Krople Rosy - trafiłaś w punkt. I ja mam takie odczucia, więc nie będę powielać Twoich słów, ale drobne mi się w kieszeni nie zgadzają, kiedy czytam o szczęśliwym życiu Marylki, o kochającym mężu, który zaprasza na kolację i mówi żonie: dobrze, że mnie zostawiłaś, to mną wstrząsnęło. Tak usilnie chce nas Marylka przekonać do swojej wizji życia (pt. słuchajcie moich rad, bo mnie się udało, więc to działa, co proponuję), tak wręcz rozpaczliwie, że po prostu ja jej nie wierzę - sorry Marylko. Gdybym była szczęśliwą żoną - czego szukałabym na forum kryzysowym? I to jeszcze pisać wielkie elaboraty, przecież to ogrom czasu. Brak spójności i dostrzegam w tym wielki problem, pewnie nienazwany. Ale tego diagnozować nie będę. Rozumiem chęć pomocy innym, ale jakoś... no nie wierzę, choć bardzo przykro mi to mówić.
Cukierku, poczytaj sobie słowa KR, bo słusznie zachęca Cię ona do zweryfikowania Twoich własnych odczuć i analizy Twoich oczekiwań wobec siebie jako żony, do małżeństwa itd.
Podam przykład, bo jest mi bliski. Kiedyś nie umiałam dawać. Tzn. byłam szczodra, hojna, życzliwa, ale wstyd pisać - w większości przypadku miałam jakieś oczekiwanie rewanżu. Nie było w tym szczerej chęci obdarowania kogoś swoim czasem, przyrządzonym posiłkiem itd. bez oczekiwania na zwrot. W związku z tym zamknęłam się w pułapkę samo-skrzywdzenia. Bo przecież nikt ode mnie tego nie oczekiwał, nie prosił - ja sama się wyrywam z obiadem, pomocą, życzliwością, a mimo to oczekuję jakiejś wdzięczności. bez sensu to. Analizując słowa Biblii odnośnie do dawania - to jest to błogosławieństwo. Że jest to lepsze od brania, że daje więcej szczęścia. Nie rozumiałam więc, czemu gorzknieję. A mimo to dalej tkwiłam w pułapce cierpiętnictwa.
Wiesz - jestem w tym kopią mojej mamy. Dosłownie. Kiedy to zrozumiałam, coś mną wstrząsnęło, bo przecież ja stojąca z boku, córka - oceniałam to źle! Wcale nie doceniałam tego, co mama mi daje, bo czułam, że oczekuje zwrotu, wdzięczności, rewanżu. Nie mam dzieci,więc ominął mnie ten system wymienny, jaki jest udziałem mojego rodzeństwa. Oto moja mama wyrywała się z pomocą przy dzieciach i rzeczywiście dużo pomagała, pilnowała dzieciaków, dzięki temu moje rodzeństwo mogło zaoszczędzić pieniądze itd. Ale - dzisiaj to jest argument do tego, żeby mama miała kontrolę nad życiem mojego rodzeństwa, chce mieć na nie wpływ. I moje rodzeństwo się poddaje, pełne poczucia winy, że tacy niewdzięczni, a mama tyle pomagała. Więc moja siostra połyka łzy, a mój brat znika w warsztacie, żeby wyładować nagromadzony stres. Rezultat? No takie piekiełko, bo niby nie ma kłótni, wielkich awantur, a wszyscy nieszczęśliwi.
Przeanalizowałam więc siebie i widzę, że powielałam zachowanie mojej mamy.
Trochę to trwało, ale po przeanalizowaniu: DLACZEGO ja coś robię, kto jest celem mojego "dawania" i co ma być na końcu, stwierdziłam, że cały czas byłam w fazie.... brania. Paradoks, co nie?
Zrozumienie, że dawanie bez oczekiwania na zwrot, dla samej przyjemności, troski i wygody obdarowywanego - daje niesamowite poczucie spełnienia. I jest taka wolność. Bo wtedy może nie zmuszam się cierpiętniczo do poświęceń - choć wcale mniej nie robię! Po prostu jakoś czuję, że mogę z tego czerpać więcej przyjemności.
Niestety, za późno to zrozumiałam, mąż nie ma już możliwości doświadczania takiej odmienionej żony. Ale i tak - czuję, że "daję" mu teraz wolność (taką duchową, tak jak Bóg nam - przepraszam za porównanie, ale wiecie, o co mi chodzi, nie chodzi o wolność do popełniania grzechów, w sensie, że "a miej se kochanki, co mi tam", tylko "kochaj mnie, jeśli chcesz"). I wiecie - chociaż mój mąż jest daleko, być może się rozwiedziemy (wszystko na to wskazuje), to jakoś jestem spokojna, pogodzona. A to daje potem jakiś punkt do zmian, choćby do spokojnych rozmów, wyciszenia, milczenia (powstrzymania się od złych słów).
Podsumowując - dobrze jest nauczyć się czerpać radość z prawdziwego dawania. Bez nastawienia na oczekiwania, zwrot. Bo to pętla nie do rozgryzienia. Wówczas na wiele codziennych spraw patrzy się inaczej, a w związku z tym zmienia się sposób zachowania. A od tego już blisko do zmian w małżeństwie - o ile rzecz jasna, nie jest za późno.