cukierek

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: Ruta »

cukierek pisze: 16 sty 2020, 1:37 Zaczęłam czytać wątek Ruty. Ileż w nim znalazłam podobieństw do mojej sytuacji, moich myśli, obaw, lęków, działań. Z jedną ogromną różnicą, zarówno w pracy nad sobą jak i w pracy nad związkiem jestem daleko w tyle od Ruty. Wypowiada się z taką łatwością o mężu, o swoich uczuciach wobec niego, podczas gdy ja niesamowicie muszę się zmuszać by cokolwiek o nim powiedzieć, napisać. Myślałam że może po prostu stawał mi się obojętny, dlatego że ja stałąm się silniejsza (postawiłam granice, bezskutecznie ale postawiłam, dołączyłam do grupy).
Ale teraz, w tym momencie myślę że to była blokada. Mam w sobie tyle żalu do niego, tyle złości że nie potrafię spojrzeć na niego z miłością. Mam takie poczucie krzywdy że mogłabym go w łyżce wody podtopić. Mi nawet do głowy nie przyszło pomodlić się za niego. Moja duma, moje zranienia, mój żal, mój ból wszędzie tylko JA.
Było mi głupio. Też ciągle słyszę o tym że mam urojenia, że on pije jak każdy facet, przeciez nie upija się do nieprzytomności. W środku nie jestem pewna czy mąż jest uzależniony, toczę jeszcze walkę sama ze sobą. Wiele wskazuje na to że jednak jest problem alkoholu ALE a co jeśli się mylę, a co jeśli coś źle zinterpretowałam? A co jeśli to moja wina, może to wszystko przez to że jestem DDD. Może w jakiś sposób zatrułam mu życie jak moja mama mi. Może ja też byłam jedna z tych co chciały ustawiać męża i dyktować mu co ma robić. Przeciez jak kłóciliśmy się ze sobą (jeszcze zanim było milczenie) to święta nie byłam. Znowu mam straszny mętlik w głowie.
A może znowu się oszukuję, znowu prubuję usprawiedliwiać go i jego złe czyny. Może boję się zakładać mu sprawy o alimenty do tego stopnia że mnie to paraliżuje i szukam sobie wymówki. Boję sie że na jednej sprawie się nie skończy, a co jeśli pójdzie to dalej, jeśli zechce sie rozstać. Czy ja jestem na to gotowa? Chyba nie. Urażone dumy moja jego, tylko czy warto? Ale jeśli nie to, to dalej żyć tak jak teraz-separacja w jednym domu. To nie ma sensu. Jemu pasuje ale mi nie. Męczę się z tym, jest mi źle, nie chcę więcej udawać szczęśliwej rodziny kiedy to wszystko jest farsą. Znowu ja? Znowu myślę tylko o sobie? Egoistka. A moze właśnie powinnam się poświęcić, dla dzieci. Przecież potrzebują taty. Dzieci z rozbitej rodziny cierpią najbardziej. Ale w tej nierozbitej, co to za życie mają. Czy ja osiągnę spokój w środku, taki żebym przynajmniej mogła trzeźwo ocenić sytuację :( :oops: :(
Cukierku, spokojnie. Na pewno z czasem wszystko zacznie się w Tobie ukladać. Najlepszą drogą w tym zamęcie jest zwrócenie się o pomoc do Boga. Doświadczyłam tego i wciąż doświadczam. Nie martw się też uczuciami do męża, nie ma w nich nic złego. Ja mojego męża nie topilam w łyżce wody. Biłam go bejsbolem. Oczywiście przenośnie, ale to było clue tego co do niego czułam. Dziką złość. Tak silne emocje czujemy wobec tych, których kochamy.

Byłam i często nadal znajduję się w tym punkcie, który opisujesz - pośrodku chaosu, zamętu, emocji, gdy nie wiem co gdzie się zaczyna, gdzie kończy, co jest dobrą decyzją, a co nią nie jest. Ale też coraz częściej znajduję spokój i coraz lepiej radzę sobie z zamętem. Tobie też z czasem się uda, bo czemu miałoby się nie udać....

Gdy patrzę skąd wyruszyłam, a gdzie jestem teraz, widzę kilka takich chwil, które popchnęły mnie do przodu. Pierwszym był moment, gdy przed sobą samą nazwałam problem - uzależnienia męża. Drugim, parę lat później, gdy przyznałam przed sobą, że sami nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić, że niezbędna jest terapia uzależnień. Trzecim, w bardzo dużym kryzysie, gdy to ja byłam gotowa odejść i rozwiesc się wobec niepowodzenia terapii i powrotu męża do odurzania się oraz radykalnej zmiany postawy mojego męża wobec mnie, gdy bardzo mocno mnie ranił - decyzja, że nie odejdę i że moje małżeństwo jest dla mnie ważne. I że bardzo mojego męża kocham i cenię naszą więź i jestem gotowa by ją pielęgnować, szczególnie w kryzysie, poświęcić jej swoją uwagę, czas, miłość. Wtedy spłynął na mnie największy spokój, co nie znaczy, że potem nie miałam wątpliwości, nie nachodziły mnie wszystkie myśli z gatunku jestem młodą, układanie życia. Ale wtedy w końcu obrałam dobry kurs, bo zrozumiałam, że nie dokonam nic sama, że potrzebuję Boga, Jego miłości i wytrwałości, bo sama jestem zbyt słaba. Czwarty moment to ten, w którym przyznałam przed sobą, że ja też potrzebuję pomocy, bo ja też jestem niepoukładana, współuzależniona, trudna. To było już z natchnienia Bożego. Zaczęłam nad sobą pracować i to dawało i daje efekty. Jednak ostateczny opór przełamałam dopiero niedawno, jestem teraz na terapii dla osób wspoluzalenionych i w grupie wsparcia.

Wcześniej podejmowałam terapie i szukałam pomocy i były one bardzo pomocne w zrozumieniu różnych rzeczy, najpierw uzależnienia męża od pornografii, potem jego uzależnienia od narkotyków, potem zmiany mojego postępowania na takie, które skłoni męża do podjęcia terapii. Ale nic z tych rzeczy nie było nakierowane na zmianę we mnie. Zmiany które podejmowałam miały ma celu tylko i wyłącznie podjęcie przez męża terapii, zrozumienie co dzieje się z mężem, naukę co robić a czego nie wobec osoby uzaleznionej. To ważne, ale nie wystarcza. Wtedy jednak jeszcze wierzyłam, że gdy mój mąż upora się z nałogami, wszystko zacznie być piękne, harmonijne i dobre. Teraz dopiero wiem, że jeśli moje małżeństwo ma być zdrowe, to ja także muszę stać się zdrowa.

Piąty moment, to ten w którym zaczęłam polegać na Bogu bardziej niż na sobie i powierzać mu kolejno swoje - wtedy uważałam że dążenia, teraz wiem, że - wyobrażenia. Pierwszym była szczęśliwa rodzina. Dostaję ją z powrotem po kawałku, malutkimi porcjami, w których wszystko jest na swoim miejscu, bo to co było w moich myślach i wyobrażeniach, było naiwne, oparte na moich brakach i dziurach emocjonalnych. Drugim mój mąż - aż boję się to napisać, ale dostaję takie malutkie okruszki, to są chwile, ale piękne, jeszcze niedawno nie odważyłbym się o nich nawet marzyć, miałam tylko wiarę, że są możliwe i nadzieję, że mogą stać się możliwe dla mnie i męża. Widząc jak pięknie Bóg przemienia to co mu oddaję, nie pozostaje mi nic innego jak całym sercem i całą sobą oddawać Mu siebie.

Co do zranień, zawodu, zazdrości, osamotnienia, lęku, złości na męża, poczucia krzywdy, one są we mnie obecne. Uważam też, że każde z tych uczuć jest uprawnione. Uczę się jednak w swoich działaniach nie kierowac tymi uczuciami, ale miłością - i szacunkiem, który wydaje mi się bardzo dobrym kompanem dla miłości.

Widzę też podobną drogę w modlitwie i rozwoju mojej więzi z Bogiem. Miałam ogromne szczęście urodzić się z darem wiary. Ale z czasem kolejne zranienia, moja niezgoda na świat, na cierpienie bardzo mnie zaczęły oddalać, od Kościoła i z czasem także od Boga. Gdy po długiej przerwie po raz pierwszy odezwałam się do Boga, zaczęłam od pretensji i żądania i to na ostro. Nie dla siebie żądałam, ale cóż, nie był to dobry ani przyjazny nowy początek. Ale szczery. Potem zaczęłam do Boga wracać. poznałam mojego męża, wyszłam za mąż w pełnej zgodzie z Bogiem i radosna, że Go odzyskałam. Potem znów się oddaliłam, mając do Boga żal, znów nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe że Bog, który jest miłością dopuszcza tyle cierpienia, nieprawiedliwosci. Któregoś dnia na spotkaniu kobiet jedna z nich na początku postanowiła zawierzyć nas Maryi. Byłam zdziwiona jej postawą, odwagą do publicznej modlitwy i sama poczułam się poruszona i odmówiłam tą modlitwę z serca. Ta modlitwa wtedy uratowała mnie parę lat później. Maryja przyszła do mnie w najgorszym kryzysie, gdy mój mąż mnie opuścił, gdy miałam poczucie że mój świat się rozpada. Najpierw zupełnie przypadkiem do moich rąk trafił różaniec, potem wciąż i wciąż słyszałam i czytałam o Nowennie Pompejańskiej. Aż w końcu pomyślałam, spróbuję. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Za Jej sprawą, pomocą i obroną znalazłam się na właściwej drodze. I teraz już nie chcę z niej schodzić.

I nie martw się Cukierku, możesz spokojnie modlić się za męża. Gdy odszedł, modliłam się za męża tylko z poczucia obowiązku, czasem ze złości, wkurzania, bezradności. Całkiem niedawno dopiero udało mi się pomodlić za niego z serca. To przychodzi, czasem po długim czasie, ale jednak.. I jest wtedy lepiej :D
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1267
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: cukierek »

white chocolate pisze: 16 sty 2020, 18:20
Czy mąż wie O Twoich planach co do alimentów? Co on na to?
Myślę, że jak TY pójdziesz w zaparte, to i mąż taką postawę przyjmie. Trochę to dla mnie wyglada jak walka o władzę.
Mąż wie, a więcej ci napisałam na pw, bo to takie szczegóły szczególiki naszego sporu.
czerwona
Posty: 47
Rejestracja: 09 sty 2020, 17:02
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: czerwona »

Nie wiem jak to jest, ale mój mąż też tak ze mną robi, walczy ze mną o prawie wszystko - generalnie chodzi o władzę. I nie rozumie, że to do nikąd nie prowadzi :( Gdy można, to ustępuję, staram się też nie wchodzić w spory i przepychanki. Jest to trudne, bo mąż jest w miłosnym amoku z kowalską od października 2019, więc to świeża sprawa. Mówi, że ją kocha. Ma w d....e mnie, nasze małe dzieci (nawet dwa razy poddał w wątpliwośc ojcostwo) ale jej 5 letnia córka hmmm Mówi "czy wiesz co robilem 5 lat temu, gdzie byłem?" sugerując że ma dziecko z kowalską, która ma męża starszego 10 lat i dwoje dzieci z dużą różnicą wieku. Trudne to bardzo, modlę się NP i polecam, daje spokój.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: s zona »

white chocolate pisze: 15 sty 2020, 14:06
cukierek pisze: 15 sty 2020, 12:56 Dokładnie taki miał być zamiar tego listu. Żeby zamknąć i zostawić przeszłość za sobą muszę odciąć pępowinę. Bo choć wydawało mi się że dawno to zrobiłam, jednak w dorosłym życiu nadal zbyt liczę się ze zdaniem moich rodziców. Tak jakbym sama zrobiła z nich sędziów mojego życia. A to jest miejsce dla Boga, nie dla ludzi.
Czasem, gdy nie dociera i toksyczny rodzic dalej podtruwa dziecko jedynym rozwiązaniem jest zablokowanie kontaktu z tą osobą. Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś mamę w tym liście na to przygotowała, że jeśli nie przestanie Cię krzywdzić musi liczyć się z taką Twoją decyzję.
Nie wyzdrowiejesz jeśli toksyczny jad bedzie Ci nieustannie wsączany do krwi.
Tylko : czy potrafisz to zrobić?
Mama Ci nie pomaga, nie wspiera, nie buduje swoimi słowami i postawą ale sukcesywnie niszczy.
Cukierku , mysle pdobnie ...

Nwm ,czy czytalas jest podobny watek Mandy" Szantaż przez rodziców dorosłego dziecka"
viewtopic.php?f=18&t=1733
rak pisze: 11 gru 2018, 14:31
Mandy pisze: 11 gru 2018, 12:22
Co się okazało? Mama wytrzeszczyła oczy i do mnie skierowała słowa:a po co ty sie moimi problemami przejmujesz?? przecież to nie są twoje sprawy!! Nie interesuj się! zajmij się swoimi sprawami!! itp.
Tak więc z jej reakcji wynika że nie mówi mi tego celowo by mi zniszczyć życie i wpędzić w depresję , tylko z jakiś innych pobudek.
Wiesz, nie znam Twojej mamy ani Ciebie,

ale jak to przeczytałem to jedna rzecz przyszła mi do głowy. Osoba, przerzucająca swoje problemy i zranienia na innych, manipulująca emocjami innymi w celu zrównoważenia własnej psychiki rzadko kiedy przyzna się otwarcie do takich działań. Zazwyczaj nie jest ich nawet świadoma, nie mówiąc już o własnych motywacjach.
Często w odpowiedzi na takie zarzuty można natomiast usłyszeć, że niz złego nie chciałam, to z miłości, czemu oskarżasz mnie po tym wszystkim co dla siebie zrobiłam. Takie wyparcie z przerzuceniem odpowiedzialności mimo ewidentnych działań i faktów, które potwierdzają coś zupełnie przeciwnego.
Twój komentarz (analiza jej reakcji) odbieram trochę jakbyś dalej chciała ją bronić, usprawiedliwaić i widzieć problem u siebie (bo jakiś przecież czujesz i ktoś go przecież powoduje). Zawsze jakiś jest, ale ważne, żeby oddzielić swój zakres i pole odpowiedzialności od rzeczy, a szczególnie zachowań innych, które są znacznie poza nim. W dłuższej perspektywie bolesne jest też usprawiedliwianie (albo znajdowanie braku celowości) zachowań innych, które nas ranią.

Zgadzam się, że najlepszą odpowiedzią na manipulacje jest spokój i rzeczowe argumenty, nie zawsze dojdą, ale przestrzeń na manipulacje jest dużo wygodniejsza gdy dookoła szaleje morze emocje, po których można pływać i obracać je gdzie wygodnie, takie minimalizowanie strat, bo z pewnymi warto się z góry pogodzić.

Napisałaś, że czytałaś "Toksycznych rodziców", rozumiem, że chodzi tu o książkę S. Forward. Moim zdaniem autorka dość ciekawie i przystępnie opisuje tam kroki do radzenia sobie z taką sytuacją oraz zalety i wady płynącę z potencjalnej konfrontacji z nimi. Co nie zmienia faktu, że b. trudno zastosować te informacje w praktyce.
Cukierku westchne w modlitwie :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: Ruta »

cukierek pisze: 15 sty 2020, 13:14 Ruta też bym chciała żeby moja mama uszanowała moje "nie". Ona uwielbie sensacje (ktoś, coś, powiedział, zrobił). Jak rozmawiamy obładowuje mnie plotkami o innych. W pewnym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam jej że nie chccę wogóle tego słuchać. Nie obchodzi mnie życie innych, to ich sprawy. Mam swoje problemy i wystarczająco pochłaniają moje myśli żebym jeszcze się skupiałą na problemach innych. Zdziwiła się, zapytała czy na pewno nie chcę wiedzieć, czy nie będę żałowała że mi nie powie. Na to ja już szczęśliwa że ominęło mnie słuchanie tych bzdur NA PEWNO NIE. ... 5 minut nie minęło a ona nie chcesz słuchać ale i tak ci powiem i co musiała się wygadać to się wygadała. Rzecz w tym że te sensacje są w stylu :ta się rozwiodła, a oni żyją bez ślubu, a ta miała dziecko z tamtym, a ta pobożną udaje i już z 3chłopem żyje, a słyszałaś że tam dom się zawalił, tam powódź, tu pożar a tu zaraz 4wojna światowa a 3 nie było ... jak wychodzę od mamy to jestem tak nabuzowana negatywnymi informacjami że żyć się nie chce.
Odizolowałam się od niej, tzn. ograniczyłam spotkania do minimum i stałam się spokojniejsza w środku, znalazłam czas na rozważanie PIsma Św., na czas poświęcony wyłącznie dzieciom. Może nie powinnam tak pisać jako córka, ale niestety tak czuję.
Cukierku, dobrze cię rozumiem. Moja mama stale mnie krytykowała i raniła. Kiedy byłam młodsza wierzyłam jej i obraz świata, macierzyństwa i mężczyzn jaki mi przekazywała bardzo mnie ranił. Bo jej opowieści nie są o osobach, które znamy, ale o kimś tam, a potem są komentarze. Macierzyństwo kończy życie kobiety, a mężczyźni zdradzają. Podobnie z obrazem mnie, był czas, gdy byłam nastolatką, że mama wpoiła we mnie obawę przed chorobą psychiczną - teraz wiem, że to była manipulacją, abym nie wracała do wspomnień z dzieciństwa, które stawiałby moją mamę w niekorzystnym świetle. Wiele rzeczy w życiu robiłam bo moja mama przekonała mnie że to mój obowiązek, m.in. zajmowanie się rodzeństwem, od którego wcale nie byłam jakoś starsza. Nawet jako młoda kobieta, nadal wspierałam rodzeństwo, choć nie było takiej potrzeby, zwlaszacza, że ja na wsparcie nie mogłam liczyć. Przy tym zawsze ale to zawsze byłam krytykowana, zawstydzona, raniona i to bardzo dotkliwie. Gdy urodził się mój synek za wcześnie, nie wiedzieliśmy czy przeżyje, robiłam wszystko by nie spotkać się z mamą. Wiedziałam, że usłyszę od niej, że to moja wina, że coś tam robiłam nie tak, ona to widziała, ale nie mówiła... I wiedziałam, że rozbiloby mnie to na drobne kawałeczki. To był moment kiedy wybrałam izolację. Raz dalszą, raz mniej, ale izolację. Każdy moment w którym dopuszczałam mamę bliżej był dowodem na to, żeby tego nie robić, albo zostawałam z raną, albo wmawiała coś dziecku, albo mężowi, albo teściowej.
Bolała mnie też ogromnie jej krytyka. Gdy byłam z dzieckiem w domu, słuchałam że siedzę i nic nie robię, zaniedbuję się. Gdy podjęłam pracę w domu, bardzo szybko, mały miał ze trzy miesiące, słyszałam, że co to za praca. Mimo, że naprawdę dobrze zarabiałam i mogłam dbać o dziecko, które wymagało bardzo dużo opieki. Gdy poszłam do pracy - zaczęłam słuchać że zaniedbuje dziecko.... Wtedy zdałam sobie sprawę, że chodzi tylko o to by mnie krytykować. I ucieszyłam się, że miałam przynajmniej tyle rozumu, by robić swoje mimo krytyki mamy.
A jednak w modlitwie zaczęłam widzieć też inne rzeczy. Które w dodatku także są prawdą o mojej mamie. Miała z ojcem ciężkie życie, w zasadzie nigdy nie mogła na niego liczyć, potrafił ją zostawić z dnia na dzień, z dziećmi, bez pieniędzy, mieszkania. Ona dzielnie sobie radziła. Nigdy nie związała się z nikim innym. Zawsze była mu wierna. Zajęła się tatą gdy poważnie zachorował i nadal go wspiera od lat, choć nie są razem. Ciężko pracowała aby nas utrzymać. Bardzo dbała o naszą wszechstronną edukację, rozwijanie zainteresowań. Nie żyła innym życiem niż nasze, a pracowała od rana do wieczora. Nie znosiłam, kiedy mówiła, że się poświęca, bo robiła z tego dług, na zasadzie, ja się poświęcam, ty masz mnie słuchać, podporządkować się - a jak nie, to jesteś niewdziecznicą.
A jednak zobaczyłam w niej miłość. I to co dostałam od niej dobrego, a czego wcześniej nie dostrzegałam. I napisałam jej to w smsie. I za to podziękowałam.
To mnie uwolniło. Odkąd poczułam, że mnie kochała, mimo tego jak postępowała, jestem wolna od zabiegania o jej akceptację, czy chociaż o ustanie krytyki. Gdy zobaczyłam jej zranienia, patrzę na nią ze współczuciem, nie ze złością. Gdy nie ma we mnie złości i żalu, gdy moja mama w końcu poczuła się doceniona, jest lepiej.
Teraz w nowy sposób rozumiem co to znaczy zostawić ojca i matkę swoją. Bo dotąd myślałam że chodzi o to, aby mąż i moja rodzina byli na pierwszym miejscu, najważniejsi. Teraz wiem, że są dalsze poziomy, gdzie chodzi o rozsupłanie różnych węzłów, zranień, rozdzielenie psychiczne. Nie tylko o priorytety.
Rozwikłanie tego wszystkiego zajęło mi dużo czasu, i to zawdzięczam jedynie Maryi i temu jak mnie prowadziła. Sama nigdy bym taką drogą nie poszła, nie byłabym w stanie jej odnaleźć. Byłam najpierw zdziwiona, bo prosiłam o łaski związane z moim małżeństwem, a tu mam naprawiać relacje z mamą? Nawet nie miałam na to ochoty, trzymałam dystans i uważałam, że więcej nie osiągnę i inaczej się nie ochronię. Ale zaufałam.
Dlatego myślę, że jeśli czujesz, że ważne jest zadziałanie w relacji z mamą, pewnie czujesz dobrze. Ale skoro się wahasz co zrobić, to spróbuj temat przemodlić. Ja przekonuję się, że jeśli to co chcę zrobić w relacji z mamą, z mężem płynie z miłości, przynosi dobre owoce. Jeśli nie, nie rozwiązuje niczego, a czasem pogarsza.
Poproś o prowadzenie, Maryja nie odmawia proszącym, nie będziesz sama.
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1267
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: cukierek »

Czerwona współczuję, bo wiem jak może wykańczać taka walka z mężem. Życzę ci siły i otaczam swoją modlitwą.

S zona u mnie te zablokowanie kontaktu na razie byłoby niemożliwe. Teoretyzuję, gdybym naprawdę musiała, bo wiadomo że to ostateczność. Myślę że mama odebrała by taką informację jak groźbę i w myśl zasady "a pokażę ci że i tak mnie nie zablokujesz" starałaby się nasilić spór. Jest to niemożliwe bo za blisko mieszkamy, bo dzieci dopytują się kiedy pojadą do dziadków (w końcu tam na wszystko im pozwalają), i najtrudniejsze, nawet gdy ja zabronię dzieciom jechać z jakiegoś powodu to ich tata pakuje w samochód i jedzie na "kawkę". Dziadkom się podoba bo córka nie chce im wnuków przywieźć, mężowi się podoba bo docenią go teście tylko ja zostaję w dołku: bo nie tylko mam doła ze z dziadkami śrenio mi się układa, ale też ze mąż pokazuje dzieciom nie warto słuchać mamy, to histeryczka, tata wam pozwoli:((( i bieda:(

Czytałam wątek Mandy, również wspomniana książka "Toksyczni rodzice" S. Forward była pierwszą przeze mnie czytaną. Zatrzymałam się tuż przed finiszem, nie mogłam znaleźć informacji czy autorka była wierząca. To o czym pisała, było dla mnie jak nie z tego świata, dotej pory wpajano mi wartości że rodzina jest najważniejsza, że nikomu nie mówi się co się dzieje w rodzinie, że to nasze spory, nasze sprawy, że przyjaciele nie istnieją, tylko rodzina ci pomoże, ze rodzice zawsze mają rację, że należy im się szacunek za samo to że są rodzicami, nie ważne czy cię biją popychają czy obrażają, to wszystko z miłości i takie tam. Przesiąknięta tym czytam książkę gdzie autorka twierdzi że taka miłość to chora miłość, toksyczna. Jaki szok wtedy przeżyłam to tylko ja wiem. Zaczęłam szukać informacji. Nadal mam tą książkę, powinnam chyba dokończyć ją czytać. Mąż widział że czytam tą książkę, on zwykł wchodzić do sypialni i stanąć na środku i popatrzeć co ja robię. Czasem skomentował, a czasem tak popatrzył i wyszedł. Teraz tak sobie pomyślałam że mógł coś wspomnieć moim rodzicom że mam i czytam taką książkę. To by wyjaśniało ich wrogość wobec mnie.
Rak pisze "wyparcie z przeżuceniem odpowiedzialności" to nie jest mi obce. Miałam tego typu sytuacje z mamą. Jak naprawdę jestem w stanie zaargumentować ją, to nawiązuje do cierpienia i religii, że w cierpieniu jest sens istnienia i standardowo "wszyscy mają jakiś krzyż" i wyliczanka a ten to a ten tamto. Po prostu nie da się rozmawiać.

Przegapiłam gdzieś to, co Rak napisał:
"Zgadzam się, że najlepszą odpowiedzią na manipulacje jest spokój i rzeczowe argumenty, nie zawsze dojdą, ale przestrzeń na manipulacje jest dużo wygodniejsza gdy dookoła szaleje morze emocje, po których można pływać i obracać je gdzie wygodnie, takie minimalizowanie strat, bo z pewnymi warto się z góry pogodzić."
Zachować spokój to rozumiem, trudne do zrobienia ale sensowne. Ale rzeczowe argumenty zastosować, tego nie zawsze potrafię, zwłaszcza jak obładowana obowiązkami po prostu nie mam siły już im tłumaczyć i poddaję się.

Ruta pisze: 17 sty 2020, 9:44
Cukierku, dobrze cię rozumiem. Moja mama stale mnie krytykowała i raniła. Kiedy byłam młodsza wierzyłam jej i obraz świata, macierzyństwa i mężczyzn jaki mi przekazywała bardzo mnie ranił. Bo jej opowieści nie są o osobach, które znamy, ale o kimś tam, a potem są komentarze. Macierzyństwo kończy życie kobiety, a mężczyźni zdradzają. Podobnie z obrazem mnie, był czas, gdy byłam nastolatką, że mama wpoiła we mnie obawę przed chorobą psychiczną - teraz wiem, że to była manipulacją, abym nie wracała do wspomnień z dzieciństwa, które stawiałby moją mamę w niekorzystnym świetle. Wiele rzeczy w życiu robiłam bo moja mama przekonała mnie że to mój obowiązek, m.in. zajmowanie się rodzeństwem, od którego wcale nie byłam jakoś starsza. Nawet jako młoda kobieta, nadal wspierałam rodzeństwo, choć nie było takiej potrzeby, zwlaszacza, że ja na wsparcie nie mogłam liczyć. Przy tym zawsze ale to zawsze byłam krytykowana, zawstydzona, raniona i to bardzo dotkliwie. Gdy urodził się mój synek za wcześnie, nie wiedzieliśmy czy przeżyje, robiłam wszystko by nie spotkać się z mamą. Wiedziałam, że usłyszę od niej, że to moja wina, że coś tam robiłam nie tak, ona to widziała, ale nie mówiła... I wiedziałam, że rozbiloby mnie to na drobne kawałeczki. To był moment kiedy wybrałam izolację. Raz dalszą, raz mniej, ale izolację. Każdy moment w którym dopuszczałam mamę bliżej był dowodem na to, żeby tego nie robić, albo zostawałam z raną, albo wmawiała coś dziecku, albo mężowi, albo teściowej.
Bolała mnie też ogromnie jej krytyka. Gdy byłam z dzieckiem w domu, słuchałam że siedzę i nic nie robię, zaniedbuję się. Gdy podjęłam pracę w domu, bardzo szybko, mały miał ze trzy miesiące, słyszałam, że co to za praca. Mimo, że naprawdę dobrze zarabiałam i mogłam dbać o dziecko, które wymagało bardzo dużo opieki. Gdy poszłam do pracy - zaczęłam słuchać że zaniedbuje dziecko.... Wtedy zdałam sobie sprawę, że chodzi tylko o to by mnie krytykować. I ucieszyłam się, że miałam przynajmniej tyle rozumu, by robić swoje mimo krytyki mamy.
A jednak w modlitwie zaczęłam widzieć też inne rzeczy. Które w dodatku także są prawdą o mojej mamie. Miała z ojcem ciężkie życie, w zasadzie nigdy nie mogła na niego liczyć, potrafił ją zostawić z dnia na dzień, z dziećmi, bez pieniędzy, mieszkania. Ona dzielnie sobie radziła. Nigdy nie związała się z nikim innym. Zawsze była mu wierna. Zajęła się tatą gdy poważnie zachorował i nadal go wspiera od lat, choć nie są razem. Ciężko pracowała aby nas utrzymać. Bardzo dbała o naszą wszechstronną edukację, rozwijanie zainteresowań. Nie żyła innym życiem niż nasze, a pracowała od rana do wieczora. Nie znosiłam, kiedy mówiła, że się poświęca, bo robiła z tego dług, na zasadzie, ja się poświęcam, ty masz mnie słuchać, podporządkować się - a jak nie, to jesteś niewdziecznicą.
A jednak zobaczyłam w niej miłość. I to co dostałam od niej dobrego, a czego wcześniej nie dostrzegałam. I napisałam jej to w smsie. I za to podziękowałam.
To mnie uwolniło. Odkąd poczułam, że mnie kochała, mimo tego jak postępowała, jestem wolna od zabiegania o jej akceptację, czy chociaż o ustanie krytyki. Gdy zobaczyłam jej zranienia, patrzę na nią ze współczuciem, nie ze złością. Gdy nie ma we mnie złości i żalu, gdy moja mama w końcu poczuła się doceniona, jest lepiej.
Teraz w nowy sposób rozumiem co to znaczy zostawić ojca i matkę swoją. Bo dotąd myślałam że chodzi o to, aby mąż i moja rodzina byli na pierwszym miejscu, najważniejsi. Teraz wiem, że są dalsze poziomy, gdzie chodzi o rozsupłanie różnych węzłów, zranień, rozdzielenie psychiczne. Nie tylko o priorytety.
Rozwikłanie tego wszystkiego zajęło mi dużo czasu, i to zawdzięczam jedynie Maryi i temu jak mnie prowadziła. Sama nigdy bym taką drogą nie poszła, nie byłabym w stanie jej odnaleźć. Byłam najpierw zdziwiona, bo prosiłam o łaski związane z moim małżeństwem, a tu mam naprawiać relacje z mamą? Nawet nie miałam na to ochoty, trzymałam dystans i uważałam, że więcej nie osiągnę i inaczej się nie ochronię. Ale zaufałam.
Dlatego myślę, że jeśli czujesz, że ważne jest zadziałanie w relacji z mamą, pewnie czujesz dobrze. Ale skoro się wahasz co zrobić, to spróbuj temat przemodlić. Ja przekonuję się, że jeśli to co chcę zrobić w relacji z mamą, z mężem płynie z miłości, przynosi dobre owoce. Jeśli nie, nie rozwiązuje niczego, a czasem pogarsza.
Poproś o prowadzenie, Maryja nie odmawia proszącym, nie będziesz sama.
Ruta, byłam w podobnej sytuacji z dzieckiem. Mi mama napisała mi ze chciałam zabić własne dziecko i ona ma dowody bo przecież ... ale Bóg zepsuł moje plany i je uratował. Miałaś rację ze w ciąży zerwałaś kontakt. Takie bzdury mogą zrobić niewyobrażalną krzywdę. Nie znam kobiety która po ciężkim porodzie nie obwiniałaby się sama, a jak jeszcze słyszy to od kogoś bliskiego to :( I ta nieustająca krytyka, co nie zrobisz to i tak źle. U mnie było nas 2. Numer 1 zawsze super, nawet jak źle robil to było to super. Ja byłam numerem 2. Zawsze zła, nieudolna, obrażana.
Jak całe życie starałam się cierpieć w milczeniu, odkładać na bok moje uczucia, moją złość. Częściowo starałam się zapomnieć o przeszłości. I tak, osiągnęłam emocjonalne dno. Po tym zaczęłam szukać w pamięci. Zaczęłam przypominać sobie o żeczach złych, taka podróż w głąb siebie. Mi to pomogło zdefiniować że "ja mam problem, ja mam toksyczną mamę, o rety jak ona wpływa na moje życie, chcę to zmienić". U mnie tak było. Teraz jestem w miejscu które nie do końca umiem nazwać. Tu nie nienawidzę mamy, ale też nie czuję się kochana przez nią. Moja modlitwa na ten moment nie płynie z serca, chociaż bardzo bym chciała. Moja modlitwa jest po prostu, modlę się ale nie czuję spokoju w sercu, nawet w trakcie modlitwy. Myślę że potrzebuję na to więcej czasu.
Ostatnio zmieniony 17 sty 2020, 17:47 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: s zona »

Cukierku do mnie przemawia ta madra kobieta dr Maria Ciesielska
Toksyczne matryce relacji domowych
https://www.youtube.com/watch?v=mqAI2ry ... e=youtu.be

Moze cos znajdziesz dla siebie ...
Awatar użytkownika
cukierek
Posty: 1267
Rejestracja: 02 maja 2018, 19:49
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: cukierek »

s zona pisze: 17 sty 2020, 17:58 Cukierku do mnie przemawia ta madra kobieta dr Maria Ciesielska
Toksyczne matryce relacji domowych
https://www.youtube.com/watch?v=mqAI2ry ... e=youtu.be

Moze cos znajdziesz dla siebie ...
o tak, zdecydowanie przemawia to do mnie. Dziękuję s zona. Ciekawe czy ma sens obejrzenie tego z mężem który nie chce rozmawiać (ucieka) jak dr Ciesielska mówiła. Czy raczej odbierze to jako atak na niego. Mam taką ogromną chęć obejrzenia tego z nim... :)

A jak to jest w końcu z tym uzależnieniem od alkoholu. Gdzie jest granica której nie powinno się przekraczać? Skąd mam wiedzieć że ja go usprawiedliwiam w piciu a skąd że wmawiam sobie i jemu problem alkoholowy? Jak to w końcu jest?
Ja dużo analizowałąm. Zwykle każdy pyta jak to jest u mnie i dlaczego uważam że mąż przegina z alkoholem a potem analiza. I każdy mówi jak uważa "o tak, zdecydowanie jest wciągnięty" "no tak nie widać tego bo to początki" "słuchaj każdy lubi sobie wypić, ale żeby od razu problem bo se chłopak piwko strzelił". To jak to w końcu jest? Gdzie jest ta granica która charakteryzuje że ten nie ma problemu a ten już się uzależnia a ten już jest uzależniony?
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: cukierek

Post autor: Pavel »

Ja pochodzę z domu z problemami alkoholowymi. Tata alkoholik, mama i dzieci współuzależnione.
W młodości moje picie można było określić zdecydowanie ryzykownym, właściwie czynnikiem mnie ratującym był mój organizm i to, że nie lubię być pijany - czyli w polskich warunkach tam gdzie niektórzy zaczynają - ja kończę.

W narzeczeństwie jeszcze, pomny problemów z alkoholem w rodzinnym domu powiedziałem żonie jasno:
Jeżeli moje picie alkoholu będzie problemem dla ciebie i rodziny, daj znać a nie będę pił wcale.
Szczęśliwie dla mnie, przez 10 lat na ten akurat temat żona się nie wypowiadała ;) Pewnie dlatego, że piję mało i rzadko.

I tu wg mnie jest taka jasno zauważalna granica - jeśli w wyniku spożywania alkoholu są jakiekolwiek problemy, czy to w domu, czy pracy, w relacji czy ze sobą samym - znaczy to, że alko warto odstawić.
Czyli wg mnie, jeżeli temat jest na tapecie, to jest i problem.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: cukierek

Post autor: Ruta »

cukierek pisze: 20 sty 2020, 14:10
s zona pisze: 17 sty 2020, 17:58 Cukierku do mnie przemawia ta madra kobieta dr Maria Ciesielska
Toksyczne matryce relacji domowych
https://www.youtube.com/watch?v=mqAI2ry ... e=youtu.be

Moze cos znajdziesz dla siebie ...
o tak, zdecydowanie przemawia to do mnie. Dziękuję s zona. Ciekawe czy ma sens obejrzenie tego z mężem który nie chce rozmawiać (ucieka) jak dr Ciesielska mówiła. Czy raczej odbierze to jako atak na niego. Mam taką ogromną chęć obejrzenia tego z nim... :)

A jak to jest w końcu z tym uzależnieniem od alkoholu. Gdzie jest granica której nie powinno się przekraczać? Skąd mam wiedzieć że ja go usprawiedliwiam w piciu a skąd że wmawiam sobie i jemu problem alkoholowy? Jak to w końcu jest?
Ja dużo analizowałąm. Zwykle każdy pyta jak to jest u mnie i dlaczego uważam że mąż przegina z alkoholem a potem analiza. I każdy mówi jak uważa "o tak, zdecydowanie jest wciągnięty" "no tak nie widać tego bo to początki" "słuchaj każdy lubi sobie wypić, ale żeby od razu problem bo se chłopak piwko strzelił". To jak to w końcu jest? Gdzie jest ta granica która charakteryzuje że ten nie ma problemu a ten już się uzależnia a ten już jest uzależniony?
Cukierku,
co do chęci oglądania różnych mądrych rzeczy z mężem - gdy miałam dość i chciałam się rozwieść (a raczej sądziłam, że rozwód cokolwiek rozwiąże i nie miałam innych pomysłów, jak przerwać to co się działo) zaczęłam oglądać różne wystąpienia i konferencje. Obejrzałam ich ogrom, bardzo mi pomogły sobie poukładać i znaleźć Boże rozwiązania. Wiele z nich miałam ochotę natychmiast pokazać mężowi, poruszały mnie, więc miałam nadzieje, że poruszą coś i w moim mężu. Chyba nawet udało mi się któregoś wieczoru namówić męża, choć nie był zbyt chętny. Jak można się było spodziewać, bez żadnych efektów.

Myślę z perspektywy czasu, że cała moja postawa była wtedy błędna, bo obsesyjnie myślałam o tym jak znaleźć sposób na dotarcie do męża, wpłynięcie na niego, zmianę jego postawy. Żałuję, że wtedy nie trafiłam na Sychar. Szybciej zorientowałabym się, że jeśli chcę zmian - to powinnam zacząć od siebie. Ale cieszę się, że w końcu jednak tu trafiłam.

Co do uzależnienia od alkoholu - pamiętam, jak kiedyś w pierwszych latach małżeństwa niepokoiłam się sposobem w jaki pije mój mąż. Nie pił często, ale kiedy już pił, to zawsze na umór i tak, że tracił nad sobą kontrolę. Robił i mówił wtedy rzeczy, których potem żałował. Albo nie żałował, bo nie pamiętał. Takie upojenie powodowało też w nim różne stany emocjonalne, ogromne wzburzenie, czasem straszenie samobójstwem - kompletnie tego nie rozumiałam, nie rozumiałam skąd to się bierze. Mąż mówił czasem wtedy, że nie będzie już pił...aż do następnej okazji. I wszystko się powtarzało... Chciałam zrozumieć i trafiłam na ankietę testową, dotyczącą tego, czy ma się problem z alkoholem. Zsumowalam wyniki i wyszło, że mój mąż jest uzależniony od alkoholu. Pamiętam swoje oburzenie. Jakaś głupia ta ankieta. Chłopak czasem pije, a według przewrażliwionych panów z AA jest alkoholikiem - przepraszam wszystkich z AA, wcale tak obecnie nie myślę - ale wtedy dokładnie tak myślałam... A gdy potem znów czułam niepokój - znów się wycofywałam w usprawiedliwianie męża.

Takie ankiety są w sieci i są pomocne. Warto też pooglądać wystąpienia specjalistów od uzależnienia od alkoholu, szczególnie takie, które służą sprostowaniu mitów o alkoholiźmie. A jest ich mnóstwo. Pierwszy, to, że alkoholik to taki zniszczony człowiek. Wielu alkoholików na pozór funkcjonuje bardzo dobrze, odnosi sukcesy zawodowe, ma rodziny, a nawet o te rodziny dba... Nie są też w żaden sposób zaniedbani.
Drugi mit, to że alkoholik pije cały czas. Tu jest kilka różnych modeli, są osoby uzależnione, które piją raz na jakiś czas, ale w długich ciągach, powtarzających się co parę miesięcy. Są takie, które piją regularnie, ale nie upijają się (tak pije wiele kobiet, ale też sporo mężczyzn - zwykle to ci, co piją "tylko" piwo). Są takie, które piją przy okazjach (inna sprawa, że tych okazji jakoś mają zawsze sporo), ale jak już zaczną pić, to zawsze się upijają, a gdy alkohol się kończy, szukają okazji by wypić więcej.

Z niepokojących sygnałów, które mogą świadczyć o uzależnieniu, na pewno jest sięganie po alkohol na stres, na sen, na poprawę humoru (czyli regulowanie emocji alkoholem). Na pewno też tzw. zawężenie aktywności - gdy picie alkoholu staje się dominującym sposobem na relaks i spędzanie czasu wolnego, kosztem innych aktywności. Innym sygnałem ostrzegawczym jest, gdy alkohol, albo stan w którym działanie alkoholu przemija, powoduje radykalną zmianę w kierunku pogorszenia nastroju - od agresji po frustrację czy gniew.

Jest jeszcze jeden powód dla którego tak trudno było mi dostrzec problem męża. Sama piłam alkohol i często w sposób ryzykowny. Był etap, gdy sama alkoholem łagodziłam swoje emocje. Kobiety żyjące z uzależnionymi od alkoholu mężczyznami często same wpadają w uzależnienie. Tu działa kilka różnych mechanizmów: czasem to chęć kontrolowania picia męża (jak napiję się z nim w domu to wypije mniej i nie pójdzie na miasto i nie narozrabia), emocje z którymi sobie kobieta nie radzi (a alkohol daje czasem pozorna ulgę), styl życia męża (częste imprezy, intensywne życie towarzyskie, spotkania - w których uczestniczy i żona, aby być przy mężu). Oraz postawa męża, który zachęca żonę do picia - bo daje mu to argument, że przecież wszystko jest dobrze (żona pije i nikt się jej nie czepia, to czemu ona robi jakiś problem). Współuzależnienie przy chorobie alkoholowej bardzo łatwo może doprowadzić do uzależnienia. Przy innych nałogach zwykle tak to nie działa. W sumie nie wiem czemu... Nie wiem, co mnie samą uchroniło - bo moja głupota była w owym okresie bezdenna i w zasadzie piłam alkohol z każdego z tych powodów...

Gdy jednak zdałam sobie sprawę z tych zagrożeń, najpierw ograniczyłam picie alkoholu do kilku okazji w roku i niewielkich ilości - i zaprzestałam życia towarzyskiego z mężem. Miałam też już wtedy dość jego upijania się i nie chciałam na to patrzeć. Co nie pomogło naszej relacji, spowodowało dalsze odsunięcie się męża ode mnie (bo innymi formami wspólnego spędzania czasu nie był zainteresowany, a moje odsunięcie się traktował jako afront). No i przywiało różne kowalskie, zainteresowane rozrywkami i moim mężem. W tym jedną, która przyczyniła się do wyprowadzki męża. Piszę o tym, bo niewiele osób, w tym terapeutów, uprzedza, że zmiana postawy wobec nałogu męża lub żony zwykle nie naprawia relacji, tylko ją niszczy. Miałam napisać, że do końca - ale mam nadzieję, że jednak nie.

Gdy zdałam sobie sprawę z uzależnienia męża od alkoholu - bardzo późno - całkowicie przestałam pić jakikolwiek alkohol. To ważne, gdy bliska osoba jest uzależniona albo gdy pije ryzykownie.
ODPOWIEDZ