Ruto jeśli chodzi o prowokacje dezinformację tel. tu nie ma problemu mogę tylko bardziej uczyć się stawiania tych granic. Mogę przerwać rozmowę informując nie chce żeby mnie np. zastraszała czy szantazowala , zresztą tak robiłem już.
Natomiast co do syna nie mam wyjścia , jedyne co mogę zrobić to zgłosić to kuratorowi , tylko to mogę zrobić . Nie mogę syna zatrzymać mimo ,że chce zostać . Byłoby to zatrzymanie czy przetrzymanie , nie wywiązanie się w każdym razie z wyroku sądowego . Narazilbym się na konsekwencje ze strony sądu jeśli uznali by to za nie uzasadnione , narazilbym medjacjje na to że zostaną one zerwane.
Tak myślę.
Na tak drastyczny krok jak zatrzymanie syna , zdecydowany byłem po innych dwóch akcjach do sprawy w sądzie teraz nie wiem jak byłoby to odebrane . Może jestem za bardzo zachowawczy.
Myślę podobnie, że zatrzymanie syna obróciłoby się przeciwko wam. To chyba w tym najtrudniejsze, stawianie granic, gdy na karku jest wyrok sądowy. Dla mnie ogromym problemem było wyważenie między przestrzeganiem postanowienia sądu, a ochroną syna i siebie. Myślę, że było mi łatwiej niż tobie, bo miałam i mam jasne kryterium - trzeźwość/nietrzeźwość męża. Nikt nie może mnie ukarać za nieprzekazanie mężowi dziecka w sytuacji, gdy jest odurzony. Oczywiście potem jest kwestia "słowo przeciwko słowu". Ale po prostu postanowiłam to przyjąć. Na razie nie było jeszcze sytuacji w której musiałabym się w tej sprawie konfrontować z mężem przed sądem. Jakoś powoli mąż te granice przyjął.
Wiesz w tym stawianiu granic pomogło mi dobre rozpoznanie, gdzie ja je mam. Bo każdy ma je gdzie indziej. Na przykład wiele osób mówiło mi, że jak ja mogę tolerować, że mąż u mnie w domu zachowuje się jak u siebie, czyli na przykład robi sobie kawę, czy przygotowuje posiłek. A mi to nie przeszkadza, nie czuję się z tym niekomfortowo. Więc po co mam tu stawiać jakies granice. Jeśłi poczuję, że mi to przeszkadza, to wtedy pomyślę co z tym zrobić. Jak nie przeszkadza ci na przykład, że żona wrzeszczy w rozmowie telefonicznej, by jesteś w stanie to puścić i nie wziąc do siebie, to też jest w porządku. Ty się tu liczysz i twoje odczucia.
Z drugiej strony ja czuję się często zraniona, gdy mąż jest wobec mnie miły. Mam tu granicę, więc po prostu gdy czuję, że zaczyna mi być przykro, kończę rozmowę, wychodzę. Chronię siebie i swoje uczucia.
Fajnie napisałeś o tym, że przerywasz rozmowę, gdy czujesz, że nie jesteś właściwie traktowany. To bardzo pomaga. I faktycznie uniemożliwia przekraczanie twoich granic w bardzo prosty sposób. Czasem to nie takie proste, no bo jak zareagować, gdy kowalski zajeżdża drogę? Jak tu postawić granicę? Nie wiem... Pewnie osoby biegłe w stawianiu granic nie miałyby i z tym poblemu
Trudniejsze jest to, że nie możemy wpłynąć tak bezpośrednio na drugiego rodzica, gdy źle traktuje lub zaniedbuje dziecko. To już terytorium drugiej osoby, poza zasięgiem. To trudne. Łatwo dojśc do stanu stałego niepokoju o dziecko i napięcia. Wszystko co się działo jest przecież nadal we mnie, więc gdy mąż teraz zabiera syna do swoich rodziców na weekend, to ja czuję niepokój. Uczę się to oddawać wtedy w modlitwie.
Ale choć nie da się tu stawiać bezpośrednich granic, to możemy wzmacniać dzieci. Mój syn wie, że może do mnie w każdej chwili zadzwonić, porozmawiamy, a jeśli będzie taka potrzeba, to ja wtedy przyjadę. Ale też i wspólnie uczymy się stawiania granic. Bardzo pomogła nam wspólna terapia i ćwiczenia jakie w jej ramach mieliśmy. Ale wiesz co, widzę, że przykładem osiągam najwięcej. Gdy syn słyszy, że zgłaszam wprost mężowi, gdy coś w jego zachowaniu jest dla mnie trudne i to przerywam, sam także zaczął tak robić.
Widzę, że ważne jest też nie przekazywanie moich uczuć. To chyba jeszcze trudniejsze. Ale też to by ich nie ukrywać. Bo udawanie, że nie czuję niepokoju też nie jest dobre, wtedy dziecko nasiąkało tym moim niepokojem jeszcze bardziej. Nauczyłam się mówić dziecku wprost: cieszę się, że spędzicie czas z tatą. Czuję trochę obaw, czy wszystko pójdzie w porządku. Chcę wiedzieć, że pamiętasz że możesz do mnie zadzwonić, gdyby cos cię zaniepokoiło. Będę wtedy spokojniejsza.
Pytam też o uczucia. To mi uświadomiła terapeutka. Że czasem dziecko, gdy ma trudną relację z rodzicem, to w pierwszym rzędzie wcale nie potrzebuje, by drugi rodzic coś z tym robił. Raczej by wysłuchał, przyjął. Wiesz coś w stylu: Widzę/słyszę, że wolałbyś dziś zostać ze mną, zamiast spotykać się z tatą? Czy dobrze to rozumiem? To często jest bardzo dla dziecka otwierające. I po wysłuchaniu, mały często sam proponował, co mogę ja zrobić, by on poczuł się pewniej. I do spotkania dochodziło. Albo nie. Był czas, gdy mały powiedział, że jak ma spotkać się z tatą, to będe musiała go związać, potem przywiązać do jakiejś deski i wynieść. To są sygnały alarmowe, że dzieje się źle. I ta granica za którą wyrok sądowy schodził na dalszy plan.
Może jak widzisz, że chłopcy nie chcą wracać, to warto po prostu z nimi porozmawiać o tym. I szczerze im powiedzieć o swoich uczciach? Wydaje mi się, że nie byłoby to nic złego.