krople rosy pisze: ↑14 maja 2018, 13:03 ,,mój mąż ma 2stany.
1)jest zadowolony – nasze małżeństwo kwitnie. Jest wyrozumiały, wraca z pracy wcześniej i nigdy się nie kładzie tylko je późny obiad i idzie do nas. Czule się ze mną wita, rozmawia, bawi się z dziećmi lub zabiera je ze sobą na dwór gdzie robi sobie coś tam przy samochodzie lub inną „męską” robotę, innym razem pyta mnie czy coś mi trzeba przykręcić lub w domu naprawić i aż chce się dla takiego faceta gotować.
Bardzo mi się ta wersja męża podoba. Kiedy tak jest? Z czego wynika dobre usposobienie i podejście Twojego męża?
I co się takiego dzieje, że przestaje taki być?
Po długim milczeniu i robieniu sobie na złość jest pogodzenie. Zwykle to ja wyciągam rękę na zgodę, choć zdarza się że i on chce porozumienia. Różnica jest taka że ja wracam do tego co nas poróżniło i chcę o tym pogadać, a on pogodzić chce się w taki sposób że wracamy do dobrych dni i udajemy że kłótni nie było. Mnie to denerwuje bo chcę wyjaśnić sprawy więc wracam do powodu naszej kłótni, a on się wtedy denerwuje że "zawsze rozpamiętuję co ktoś zrobił kiedyś i go dręczę". No i o ile żadne z nas nie utnie rozmowy i dotrwamy do końca to nadchodzi ten lepszy czas.
Mój mąż zrobił mi wiele rzeczy w przeszłości które mnie bolą, ja często wracałam do nich bo nie zostały wyjaśnione. Jemu było fajnie i dobrze się czuł bo nic nie stracił, ja wiele poświęciłam i zżerało mnie to od środka. Po wielu próbach że musimy o tym pogadać w końcu zmusiłam go do wysłuchania mnie, a raczej w końcu chciał mnie wysłuchać, nawet jeśli było to na odczepkę to chciał. Po tamtej nocy był najdłuższy w naszej historii okres szczęścia. Co go zburzyło? Potrzebowałam pojechać do lekarza poza miasto, pojechał ze mną. Już od początku drogi był nieobecny, to się nie odzywałam. Do poczekalni poszedł ze mną z wielką łaską. Kiedy zapytałam czy coś się stało powiedział że nic, ciągnęłam że widze że coś jest nie tak więc wystarczy powiedzieć np. słuchaj mam ciężki dzień nie chce mi się gadać czy coś takiego. Wtedy wrzasnął na mnie że przecież mówię ci że nic, no nie rozumiesz. Jak wróciliśmy do domu, łaskotali się z dziećmi, podeszłąm i zaczęłam pomagać dzieciom łaskotać tatę to tak wrzasnął na mnie jakbym mu krzywdę zrobiła "no weź co robisz wbijasz mi te szpony w żebra". Wrzasnął tak głośno i przerażająco że wszyscy zamarliśmy, poczułam się jakby mi ktoś strzelił w twarz. Naprawdę nie łaskotałąm go tak mocno żeby mógł mieć taką reakcję. Wyszłam z pokoju i się rozwyłam, ale nikt tego nie widział. Tak, może i jestem mięczakiem, ale tak wtedy było. A potem jest standard, z dnia na dzień nie odzywamy się, schodzimy sobie z drogi bo co mam go zaczepiać żeby wykrzyczał się na mnie, więc wolę go ignorować, przynajmniej udaje mi się nie płakać wtedy.