypowiada jakąś uwagę pod moim adresem bardzo poirytowanym, czasem wręcz nienawistnym tonem, żebym czegoś nie robiła, czy coś zrobiła, jakieś drobne sprawy, ale chodzi o ton. Za każdym razem byłam mega zaskoczona, bo nic tego jakby nie zapowiadało. łzy zbierały mi się w oczach itd, mam tak od dziecka, jak ktoś podnosi głos, u mnie w domu tata czasem tak się irytował, nie cierpię tego, czuję się wtedy deptana. Rozumiem, że każdy ma prawo do gorszego dnia, ale bałam się, że takie zachowanie stanie się u nas normą. Zaczęłam z tym nowym elementem w naszych relacjach walczyć, najpierw próbowałam prosić i tłumaczyć, potem - przyznaję - może niezbyt dojrzałymi sposobami, typu obrażanie się, kłótnie. Potem odkryłam, że ma taki sposób bycia nie tylko do w stosunku mnie. Ciekawe jednak, że przed ślubem zdarzyło mu się to tylko raz, czy dwa.krople rosy pisze: ↑06 cze 2018, 12:07 Czy umiałabyś powiedzieć czy ta niekorzystna metamorfoza męża mogła być reakcją na jakieś Twoje zachowanie, postawę, zmianę?
Tak, może nie ostatnio, ale w czasie kryzysu słowa w podobnym tonie padły z moich ust. I może tego nie napisałam, ale ja go już prawie przyjęłam podczas jednej z tych jego prób powrotu, tzn. nie doszło do tego, że zamieszkaliśmy razem, bo z kolei on wtedy nie bardzo chciał - to był jeden z powodów, dla których nie wróciliśmy do siebie. Nie nalegałam wtedy jakoś szczególnie na jego przeprowadzkę, nie byłam pewna, jakie on ma intencje, a on nic nie deklarował. Do tego doszło kilka incydentów jego irytacji o bzdety, za które nigdy nie przeprasza, no i wtedy znów urwaliśmy kontakt na jakiś czas. Bardziej z mojej inicjatywy, bo nie mogłam tego znieść.