Ok. Przepraszam, że tak obcesowo spytałam, ale przestało mi kilka rzeczy grać w tym, co piszesz i wiek wydawał się jedynym wyjaśnieniem.
Jeśli masz 29 lat i macie dziesięcioletni staż małżeński, to znaczy, że ożeniłeś się, mając 19 lat. Przyznam, że odważny krok - zarówno z Twojej strony, jak i ze strony żony. Przecież 19 lat to wiek, który jest dopiero rozpoczęciem życia w dorosłości. Kiedy Wy oboje mieliście czas i możliwość, by nauczyć się, kim jesteście, co jest dla Was ważne, co potraficie, do czego jesteście zdolni, jakie macie potrzeby? Jak długo się poznawaliście przed ślubem?
Kłębi mi się w głowie wiele rzeczy, ale jedną z nich jest to, że żadne z Was nie wiedziało, co Was czeka. Żal, że nie było nikogo, kto by Was powstrzymał wtedy przed tym krokiem, zalecając dalsze poznawanie siebie samego (i siebie nawzajem).
Dlatego też mnie teraz nie dziwi, że w sytuacji poważnej, kiedy wali się Wasze małżeństwo, Ty myślisz o górach i gokartach i o tym, jak to zrobić, by żona nie miała pretensji, że na to wydajesz pieniądze, a jej nie dajesz.
Co do tego ostatniego - zgodnie z prawem - oboje macie prawo do swobodnego korzystania z Waszych pieniędzy - swoich i wspólnych. Jeśli kwestia finansowa jest skomplikowana między Wami, to powinniście ją uregulować. Jeśli żona pracuje - ustalcie rozdzielność majątkową, wówczas każdy sam zarabia na swoje potrzeby. Jeśli nie pracuje - to niestety z prawnego punktu widzenia, powinieneś jej dorobić kartę do Twojego konta i pozwolić na swobodne (ale wcześniej ustalone między Wami) korzystanie z pieniędzy w razie potrzeby.
To może się komuś nie podobać, ale fakty są takie, że naprawdę potem trudno się z tego wykaraskać w sądzie, jeśli podczas ewentualnego rozwodu żona podniesie fakt, że nie miała dostępu do małżeńskich pieniędzy. Mam tę kwestię na bieżąco, bo sama mam podobną sytuację i dwóch różnych prawników sugerowało mi, że jest to na niekorzyść męża. I to, że żona nie przyczynia się do budowania majątku, nie ma nic do rzeczy - bo to kwestia umowy między małżonkami. Jeśli mężowi nie przeszkadza, że żona nie pracuje, to jest to jego sprawa - u Was zdaje się - nie było tego problemu?
Jeśli żona pracuje, a nie chce rozdzielności, to rozwiązaniem może być założenie wspólnego konta (trzeciego), na które każde z Was będzie przelewało identyczną kwotę, na różne wydatki związane z opłatami za mieszkania czy coś.
Wracając do tematu. Piotrze - czy Ty masz samoświadomość? Czy Ty wiesz - jak chcesz, aby wyglądało Twoje życie?
Czytam Twój wątek i widzę chaos. Oczywiście, jest on związany z tym, że żona postanowiła odejść. Ale żyjesz nadal i musisz mieć jakiś plan na swoje życie. Chociażby na najbliższe 5 lat. Brak takiego ogarnięcia się życiowego jest jedną z głównych wad, jakie nie podobają się kobietom w mężczyznach, żonom w mężach. Może po prostu zostaw na razie rozrywki, czy jakieś krótkoterminowe "zagrywki", ale usiądź spokojnie gdzieś z jakimś plannerem i pomyśl, jak chciałbyś, aby wyglądało Twoje życie, co chciałbyś robić, w jakim miejscu być. Potem wypisz sobie - jak to podzielić na zadania i potem ustal jakieś ramy czasowe tych zadań. Pisz o rzeczach, na które masz wpływ. Więc nie planuj życia pt. "jeśli żona wróci, to wtedy to i to". Nie. Jesteś Ty i Twoje życie. Planuj życie tak, aby to czy żona wróci, czy nie - nie miało większego znaczenia, bo żyć przecież trzeba JAKOŚ. I po kolei porządkuj sprawy. Dom. Praca. Stałe życie. Rozrywki. Rozwój. Sport. Zdrowie. Finanse. Przyjaciele. Rodzina. Być może nie miałeś czasu na wyszumienie się, ale jeśli poważnie myślisz o sobie, jako o mężu, to trzeba trochę przestawić myślenie. Z chłopca na mężczyznę, na opiekuna, na oparcie.
Wiesz - mężczyzna, który nie dotrzymuje słowa, nie ma planu na życie, zmienia pomysły co i rusz, wprowadza się, wyprowadza, buduje dom, nie buduje, zabrania jeździć w góry, podczas gdy się okazuje, że sam lubi to robić (to też jakaś niespójność), to się jakoś nie klei w jednoznaczny, konsekwentny obraz. Musisz ten obraz siebie na nowo zbudować po prostu.
To nie będzie gwarancją, że małżeństwo się naprawi. Ale na pewno poprawi się jakość Twojego życia, jakość myślenia o sobie samym, wzrośnie pewność siebie (zniknie wtedy zazdrość). Jesteś otwarty na Boga i On chce Ci pomóc, ale musisz też wykonać swoje minimum.
I przyznam, że trochę się zgubiłam w jednej kwestii - pozornie nieważnej, a jednak. Piszesz, że żona wyprowadziła się do mieszkania (mieliście mieszkanie? czy wynajęła je?), teraz też piszesz, że wróciłeś do mieszkania - też miałeś swoje? U rodziców też remontowaliście piętro - przyznam, że nie rozumiem, kto gdzie teraz mieszka. Czy słusznie przypuszczam, że jednak... mieszkasz z mamą i tatą?
Mimo wszystko - powodzenia.