Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 28 cze 2023, 0:24 Może to jest sposób, mówić prawdę i nie akceptować innych, tylko im mówić wprost co się nie podoba żeby wiecznie sobie nie dokładać, on jest taki piękny, a ja jestem brzydka jak noc, dlatego mnie nie chce. Muszę o tym pomyśleć jak to rozwiązać, na razie nie wiem.
Może zacząć myśleć inaczej o sobie, ja tak zrozumiałem wpis Renty, sam też wiele razy Ci to sugerowałem, Ewangelia o tym mówi, w liście do Rzymian 12,2 św. Paweł zachęca:
Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.
Sposób na dobre i wartościowe życie jest zawarty na kartach Ewangelii, wchodząc w głębsza relację z Jezusem można, sam tak robię, weryfikować niejako to swoje myślenie, u Ciebie mam wrażenie, przynajmniej ja tak odbieram i Ci to już pisałem, to faluje jak sinusoida od wychylenia w jedna lub drugą na maxa : albo kochać albo nie kochać, albo czuć albo nie czuć, albo przeżywać emocje albo je odciąć, albo jestem ładna albo brzydka ect. To wszystko warunkujesz sposobem odbioru Twojej osoby przez innych albo tylko swoim w w opozycji do reszty...

W wojnie najważniejsza jest taktyka, zwycięstwa często polegały na zastosowaniu tej właściwej, kiedy pojawiał się plan ważna była jego realizacja, tylko jak zmusić wroga do myślenia które doprowadziłoby do wypełnienia mojego planu, ano wprowadzić go na poziom tego myślenia i pomóc mu iść torami wytyczonymi przez siebie, wtedy sam wypełni nasz plan.

Przenosząc to na teren Twojego sposobu myślenia, mam wrażenie że od czasu jak tu jesteś w znakomitej większości "byłaś na wrogim (Tobie) poziomie myślenia", i w mojej ocenie nic Ci nie da poruszanie się w tej przestrzeni bo w tej przestrzeni istnieje raczej jeden cel - nie Twoja wygrana (bo i nie Twoje życie jest tu priorytetem).

W mojej ocenie to co robisz to "reaktywność" a potrzeba by zająć postawę "proaktywności". Reaktywność to właśnie reagowanie na bodźce, czynniki, determinanty, proaktywność w tym wypadku to decydowanie jaka ma być, i czy w ogóle, moja odpowiedź na te bodźce, to przede wszystkim decydowanie jak ma wyglądać moje życie i w pełni wolna i odpowiedzialna realizacja tego.

Wydaje się że coś się zmienia, Ruta np. to zauważa, ale wg mnie Caliope, te Twoje sposoby to ciągle reaktywność tylko w różnym wydaniu, to ciągle zmienny sposób reakcji na czynniki które Cię personalnie "dotykają", w różny sposób próbujesz reagować na to co sie dzieje, ustawiać się żeby było Ci możliwie wygodnie, a czasem nawet nie, jak z tym psem i gwoździem, tyko sobie myślę, że to ciągle reaktywność w sposobie myślenia - sprowadzanie Twojego życia do gwoździa który uwiera i znalezienia sposobu na to by jakoś uniknąć bólu, a istnieje coś poza tym, tylko trzeba sobie to uświadomić, to jest pierwszy - najważniejszy krok, jak u alkoholika, to teren chyba Ci znany, kiedy zauważa, uświadamia sobie własną sytuację i wyraża to stwierdzeniem: "jestem alkoholikiem", od tego momentu może sie zacząć zmiana (a bez tego raczej nie ma takiej możliwości) ,wg. mnie nie doszłaś do tego, w Twoim rozumieniu ciągle winni są inni tego jakie masz życie, a żeby nastąpiła zmiana to musi się zmienić, czy zauważasz to co chcę Ci powiedzieć?

Wg mnie rozwiązaniem może być proaktywność, realne wzięcie odpowiedzialności za swoje życie i decydowanie o tym jak ma wyglądać, to oznacza wyjście z przestrzeni którą znasz i w której poruszasz się od lat, to wejście do własnej przestrzeni z własnymi wartościami i ewentualne zaproszenie tam później innych jeśli będą chcieli. To zgoda na to co jest aby ruszyć, to przyjęcie prawdy że to moje życie i nikt nie ma wpływu na nie, na jego kształt poza mną.

To poruszanie się na "własnym" terenie, nie terenie 'wroga", to wyznaczanie własnych granic a nie przyjmowanie granic narzuconych przez innych, to przyjęcie własnych wartości które są w zgodzie z Tobą samą i nie ranią innych.

Co się wtedy zmieni? Wg mnie wszystko. To Ty zaczniesz być "dyrektorem" własnego życia i tworzyć go wg tego jak chcesz, to oczywiście wszystko w porozumieniu ze Stwórcą, bo byłoby lekkomyślnym postępowanie i planowanie bez wskazówek z Tej strony, wreszcie to On wie najlepiej kim i jacy jesteśmy i do czego zostaliśmy stworzeni. Pozdrawiam serdecznie.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 28 cze 2023, 9:57
Caliope pisze: 28 cze 2023, 0:24 Może to jest sposób, mówić prawdę i nie akceptować innych, tylko im mówić wprost co się nie podoba żeby wiecznie sobie nie dokładać, on jest taki piękny, a ja jestem brzydka jak noc, dlatego mnie nie chce. Muszę o tym pomyśleć jak to rozwiązać, na razie nie wiem.
Może zacząć myśleć inaczej o sobie, ja tak zrozumiałem wpis Renty, sam też wiele razy Ci to sugerowałem, Ewangelia o tym mówi, w liście do Rzymian 12,2 św. Paweł zachęca:
Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.
Sposób na dobre i wartościowe życie jest zawarty na kartach Ewangelii, wchodząc w głębsza relację z Jezusem można, sam tak robię, weryfikować niejako to swoje myślenie, u Ciebie mam wrażenie, przynajmniej ja tak odbieram i Ci to już pisałem, to faluje jak sinusoida od wychylenia w jedna lub drugą na maxa : albo kochać albo nie kochać, albo czuć albo nie czuć, albo przeżywać emocje albo je odciąć, albo jestem ładna albo brzydka ect. To wszystko warunkujesz sposobem odbioru Twojej osoby przez innych albo tylko swoim w w opozycji do reszty...

W wojnie najważniejsza jest taktyka, zwycięstwa często polegały na zastosowaniu tej właściwej, kiedy pojawiał się plan ważna była jego realizacja, tylko jak zmusić wroga do myślenia które doprowadziłoby do wypełnienia mojego planu, ano wprowadzić go na poziom tego myślenia i pomóc mu iść torami wytyczonymi przez siebie, wtedy sam wypełni nasz plan.

Przenosząc to na teren Twojego sposobu myślenia, mam wrażenie że od czasu jak tu jesteś w znakomitej większości "byłaś na wrogim (Tobie) poziomie myślenia", i w mojej ocenie nic Ci nie da poruszanie się w tej przestrzeni bo w tej przestrzeni istnieje raczej jeden cel - nie Twoja wygrana (bo i nie Twoje życie jest tu priorytetem).

W mojej ocenie to co robisz to "reaktywność" a potrzeba by zająć postawę "proaktywności". Reaktywność to właśnie reagowanie na bodźce, czynniki, determinanty, proaktywność w tym wypadku to decydowanie jaka ma być, i czy w ogóle, moja odpowiedź na te bodźce, to przede wszystkim decydowanie jak ma wyglądać moje życie i w pełni wolna i odpowiedzialna realizacja tego.

Wydaje się że coś się zmienia, Ruta np. to zauważa, ale wg mnie Caliope, te Twoje sposoby to ciągle reaktywność tylko w różnym wydaniu, to ciągle zmienny sposób reakcji na czynniki które Cię personalnie "dotykają", w różny sposób próbujesz reagować na to co sie dzieje, ustawiać się żeby było Ci możliwie wygodnie, a czasem nawet nie, jak z tym psem i gwoździem, tyko sobie myślę, że to ciągle reaktywność w sposobie myślenia - sprowadzanie Twojego życia do gwoździa który uwiera i znalezienia sposobu na to by jakoś uniknąć bólu, a istnieje coś poza tym, tylko trzeba sobie to uświadomić, to jest pierwszy - najważniejszy krok, jak u alkoholika, to teren chyba Ci znany, kiedy zauważa, uświadamia sobie własną sytuację i wyraża to stwierdzeniem: "jestem alkoholikiem", od tego momentu może sie zacząć zmiana (a bez tego raczej nie ma takiej możliwości) ,wg. mnie nie doszłaś do tego, w Twoim rozumieniu ciągle winni są inni tego jakie masz życie, a żeby nastąpiła zmiana to musi się zmienić, czy zauważasz to co chcę Ci powiedzieć?

Wg mnie rozwiązaniem może być proaktywność, realne wzięcie odpowiedzialności za swoje życie i decydowanie o tym jak ma wyglądać, to oznacza wyjście z przestrzeni którą znasz i w której poruszasz się od lat, to wejście do własnej przestrzeni z własnymi wartościami i ewentualne zaproszenie tam później innych jeśli będą chcieli. To zgoda na to co jest aby ruszyć, to przyjęcie prawdy że to moje życie i nikt nie ma wpływu na nie, na jego kształt poza mną.

To poruszanie się na "własnym" terenie, nie terenie 'wroga", to wyznaczanie własnych granic a nie przyjmowanie granic narzuconych przez innych, to przyjęcie własnych wartości które są w zgodzie z Tobą samą i nie ranią innych.

Co się wtedy zmieni? Wg mnie wszystko. To Ty zaczniesz być "dyrektorem" własnego życia i tworzyć go wg tego jak chcesz, to oczywiście wszystko w porozumieniu ze Stwórcą, bo byłoby lekkomyślnym postępowanie i planowanie bez wskazówek z Tej strony, wreszcie to On wie najlepiej kim i jacy jesteśmy i do czego zostaliśmy stworzeni. Pozdrawiam serdecznie.
Ozeaszu, ja ciebie proszę nie przytaczaj mi swoich mądrości na temat alkoholików, bo mnie to śmieszy. Jestem alkoholikiem i sama wiem co robię, co robiłam i co zrobię. Mój nałóg, to inna para kaloszy i nie ma nic wspólnego z tym co teraz czuję, co robię i o czym myślę. Trzeba nauczyć się to rozgraniczać, dzięki temu jest mała szansa, że zapije, bo mam krzywe nogi. Nałóg to wypadkowa czynników z całego życia, moich problemów ze sobą i konsekwencje, nikt mi na siłę do gardła nie wlewał.
Winni są rodzice którzy nie myślą o swoich dzieciach tylko skazują na cierpienie, bo im się nie chce nic zrobić, chociaż zaprowadzić do lekarza. Życie moje potoczyłoby inaczej gdybym miała zrobioną operację w wieku 18 lat, nie po 30tce, całe życie w brzydocie i cierpieniu prowadzi do picia, bo nie ma innej drogi jeszcze w domu z pijącym ojcem i kowalskim matki i ogromem przemocy. Być może konkluzja jest taka, że z przyzwyczajenia ja siebie nie kocham, bo to było 25 lat cierpień. Próbowałam z tego wyjść w terapii, przez kryzys wróciłam do tego z powrotem. Kompletnie to mi się nie podoba, ale nie mam motywacji by siebie pokochać, a najlepiej nie myśleć o sobie wcale, tylko dbać o podstawowe potrzeby, bo o miłości od ludzi to ja mogę zapomnieć.Do tego potrzebowałam wsparcia, pokazania mi, że jestem ważna. Tego nie ma, wrócił mechanizm obronny, jeden plus, że nie wstydzę się wyjść z domu, bo moja twarz jest ładna. Sama nie wiem czy to nie jest główny powód do tego, że nigdy nie pomyślałam o kowalskim, bo jeśli mój mąż mnie nie chce jestem tak brzydka, że inny mężczyzna by się ze mnie tylko naśmiewał i wykorzystał moja naiwność i potrzebę obdarzania miłością.
Brzydcy ludzie bardzo cierpią i nie wystarczy im napisać zmień myślenie, a co z ludźmi którzy na nich patrzą? mamy chodzić w torbach na głowach? A co z tym, że każdy zasługuję na miłość? Tylko się zabić, bo nie spotkałam przed zabiegiem nikogo kto by sie mną zainteresował, bo ja byłam brzydka i odpychająca. Byly mąz mnie nie kochał i tylko wykorzystywał finansowo.Wygląd jest ogromnie ważny, nie przeżyjesz, nie wiesz. To jest u mnie do pracy, tylko mi się nie chce wchodzić w tryb kłótni, docinków, ciętych ripost. Tylko tak mogę się bronić, bo matka nie pamięta, a mąż nie wie co było przed nim, bo po co go obarczać takimi problemami jak moje ze mną. Terapeuci mówili mi zawsze , musisz z tym żyć sama, bo ludzie tego nie udźwigną i odejdą. Teraz to już nawet mu nie wytłumaczę dlaczego mnie to tak rani, bo nie rozmawiamy, czułam nieraz wstyd przed rozmową o mnie bo wprost słyszałam, że jego to nie obchodzi. Mierzę się ze wszystkim sama i posty Renty mnie ranią, a ty jej przytakujesz. Nie chciałam opisywać moich cięższych wewnętrznych problemów, tylko zająć się małżeńskimi i takimi ogólnymi ,ale widzę, że się nie da nie opisać przeszłości. To tak jest, jestem ładna na twarzy, ale resztę mam do bani. Kocham siebie i jednocześnie nie kocham. Taki paradoks.
helenast
Posty: 2965
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: helenast »

Caliope - obserwuję Twój wątek i zastanawiam się czym jeszcze zaskoczysz w swoich wpisach ...

- masz prawie wszystkie choroby świata ...
- utożsamiasz się z większością zdarzeń i przeżyć jakie są opisane w 2/3 wątków na Forum ...
- różne nałogi też nie są Ci obce
- dowalasz sobie i mężowi na całej lini
- twierdzisz , że wiesz / znasz myśli i odczucia innych osób - zwłaszcza swojego męża
- tylko sobie przyznajesz prawo do odczuć i uczuć w różnych sytuacjach
- negujesz powyższe prawo osobom, które nie doznały danego przeżycia osobistego
- uwielbiasz tkwić w roli wiecznej ofiary , bo nawet nie próbujesz korzystać z rozwiązań, które dostajesz z forum
- Twoje wypowiedzi to totalna niespójność i rollercoaster myślowy

Hm.........
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Ozeaszu, ja ciebie proszę nie przytaczaj mi swoich mądrości na temat alkoholików, bo mnie to śmieszy. Jestem alkoholikiem i sama wiem co robię, co robiłam i co zrobię.
No Caliope, nie pierwszy raz u ciebie czytam że nie mam kompetencji do tego by coś przekazać, a wychodzi na to że nie zrozumiałaś przekazu i porównania.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Winni są rodzice którzy nie myślą o swoich dzieciach tylko skazują na cierpienie
No i o tym pisałem, rodzice lub inni są winni- tendencyjne myślenie które u Ciebie wielokrotnie odczytuje i próbuję pokazać jak ja to odbieram.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Życie moje potoczyłoby inaczej gdybym miała zrobioną operację w wieku 18 lat, nie po 30tce, całe życie w brzydocie i cierpieniu prowadzi do picia, bo nie ma innej drogi jeszcze w domu z pijącym ojcem i kowalskim matki i ogromem przemocy.
Nie mam zamiaru licytować się z Tobą na jakość trudnych doświadczeń, znów nie pierwszy raz czytam u Ciebie że "Twojsze" jest gorsze, jakbyś była zrośnięta z tym i nie chciała uznać że może już dość tego "powiązania z przeszłością" i warto zacząć żyć przejmując odpowiedzialność za siebie i swoje życie a nie zwalając na innych że są winni Twojego nieszczęścia.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Brzydcy ludzie bardzo cierpią i nie wystarczy im napisać zmień myślenie, a co z ludźmi którzy na nich patrzą? mamy chodzić w torbach na głowach? A co z tym, że każdy zasługuję na miłość? Tylko się zabić, bo nie spotkałam przed zabiegiem nikogo kto by się mną zainteresował, bo ja byłam brzydka i odpychająca.
Nie rozumiem, znów podajesz przykład że ważniejsza jest mimika przechodnia na Twój widok niż swoja własna opinia, to tylko potwierdza słuszność mojego poprzedniego posta, a słyszałaś coś takiego że ludzie tak nas traktują jak na to sami pozwalamy? Jest coś takiego jak mowa ciała, jeśli sama siebie nie kochasz, nie szanujesz trudno żeby inni to robili, tym bardziej kiedy takich ludzi którzy chcą Ci pomóc odrzucasz bo nie widzą tego tak jak Ty.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Wygląd jest ogromnie ważny, nie przeżyjesz, nie wiesz.
No tak i znów czytam że skoro nie jestem Caliope to nic nie wiem, wychodzi na to że masz monopol na brzydotę i nie chcesz zejść z "mentalnego podium".
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Mierzę się ze wszystkim sama i posty Renty mnie ranią, a ty jej przytakujesz.
Caliope czy ja mam przepraszać za to jak odbieram to co piszesz(mąż też takie uwagi słyszy?) Renta i inni którzy widzą Cię inaczej i nie chcą poklepywać po ramieniu mówiąc; jest dobrze, dobrze sobie radzisz skoro ja i parę osób jeszcze widzi to inaczej, wybacz gdyby mi nie zależało na Twym dobru, tak bym napisał: Caliope jest ok. tak trzymaj.

I wiesz co, jestem mocno zdziwiony kiedy czytam że mierzysz się z tym sama, tak wiadome że tam w realu z wiadomych przyczyn brak możliwości wsparcia Ciebie, choćby dlatego że sama odrzuciłaś propozycję uczestnictwa w ognisku, ja tutaj niewiele czasu spędzam, ale Ci którzy tu regularnie do Ciebie piszą, ta uwaga ich dotyczy, no i popatrz na ilość stron Twojego wątku, czuję się bezsilny kiedy czytam taką uwagę na 156 stronie.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Nie chciałam opisywać moich cięższych wewnętrznych problemów, tylko zająć się małżeńskimi i takimi ogólnymi ,ale widzę, że się nie da nie opisać przeszłości.
Każdy pisze ile chce, tylko warto mieć świadomość że jak się komuś pokazuje część to trudno o jakiś choć minimalny obiektywizm w obrazie.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 To tak jest, jestem ładna na twarzy, ale resztę mam do bani. Kocham siebie i jednocześnie nie kocham.
No i o tym Ci pisałem w poprzednim poście, ale sfokusowałaś się na tym że ja Cię zaatakowałem i zbratałem się z Rentą, a żaden z nas nie ma zamiaru przeżyć za Ciebie życia a dzieli się swoim odbiorem Twojej osoby która się wyłania z Twoich postów kiedy je czytamy.

Więc Caliope, na czym Ci zależy, piszesz tutaj żeby znaleźć sposób na zmianę Twojego życia, aby stało się lepsze czy piszesz tutaj by się wyżalić i "stanąć na podium" pt. najbardziej doświadczona cierpieniem kobieta i żona? Bo takie mam wrażenie kiedy czytam tę odpowiedź i inne jej podobne. I chyba warto podjąć refleksję co Ci daje ten stan, atencję której nie możesz inaczej uzyskać?
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope faktycznie tak jak napisałaś Twój problem z akceptacją wyglądu u siebie wychodzi ok. wakacji. Wróciłam do Twojego wątku i od 46 strony też jest ten problem poruszany.

Właśnie u Ciebie dużo jest takich paradoksów. Ja Cię nie widząc nawet wyobrażam sobie ładną i zadbaną kobietę. A jak już napisałaś kiedyś, że interesujesz się makijażem to już w ogóle super babka.

Twój mąż Cię nie chce i wcale to nie musi chodzić o Twój wygląd. Zwłaszcza, że pisałaś w pierwszym poście łączyła Was duża miłość.

Jak mnie mąż odrzucał i zajmował się innymi też nabiłam sobie do głowy, że jestem taka siaka i owaka. A mąż po prostu nie mógł ze mną wytrzymać. I wcale mu się nie dziwię jak patrzę na to teraz po czasie z dystansu.

Co do Twojego nosa to mi się moje zęby przypomniały. Pamiętam, że już były krzywe jak tylko wyszły stałe. Ortodonta mówiła mojej mamie, że potrzebne jest leczenie. Ona to z jakiegoś powodu olała i do dziś mam okropne zęby i jak się śmieje to zasłaniam ręką. Ale jeszcze kredytu nie wzięłam. Ale już w sumie wypadałoby zacząć zbierać. 🤔
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13316
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Ruta pisze: 25 cze 2023, 17:24
Caliope pisze: 25 cze 2023, 12:03 Pierwsza pozycja na liście, może tym razem bez płaczu, poczucia winy i krzywdy: "Urzekajaca", moje chyba z 10 podejście, może się uda ją przeczytać bez tak ciężkich emocji. Krok do kobiecości.
Caliope,
Ale czemu chcesz sobie to zrobić? Po co czytać książkę, która cię dołuje, wbija w poczucie winy i krzywdy? I czemu akurat tą książkę uważasz za klucz do swojej kobiecości?

Wiem, że zachwyciła wiele kobiet. Ja nie podzielam tego entuzjazmu. Mam do niej wiele zastrzeżeń.

Pierwsze moje zastrzeżenie jest natury teologicznej. Pani Stasie Eldredge podobnie jak jej mąż jest ewangeliczką. Oboje w swoich książkach piszą sporo herezji z perspektywy nauki Kościoła Katolickiego. Jedną z takich herezji jest podporządkowanie kobiety mężczyźnie, zamknięcie jej w sferze domowej i podporządkowanie jej niemal wyłącznie kategorii piękna. Takie herezje, podobnie jak wiele innych herezji protestanckich, nabierają rozpędu także w kręgach naszego Kościoła.

Istnieją trendy modowe dla kobiet niechrześcijańskich (duże usta, przedłużone rzęsy, podpompowane różne części ciała i skąpe stroje), jak i dla chrześcijańskich (pastelowe sukieneczki, naturalny wygląd, zwiewna eteryczna figurka). Wpisanie się w jeden lub drugi trend może podnieść poczucie pewności siebie. Ale nie poczucie własnej wartości. To zupełnie co innego.

Są piękne książki ojca Badeniego o kobiecości (ojciec Badeni jednoznacznie pisze w "Kobiecie - boskiej tajemnicy", że podporządkowanie kobiet jest złem, oraz że religie, które odrzucają Matkę Bożą są "sztywne"; od siebie dodam co ja obserwuję: są one też wrogie kobiecości, która wykracza poza podporządkowanie i estetyzm).
Są też książki Edyty Stein, która dużo czasu i uwagi poświęciła na analizę kobiecości.

Wracając do Urzekającej, nie przemawia do mnie pomysł, że moja kobieca tożsamość jest zapisana przez Boga w moich dziewczęcych marzeniach. Marzenia dziewczynek składają się w dużej mierze z tego czym są otoczone. Ja marzyłam, by być zwiewną księżniczką i mieć ciało delikatne jak "prawdziwa księżniczka" (na ziarnku grochu) oraz eterycznie oddychać, co też było afirmowane. Nie sadzę, by Bóg chciał dla mnie hemofilii, astmy i zaniku inteligencji wynagradzając mi to paroma ładnymi sukienkami i bogatym mężem.

Chciałam też jeździć na łyżwach jak Katarina Witt, która zlała mi się w jedno z tą księżniczkową papką. Pewnie bym się zdziwiła wiedząc, że ta wytrenowana "księżniczka" jest fizycznie zdolna powalić jednym sierpowym każdego księcia próbującego jej skraść całusa. I raczej nie nabywa rozległych siniaków z byle czego.

Okej, kobiecy wygląd to fajna sprawa. Ale najpierw potrzebuję dobrej relacji z moim ciałem, ze sobą. Co z tego, że miałam fajne ciuchy, zadbany wygląd i byłam finansowo niezależna, jak w sobie byłam skulona i niepewna. I byle chłystek, wkręcony w pornografię (tak, to o moim mężu) swoim pogardliwym spojrzeniem i krytyką mojego ciała był w stanie mnie rozłożyć psychicznie na łopatki na długie tygodnie.

Na łyżwach nauczyłam się jeździć. Ale nie jest to moje życiowe powołanie dane mi od Boga, jeżdżę słabo. Choć mam z tego dużo radości :)
Potrzebuję w temat wrzucić swoje tzw. "trzy grosze". Z jednej strony "Urzekającą" czytałam, raz w całości, potem jeszcze wracałam raz czy dwa do fragmentów, i też mnie nie porwała, nie była za bardzo "moja", wzięłam z niej dla siebie raptem kilka myśli, na tamten moment dla mnie odkrywczych. Z drugiej strony - nie zgadzam się z potępianiem całościowym tej książki, ponieważ znam kobiety, które wiele z niej wyniosły, a w swoim sposobie przeżywania kobiecości są spójne oraz piękne pięknem całościowym, czyli też wewnętrznym. I nijak nie przeżywają swojej kobiecości w kluczu podporządkowania mężczyźnie.

Uważam, że słowo "herezja" w krytyce tej książki jest nadużyciem, ponieważ odnosi się ono do doktryny, zaś książka "Urzekająca" wg mnie żadnej doktryny nie głosi. Wg mnie należy ją czytać w kluczu świadectwa konkretnej osoby oraz konkretnego małżeństwa, które faktycznie należy do kościoła protestanckiego, ale nie protestantyzm jest istotą; istotą jest to, że małżeństwo wykonało konkretną pracę nad sobą, razem i oddzielnie, oraz we współpracy z Bogiem - i tym się dzielą. Swoim osobistym sposobem przeżywania męskości, kobiecości i małżeństwa, który to sposób nakreślony jako zasada część osób może wykorzystać z pożytkiem dla siebie, ale nie musi, i nic to nie zmienia w ich męskości ani kobiecości. "Urzekająca" ani "Dzikie serce" to nie Pismo Święte, i nigdy sobie do tego nie rościły pretensji.

Kobiecość jest światem tak różnorodnym, że hasła o eterycznym wyglądzie czy pastelowych sukieneczkach tylko spłaszczają przekaz, szufladkują. Wolę podchodzić w sposób, który u mnie się sprawdził, więc polecam - tj. czytać wiele, ale też selekcjonować i badać, rozeznawać równolegle własne serce - co buduje, co karmi, co jest moje, i tylko to brać, a wówczas jest duża szansa, że zbuduję/odkryję kobiecość dokładnie na mój osobisty wymiar przez Boga założony tylko dla mnie. Z założeniem, że inna kobieta może zrobić to samo, a jej doświadczenie może być zupełnie inne niż moje, a jednocześnie idealnie do niej dopasowane przez Stwórcę. I oba będą ok.

To zaproszenie do aktywności, do poszukiwań, do rozeznawania, do poznawania, do odkrywania, ale też i tworzenia. I zauważam, że nie ma to nic wspólnego z trendami i oczekiwaniami zewnętrznymi, a bardzo wiele z wewnętrzną pracą duchową. Która sama w sobie jest piękna, a przez to bardzo kobieca :-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 28 cze 2023, 20:44 Caliope faktycznie tak jak napisałaś Twój problem z akceptacją wyglądu u siebie wychodzi ok. wakacji. Wróciłam do Twojego wątku i od 46 strony też jest ten problem poruszany.

Właśnie u Ciebie dużo jest takich paradoksów. Ja Cię nie widząc nawet wyobrażam sobie ładną i zadbaną kobietę. A jak już napisałaś kiedyś, że interesujesz się makijażem to już w ogóle super babka.

Twój mąż Cię nie chce i wcale to nie musi chodzić o Twój wygląd. Zwłaszcza, że pisałaś w pierwszym poście łączyła Was duża miłość.

Jak mnie mąż odrzucał i zajmował się innymi też nabiłam sobie do głowy, że jestem taka siaka i owaka. A mąż po prostu nie mógł ze mną wytrzymać. I wcale mu się nie dziwię jak patrzę na to teraz po czasie z dystansu.

Co do Twojego nosa to mi się moje zęby przypomniały. Pamiętam, że już były krzywe jak tylko wyszły stałe. Ortodonta mówiła mojej mamie, że potrzebne jest leczenie. Ona to z jakiegoś powodu olała i do dziś mam okropne zęby i jak się śmieje to zasłaniam ręką. Ale jeszcze kredytu nie wzięłam. Ale już w sumie wypadałoby zacząć zbierać. 🤔
Wiesz tak naprawdę, to co pisałam na początku z perspektywy czasu i moich zrzuconych klapek, nie wiem czy ta miłość była, czy mi się to tylko wydawało. Co do mojego doświadczenia, z takim wyglądem jaki miałam, to nie miałam nawet chłopaka, ani przyjaciół. Dopiero żyję jak skończyłam 30 lat, nie licząc epizodu małżeństwa cywilnego właściwie cały czas po pijaku, bez uczuć.
Twój mąż cię akceptuje, po co masz robić zęby, jedynie dla siebie możesz jeśli masz potrzebę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 28 cze 2023, 20:40
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Ozeaszu, ja ciebie proszę nie przytaczaj mi swoich mądrości na temat alkoholików, bo mnie to śmieszy. Jestem alkoholikiem i sama wiem co robię, co robiłam i co zrobię.
No Caliope, nie pierwszy raz u ciebie czytam że nie mam kompetencji do tego by coś przekazać, a wychodzi na to że nie zrozumiałaś przekazu i porównania.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Winni są rodzice którzy nie myślą o swoich dzieciach tylko skazują na cierpienie
No i o tym pisałem, rodzice lub inni są winni- tendencyjne myślenie które u Ciebie wielokrotnie odczytuje i próbuję pokazać jak ja to odbieram.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Życie moje potoczyłoby inaczej gdybym miała zrobioną operację w wieku 18 lat, nie po 30tce, całe życie w brzydocie i cierpieniu prowadzi do picia, bo nie ma innej drogi jeszcze w domu z pijącym ojcem i kowalskim matki i ogromem przemocy.
Nie mam zamiaru licytować się z Tobą na jakość trudnych doświadczeń, znów nie pierwszy raz czytam u Ciebie że "Twojsze" jest gorsze, jakbyś była zrośnięta z tym i nie chciała uznać że może już dość tego "powiązania z przeszłością" i warto zacząć żyć przejmując odpowiedzialność za siebie i swoje życie a nie zwalając na innych że są winni Twojego nieszczęścia.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Brzydcy ludzie bardzo cierpią i nie wystarczy im napisać zmień myślenie, a co z ludźmi którzy na nich patrzą? mamy chodzić w torbach na głowach? A co z tym, że każdy zasługuję na miłość? Tylko się zabić, bo nie spotkałam przed zabiegiem nikogo kto by się mną zainteresował, bo ja byłam brzydka i odpychająca.
Nie rozumiem, znów podajesz przykład że ważniejsza jest mimika przechodnia na Twój widok niż swoja własna opinia, to tylko potwierdza słuszność mojego poprzedniego posta, a słyszałaś coś takiego że ludzie tak nas traktują jak na to sami pozwalamy? Jest coś takiego jak mowa ciała, jeśli sama siebie nie kochasz, nie szanujesz trudno żeby inni to robili, tym bardziej kiedy takich ludzi którzy chcą Ci pomóc odrzucasz bo nie widzą tego tak jak Ty.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Wygląd jest ogromnie ważny, nie przeżyjesz, nie wiesz.
No tak i znów czytam że skoro nie jestem Caliope to nic nie wiem, wychodzi na to że masz monopol na brzydotę i nie chcesz zejść z "mentalnego podium".
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Mierzę się ze wszystkim sama i posty Renty mnie ranią, a ty jej przytakujesz.
Caliope czy ja mam przepraszać za to jak odbieram to co piszesz(mąż też takie uwagi słyszy?) Renta i inni którzy widzą Cię inaczej i nie chcą poklepywać po ramieniu mówiąc; jest dobrze, dobrze sobie radzisz skoro ja i parę osób jeszcze widzi to inaczej, wybacz gdyby mi nie zależało na Twym dobru, tak bym napisał: Caliope jest ok. tak trzymaj.

I wiesz co, jestem mocno zdziwiony kiedy czytam że mierzysz się z tym sama, tak wiadome że tam w realu z wiadomych przyczyn brak możliwości wsparcia Ciebie, choćby dlatego że sama odrzuciłaś propozycję uczestnictwa w ognisku, ja tutaj niewiele czasu spędzam, ale Ci którzy tu regularnie do Ciebie piszą, ta uwaga ich dotyczy, no i popatrz na ilość stron Twojego wątku, czuję się bezsilny kiedy czytam taką uwagę na 156 stronie.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 Nie chciałam opisywać moich cięższych wewnętrznych problemów, tylko zająć się małżeńskimi i takimi ogólnymi ,ale widzę, że się nie da nie opisać przeszłości.
Każdy pisze ile chce, tylko warto mieć świadomość że jak się komuś pokazuje część to trudno o jakiś choć minimalny obiektywizm w obrazie.
Caliope pisze: 28 cze 2023, 11:42 To tak jest, jestem ładna na twarzy, ale resztę mam do bani. Kocham siebie i jednocześnie nie kocham.
No i o tym Ci pisałem w poprzednim poście, ale sfokusowałaś się na tym że ja Cię zaatakowałem i zbratałem się z Rentą, a żaden z nas nie ma zamiaru przeżyć za Ciebie życia a dzieli się swoim odbiorem Twojej osoby która się wyłania z Twoich postów kiedy je czytamy.

Więc Caliope, na czym Ci zależy, piszesz tutaj żeby znaleźć sposób na zmianę Twojego życia, aby stało się lepsze czy piszesz tutaj by się wyżalić i "stanąć na podium" pt. najbardziej doświadczona cierpieniem kobieta i żona? Bo takie mam wrażenie kiedy czytam tę odpowiedź i inne jej podobne. I chyba warto podjąć refleksję co Ci daje ten stan, atencję której nie możesz inaczej uzyskać?
Super, jestem dzieckiem mam 12 lat ,zastraszonym, krzywdzonym i mam jeszcze odpierać ataki śmiejących się ludzi na mój widok. Super.
Jak miałam 20 lat i żołądek pełen alkoholu dawałam radę się odgryzać. Przy zerowej pewności siebie, braku wsparcia i raczkującej psychologii, miałam sporo problemów. Mamy na to co sie godzimy jak jesteśmy dorośli i pewni tego, że wiemy co robimy i nikt nam w tym nie przeszkadza.
Nie potrzebuję atencji, tylko jak w terapii, pokazałam swoje stare zdjęcie by każdy widział jak wyglądałam żebym nie musiała słuchać że jestem jakaś nienormalna. Tak samo piszę tu teraz jak mam i mialam.
Mój mąż sobie spokojnie pracuje, rozmawiamy o zakupach, służbowo o synu, więc nie wiem nic oprócz werbalizowania niezadowolenia.
Ja odpieram tu ataki na moją osobę, diagnozy że jestem chora, to wszystko. Mam Ci wysłać na priv zdjęcie? pośmiejemy się. Dla was wszystko jest takie proste, dla mnie nie jest. Jestem z tym sama, co mi pomoże wspólnota, to samo mam usłyszeć? weź sie w garść . Od zawsze to robie i ciągle spadam na dno, moje małżeństwo na tym etapie ogromnie ciągnie w dół, a ja jestem zmuszona ze sobą ciągle walczyć, rywalizować z innymi, porównywać. Uciekam w pracę, uciekam od siebie samej.Ile można.
Dlatego napisałam, że nie rozumiesz tak samo jak Renta, bo ja się nie użalam, a tlumaczę. Pisanie pokochaj siebie jaką jesteś jest dobre, może kiedyś zadziała jak odechce mi się być z mężem na dobre, będę mieć gdzieś jego opinie tak na 100% i kompletnie wytnę się z tego życia. Mogę to zrobić i nie będę miała już kompletnie czego zbierać. Jego opinie mnie ranią, czyli jeszcze tlą się moje uczucia do niego i chęć by mu się podobać jako kobieta. To zniknie i będzie koniec.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 28 cze 2023, 19:55 Caliope - obserwuję Twój wątek i zastanawiam się czym jeszcze zaskoczysz w swoich wpisach ...

- masz prawie wszystkie choroby świata ...
- utożsamiasz się z większością zdarzeń i przeżyć jakie są opisane w 2/3 wątków na Forum ...
- różne nałogi też nie są Ci obce
- dowalasz sobie i mężowi na całej lini
- twierdzisz , że wiesz / znasz myśli i odczucia innych osób - zwłaszcza swojego męża
- tylko sobie przyznajesz prawo do odczuć i uczuć w różnych sytuacjach
- negujesz powyższe prawo osobom, które nie doznały danego przeżycia osobistego
- uwielbiasz tkwić w roli wiecznej ofiary , bo nawet nie próbujesz korzystać z rozwiązań, które dostajesz z forum
- Twoje wypowiedzi to totalna niespójność i rollercoaster myślowy

Hm.........
Nie jestem chora helenast, po raz kolejny to napiszę.
Mojego męża tu nie ma, on tylko mówi co myśli.
Nie rozmawiamy, robimy rozmowy typowo służbowe o zakupach i synu.
Ja tylko tłumaczę, nie użalam się i nie jestem ofiarą.
Weź się w garść, pokochaj siebie w całości to abstrakcja, zawsze będę siebie umniejszać, widząc że nie jestem dostatecznie w czymś dobra, czy będę negowala swój wygląd. Raz siebie lubię, raz nie, a nawet nienawidzę, bo już nic nie mogę zmienić. To jest rollercoaster we mnie.
Neguje opinie i diagnozy, które stawiają mnie w świetle takim, że jestem głupia i nic nie potrafię zrobić by było lepiej.
Moim marzeniem jest miłość, tylko ja już siebie kiedyś kochałam emocjonalnie, bardzo kochałam też męża w taki sposob, ale musiało mi przejść, bo nie mogłabym żyć, można chodzić po ścianach z odrzucenia, a nawet popełnić samobójstwo. Nie wiem czy miłość taką można wskrzesić i odbudować do osoby która bardzo zraniła i robiła to specjalnie . Teraz czuję coś zupełnie innego niż wcześniej i też dlatego moja własna miłość się bardzo zmieniła, nie powiem już sobie jesteś piękna, bo nie potrafię. Jeśli ty potrafisz powiedzieć sobie przed lustrem jesteś piękna, jesteś bardzo kochana, to masz największy z darów. Do kryzysu tak siebie widziałam, kochałam siebie bardzo, męża, a potem wszystko zniknęło.
Terapia u psychologa by właśnie pokochać siebie zdziałała cuda, wiara też, życie było wspaniałe. We dwoje, to już był szczyt moich marzeń, a troje, to zawsze mówiłam sobie, że mam co chciałam moge spokojnie kiedyś umrzeć . Mam teraz zgliszcza, koncentruję się na mojej pracy i na walce z sobą samą, bo czasu nie cofnę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Do wszystkich którzy myślą, że jest prosto zmienić myślenie o sobie i kochać siebie w kryzysie, to nie jest proste. Pomijając już wcześniejsze doświadczenia, bo nie każdy je miał i może wyrazić swoją opinię. Co myśli zdradzona żona, jeśli kowalska jest ladniejsza? jestem brzydka. Czy ta żona w tym momencie będzie siebie kochać? Nie, ale na terapii przejdzie proces pokochania siebie na nowo, bo będzie wiedziała, że kowalska jej do pięt nie dorasta z intelektem, doświadczeniem, a to ją wzmocni i rozkwitnie. A jak ja mam czerpać z terapii?, mąż jest ciałem, nie ma go emocjonalnie, jak obcy człowiek przyczepia się do wyglądu i do byle czego. Rani, ja nic nie mogę zrobić, bo zmiany w moim wyglądzie i tak go nie interesują, ja go nie interesuję. Rany tkwią we mnie i przestaję kochać siebie, bo nic nie mogę zrobić by było inaczej oprócz uciekania. Tak bardzo prosto komuś nawrzucać nie czując tego samego, a opiniować. Na razie jestem na etapie sciagniecia z siebie całej winy za rozpad małżeństwa i próbuje z tym żyć, próbuje chociaż siebie tolerować .Może niedługo nadejdzie czas, że znów odżyję, ale potrzebuje do tego czasu, samemu ciężko,dużo daje wsparcie rodziny którego ja nie mam. Muszę sama zajrzeć w głąb i poszukać zasobów jakie mam.
Nietaka
Posty: 3077
Rejestracja: 21 kwie 2019, 18:10
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nietaka »

Caliope pisze: 29 cze 2023, 2:53 Do wszystkich którzy myślą, że jest prosto zmienić myślenie o sobie i kochać siebie w kryzysie, to nie jest proste. Pomijając już wcześniejsze doświadczenia, bo nie każdy je miał i może wyrazić swoją opinię. Co myśli zdradzona żona, jeśli kowalska jest ladniejsza? jestem brzydka. Czy ta żona w tym momencie będzie siebie kochać? Nie, ale na terapii przejdzie proces pokochania siebie na nowo, bo będzie wiedziała, że kowalska jej do pięt nie dorasta z intelektem, doświadczeniem, a to ją wzmocni i rozkwitnie. A jak ja mam czerpać z terapii?, mąż jest ciałem, nie ma go emocjonalnie, jak obcy człowiek przyczepia się do wyglądu i do byle czego. Rani, ja nic nie mogę zrobić, bo zmiany w moim wyglądzie i tak go nie interesują, ja go nie interesuję. Rany tkwią we mnie i przestaję kochać siebie, bo nic nie mogę zrobić by było inaczej oprócz uciekania. Tak bardzo prosto komuś nawrzucać nie czując tego samego, a opiniować. Na razie jestem na etapie sciagniecia z siebie całej winy za rozpad małżeństwa i próbuje z tym żyć, próbuje chociaż siebie tolerować .Może niedługo nadejdzie czas, że znów odżyję, ale potrzebuje do tego czasu, samemu ciężko,dużo daje wsparcie rodziny którego ja nie mam. Muszę sama zajrzeć w głąb i poszukać zasobów jakie mam.
Ja już naprawdę nie chciałam u Ciebie pisać po tym jak wielokrotnie mnie zaatakowałaś twierdząc z przekąsem, że szczęśliwe żony nic Ci nie pomogą.
Ty jesteś w takim miejscu jak to forum i ludziom mówisz, a raczej wmawiasz, że dla nich (dla nas) coś było proste i łatwe?!
Zrozum wreszcie. Tu każdy, KAŻDY zna uczucie odrzucenia.
Ty jesteś dla mnie jak zabetonowana. Nie mogę się nadziwić, jak można tak opacznie rozumieć wpisy innych.
NIKT Ci nie każe się odgryzać innym.
NIKT chyba nie uzdrawiał się na terapii ze zdrady poprzez poniżanie Kowalskiej.
Ozeasz, pisząc o alkoholikach jedynie chciał nawiązać do tego, że trzeba uznać, że ma się problem ZE SOBĄ. A Ty kolejny post o swoim alkoholizmie.
Miłość prawdziwa często jest nieodwzajemniona.
Kompleksy często nie mają nic wspólnego z wyglądem.

I to:
Tak bardzo prosto komuś nawrzucać nie czując tego samego, a opiniować

Tu mówisz o sobie. Bo ludzie tutaj właśnie czuli to, co Ty. Nikt tu Ci nie wrzuca. Ludzie przeszli Himalaje i chcą Ci pomóc, a... To Ty atakujesz i obrażasz ludzi, którzy dzielą się swoim doświadczeniem i to Ty wystawiasz oceny i opinie, nie wiedząc że ludzkie, którzy do Ciebie piszą mogą być w obiektywnie gorszej sytuacji.

Nie chcesz chyba uznać, że masz problem. Ty masz problem ze sobą. I Ty masz na to wpływ. Nikt i nic nie jest w stanie powstrzymać Twojej wewnętrznej zmiany jeśli taka będzie Twoja wolna decyzja.

Symptomatyczne, że jedynie wpisy Ruty przyjmujesz spokojnie.
Charakterystyczne, że wygrywasz z kontekstu zdanie z jakiegoś wpisu i kompletnie zmieniasz jego sens.
Teraz wyrażę swoją opinię na temat Caliope jaka wyłania się z Twoich wpisów.
Jak dla mnie jesteś uzależniona od poczucia skrzywdzenia, od bycia prześladowaną i nieszczęśliwą brzydulą, od widzenia siebie w otoczeniu nieżyczliwych Ci ludzi. Od bycia nieakceptowaną. Ty lubisz ten stan. Jak madochistka.
I bardzo dobrze znam ten stan. To paradoksalnie łatwiejsze obarczyć odpowiedzialnością za swoje samopoczucie całe otoczenie. U mnie też mąż był winny, tesciowa, wspolpracownicy... to wg. mnie przez nich nie chciało mi się żyć.
Bo wzięcie odpowiedzialności za siebie, za to jak się widzę, jest trudne i początkowo nieprzyjemne. Ale potem jest świetnie.
Wyjmij watę z uszu, Caliope.
Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niepoprawny83 »

Nirwanna pisze: 28 cze 2023, 22:41 Wolę podchodzić w sposób, który u mnie się sprawdził, więc polecam - tj. czytać wiele, ale też selekcjonować i badać, rozeznawać równolegle własne serce - co buduje, co karmi, co jest moje, i tylko to brać, a wówczas jest duża szansa, że zbuduję/odkryję kobiecość dokładnie na mój osobisty wymiar przez Boga założony tylko dla mnie. Z założeniem, że inna kobieta może zrobić to samo, a jej doświadczenie może być zupełnie inne niż moje, a jednocześnie idealnie do niej dopasowane przez Stwórcę. I oba będą ok.
Ironią losu byłoby, gdyby właśnie to co odrzuciłaś było skierowane właśnie do Ciebie :D :D . Przecież słychać głosy w psychologicznym półświatku, że właśnie to co budzi w nas sprzeciw powinno być przez nas w jakiś tam sposób przerobione. Jednak zakładam, że nie jest to informacja na twój osobisty wymiar, więc nie będę się upierał, bo nie widzę sensu.
Chyba paradoksalnie w podobny sposób postępuje Caliope, wychwytuje z otoczenia to co wydaje się jej, że jest o niej i tak "buduje" siebie. A innych informacji nie potrafi przyswoić, bo nie pozwala jej na to jej "intuicja", ciąg fałszywych przekonań wpojonych w dzieciństwie. Czyli coś bardziej w rodzaju instynktu bardzo zranionego dziecka.
Caliope pisze: 29 cze 2023, 1:30 Super, jestem dzieckiem mam 12 lat ,zastraszonym, krzywdzonym i mam jeszcze odpierać ataki śmiejących się ludzi na mój widok.
Masz już wiedzę, która może pomóc ci podejść do swoich problemów bardziej rozumowo niż emocjonalnie. Nie jesteś już dzieckiem, Bóg stale objawia ci prawdę o twojej wyjątkowości, tylko musisz ją zaakceptować, w moim pojęciu oddać się we władzę rozumu, który mówi ci,, ze jesteś człowiekiem, przybranym dzieckiem Bożym, już przez to samo jesteś wyjątkowa, jesteś kimś niezwykle wartościowym. Równolegle powinnaś uleczyć emocje, bo bez tego pewnie dalej nie pójdziesz. Sam leczę się z bycia zależną osobą, jak wielu z nas jestem dd, więc wiem, że są upadki i wzloty, jednak pewną drogę musisz wybrać, jeśli chcesz zmienić swoje życie. Jeśli nie chcesz, to istotnie nic nie musisz.
Budowanie pewności siebie na urodzie niesie z sobą pewne ryzyko związane z przemijającym czasem. W MOIM pojęciu kobiety chcą być Urzekające, jednak przemijanie sprawia, że trzeba się tu skupić na czymś istotniejszym niż wygląd zewnętrzny. Przecież powab kobiety nie kryje się w jej cielesności.
Dlaczego nie pójdziesz na terapię, jeśli można zapytać?
Zaufaliśmy miłości.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Co myśli zdradzona żona, jeśli kowalska jest ladniejsza? jestem brzydka. Czy ta żona w tym momencie będzie siebie kochać? Nie, ale na terapii przejdzie proces pokochania siebie na nowo, bo będzie wiedziała, że kowalska jej do pięt nie dorasta z intelektem, doświadczeniem, a to ją wzmocni i rozkwitnie. A jak ja mam czerpać z terapii?,
Ja kiedy mąż wolał inne faktycznie też czułam się brzydka. Też tłumaczyłam sobie, że jestem inteligentniejsza, mamy dzieci, dom, kredyt, mam przewagę. Łapałam czego się dało, żeby mieć jaką kolwiek wyższość nad innymi. Czy byłam wystrojona, czy seksowna, czy goła mój mąż miał mnie gdzieś. Palcem mnie nie dotknął. Próbowałam wszystkiego i strojenia się i uwodzenia nic. Przeszłam chyba wszystkie możliwe stany od prób ściągnięcia na siebie uwagi, po uciekanie, dobijanie siebie. Branie na siebie winy. Użalanie się.

Dopóki ja swoje poczucie własnej wartości uzależniłam od mojego męża czy innych było źle. Każda uwaga nawet najmniejsza urastała dla mnie do obelgi. Czułam się złą matką, nie czułam się kobietą, złą żoną.

Mój mąż nie szukał ładniejszych ode mnie kobiet przyciągały go kobiety uśmiechnięte i radosne. Nie miał tego w domu. Ja zamieniłam się w strzępek nerwów, który był nastawiony na odpieranie ataków, a i sama też atakowałam.

W wyglądzie nie zmieniłam się w ogóle. Dalej jestem jaka jestem. Ale zmieniam całkowicie to co mam w głowie. Buduję swoją pewność siebie.

Ostatnio mówię do męża, że w mojej walce z fobią społeczną idzie mi co raz lepiej. Jak uda mi się odbyć praktyki i zatankować auto to już będę całkowicie niezależną kobietą. A mój mąż od tankowania masz mnie. Od zakupów masz mnie i wymienia mi w czym mi jest potrzebny. A ja dalej, że chcę się usamodzielnić. A mój mąż na to. Nie ma mowy, bo będę czuł się niepotrzebny i jeszcze mnie zostawisz. 🤔 😉 Ponad rok temu to twierdził, że za dużo ma na głowie. Przeze mnie nic nie może zrobić. Nie ma wolności. Uciekał ode mnie, a teraz taka zmiana. I tylko dlatego, że ja zdecydowałam się odważyć. I nie dla męża, a dla siebie samej. Bo mi jest łatwiej w życiu. Samodzielne wyjście daje mi radość i wolność. Automatycznie jestem bardziej zrelaksowana i wesoła. Mam mniej stresów. Bardziej pozytywnie na wszystko patrzę. Mam więcej cierpliwości i wyrozumiałości.

Nie chciałabyś się właśnie tak poczuć na co dzień? Wrócić z pracy zadowolona, pełna życia? Uśmiechnięta? Czy w dresach czy w sukience wybrać się na spacer i przejść się jak królowa życia?
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Pisanie pokochaj siebie jaką jesteś jest dobre, może kiedyś zadziała jak odechce mi się być z mężem na dobre, będę mieć gdzieś jego opinie tak na 100% i kompletnie wytnę się z tego życia.
Tak jak mi mówili, ciągle siedzisz w domu. Tak nie można. Świata nie widzisz. Wyjdź do ludzi. Idź do sklepu, kup sobie coś. Aha jasne do sklepu wyjść sama to dla mnie wyzwanie. Jeszcze się nie podjęłam. Normalnych ludzi to dla mnie zrozumiałe, że to irytuje no bo co wielkiego wyjść do sklepu. Tylko ja na samą myśl, że miałabym wyjść z domu do sklepu odzieżowego sama dostała bym biegunki, całą noc bym nie spała. Obmyśliła bym cały plan jak tam dojechać, gdzie zaparkować. Jak się zachować, jak zapłacić. Co jeśli karta nie zadziała, nie będzie miejsca parkingowego. Kasjerka będzie coś ode mnie chciała.

Rozumiem Cię Caliope pod tym względem. Tylko to jest lęk i strach. Dopóki będzie Tobą kierował nie poczujesz się wolna. Ja podjęłam walkę z lękiem od prostych kroków. Najpierw zadzwonić do kogoś potem się umówić. Sama pojechać. Zawieść syna na terapię. Zawieść dzieci do szkoły. I tak stopniowo, stopniowo podwyższam poprzeczkę. Ja też mam różne okresy. Raz ta fobia jest silniejsza innym razem słabsza. Jak juz raz się sama przejechałam rowerem to już drugi raz był łatwiejszy.

Co Ty mogłabyś zrobić, żeby ten lęk przełamać? Jaki pierwszy krok mogłabyś zrobić?

Co do tego fragmentu jeszcze.
Mogę to zrobić i nie będę miała już kompletnie czego zbierać. Jego opinie mnie ranią, czyli jeszcze tlą się moje uczucia do niego i chęć by mu się podobać jako kobieta. To zniknie i będzie koniec.
Ja też zakładałam, że opinie męża skoro mnie ranią to znaczy, że jeszcze coś do niego czuję, czy mi na nim zależy. Ja zaczęłam opinie męża czy innych traktować jak ich własną opinię. Ja mogę mieć inne zdanie na ten temat. Tak mi łatwiej nie wschodzić emocjonalnie w rozmowę z mężem i trzymać się faktów. Co znacznie poprawiło nasza komunikację. Mąż nie boi się mówić, nie zataja, nie ma obaw. Bo ja nie reaguję na to co mówi wyobrażając sobie nie wiadomo co.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 29 cze 2023, 10:31
Co myśli zdradzona żona, jeśli kowalska jest ladniejsza? jestem brzydka. Czy ta żona w tym momencie będzie siebie kochać? Nie, ale na terapii przejdzie proces pokochania siebie na nowo, bo będzie wiedziała, że kowalska jej do pięt nie dorasta z intelektem, doświadczeniem, a to ją wzmocni i rozkwitnie. A jak ja mam czerpać z terapii?,
Ja kiedy mąż wolał inne faktycznie też czułam się brzydka. Też tłumaczyłam sobie, że jestem inteligentniejsza, mamy dzieci, dom, kredyt, mam przewagę. Łapałam czego się dało, żeby mieć jaką kolwiek wyższość nad innymi. Czy byłam wystrojona, czy seksowna, czy goła mój mąż miał mnie gdzieś. Palcem mnie nie dotknął. Próbowałam wszystkiego i strojenia się i uwodzenia nic. Przeszłam chyba wszystkie możliwe stany od prób ściągnięcia na siebie uwagi, po uciekanie, dobijanie siebie. Branie na siebie winy. Użalanie się.

Dopóki ja swoje poczucie własnej wartości uzależniłam od mojego męża czy innych było źle. Każda uwaga nawet najmniejsza urastała dla mnie do obelgi. Czułam się złą matką, nie czułam się kobietą, złą żoną.

Mój mąż nie szukał ładniejszych ode mnie kobiet przyciągały go kobiety uśmiechnięte i radosne. Nie miał tego w domu. Ja zamieniłam się w strzępek nerwów, który był nastawiony na odpieranie ataków, a i sama też atakowałam.

W wyglądzie nie zmieniłam się w ogóle. Dalej jestem jaka jestem. Ale zmieniam całkowicie to co mam w głowie. Buduję swoją pewność siebie.

Ostatnio mówię do męża, że w mojej walce z fobią społeczną idzie mi co raz lepiej. Jak uda mi się odbyć praktyki i zatankować auto to już będę całkowicie niezależną kobietą. A mój mąż od tankowania masz mnie. Od zakupów masz mnie i wymienia mi w czym mi jest potrzebny. A ja dalej, że chcę się usamodzielnić. A mój mąż na to. Nie ma mowy, bo będę czuł się niepotrzebny i jeszcze mnie zostawisz. 🤔 😉 Ponad rok temu to twierdził, że za dużo ma na głowie. Przeze mnie nic nie może zrobić. Nie ma wolności. Uciekał ode mnie, a teraz taka zmiana. I tylko dlatego, że ja zdecydowałam się odważyć. I nie dla męża, a dla siebie samej. Bo mi jest łatwiej w życiu. Samodzielne wyjście daje mi radość i wolność. Automatycznie jestem bardziej zrelaksowana i wesoła. Mam mniej stresów. Bardziej pozytywnie na wszystko patrzę. Mam więcej cierpliwości i wyrozumiałości.

Nie chciałabyś się właśnie tak poczuć na co dzień? Wrócić z pracy zadowolona, pełna życia? Uśmiechnięta? Czy w dresach czy w sukience wybrać się na spacer i przejść się jak królowa życia?
Chciałabym, na razie jestem na etapie wychodzenia z dołka, uwalniania się od przeszłości, od ciężaru jaki na mnie spoczywał, że tylko ja jestem winna .Potrzebuję czasu by to ogarnąć.
ODPOWIEDZ